Nihilistyczna opowieść o "sprawiedliwości chaosu"   

To jedna z tych historii, w których ci dotychczas „źli”, na rozkaz rządu, stają się tymi dobrymi. Mowa oczywiście o „Legionie Samobójców”, kolejnym filmie DC Extended Universe. Internetowe zwiastuny zapowiadały niezwykłe widowisko, dlatego fani DC nie mogli się doczekać, by móc wreszcie obejrzeć to najnowsze dzieło Davida Ayera (scenariusz i reżyseria). Niestety, większość prawdziwych fanów wychodziła potem z kin mocno zawiedziona, czemu natychmiast dała wyraz na internetowych portalach. Czyżby ich oczekiwania były zbyt wygórowane?

Ja również wybrałam się na projekcję tego filmu i powiem wam, że podzielam opinie fanów. Co prawda Will Smith w roli Deathshota podbił moje serce (niby najemnik, a jednak osoba moralna, która potrafiła wskazywać drogę pozostałym), a świetne kreacje Margot Robbie (Harley Quinn) i Jay’a Hernandeza (Diablo) zrobiły wrażenie, ale podobnie jak inni fani żałowałam, że jedynie ta trójka dostała na ekranie szansę pokazania swego talentu i tylko o losy kreowanych przez nich postaci oparto fabułę, choć tytułowa drużyna liczyła przecież 8 członków. Historii pozostałych postaci w tym filmie niestety nie poznamy. Zainteresowani muszą zatem sięgnąć po komiksy DC.

Przekaz filmu nie jest jednoznaczny. Niby wiemy, że legion powstał po to, by zwalczyć tych „złych”, ale w pewnym momencie zaskakuje nas fakt, gdy zostaje zmuszony do walki z władczą Enchantress. Niestety, o tej przyciągającej uwagę postaci z tego filmu również nie dowiemy się zbyt wiele. Fabułę lepiej po prostu przemilczeć. Odniosłam wrażenie, że jest ona jedynie podkładką pod efektowną i dynamiczną akcję. Opowieść jest rwana i potwornie nierówna. Pełno tu chaosu i montażowych niedoróbek. Akcja toczy się jednak przez dwie godziny dynamicznie, a zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy bohaterowie docierają do zrujnowanego Midway City, choć nikt z nich nie wie, jaki jest tu cel ich misji. Wkrótce to się jednak wyjaśnia i obserwujemy na ekranie bitwę, która definitywnie kończy rozgrywkę między złem, a złem jeszcze większym. Na mnie największe wrażenie wywarły w tym obrazie dwie inne sceny, które i waszej uwadze chciałabym polecić: pożegnanie Deathshota z córką i pojawienie się Pana J.

"Legion Samobójców" to dzieło z licznymi wadami, niedoróbkami oraz niepotrzebnymi uproszczeniami. Broni się jednak utalentowaną obsadą, która robi, co może, aby tchnąć życie w płytki scenariusz i słabo rozpisane postaci. Boli zlekceważenie przez twórców niektórych bohaterów i niesprawiedliwie rozłożony między nich czas ekranowy, gdyż moim zdaniem każdy członek tytułowego legionu wzbudza ogromne zainteresowanie i naprawdę intryguje. A tak prym w obrazie Ayera wiodą Harley Quinn wraz z Jokerem oraz ich miłosne perypetie. Sprawiedliwie muszę jednak przyznać, że dwójka ta potrafi uwieść swoim magnetyzującym wręcz urokiem. Świetna jest w tym filmie również muzyka, co słychać było już w zwiastunach. Queen, Eminem, Skrillex, Kanye West i inni. Każdy z nich ma tu swoje miejsce i to miejsce znakomicie dobrane. Ich numerów słucha się z dziką przyjemnością, a problemy z percepcją fabuły sprawiają, że niektórzy widzowie nucą sobie ich kawałki podczas projekcji.

Jeśli podejdziecie do tego filmu bez wygórowanych oczekiwań, to sądzę, że będziecie czerpać ogromną przyjemność z oglądania, bo to mimo wszystko obraz o wielkim, choć nie do końca wykorzystanym potencjale. Bez wątpienia urzekną was również świetnie dobrani aktorzy oraz niesamowite efekty specjalne, które z nieukrywaną przyjemnością ogląda się szczególnie w technologii 3D. Choćby z tego powodu nie zaliczyłabym tego filmu do produkcji nieudanych, ale nazwać ją udaną, to też określenie zdecydowanie na wyrost.

Grafika:

• moviesroom.pl/...
• fwcdn.pl/...