Nowy, stary, dobry wiedźmin
Kilkanaście dni temu Internet oszalał. Gruchnęła wiadomość o planowanym wydaniu nowej książki Sapkowskiego, której akcja osadzona będzie w wiedźmińskim Neverlandzie. Pomimo licznych zarzutów pod adresem ostatniego tomu cyklu (Pani Jeziora, 1999) - wtórności, pójścia na łatwiznę i przesycenia kliszami, każdy miłośnik literatury fantasy znad Wisły liczył na to, że kolejna książka z Geraltem kiedyś powstanie. Chociażby po to, żeby móc powiedzieć, że Sapkowski się skończył, że się sprzedał, że nie ma talentu i w ogóle od początku był beznadziejny.
Na pewno nie można zarzucać autorowi wyłącznie chęci zysku. To znaczy można, ale mija się to z celem, gdyż nigdy nie ukrywał, że pisanie książek traktuje jak każdą inną pracę. Siada rano i – nie zważając na natchnienie i wenę – pisze dzienną normę, bo w innym wypadku nie zarobi. To dosyć uczciwe z jego strony. Zrywa z etosem zadumanego pisarza-wieszcza, który tworzy pod sztandarem jakiejś górnolotnej idei. Nie można jednak nie postawić pytania – czy książka jest dobra? Czy nie jest jedynie próbą wyłudzenia kilku dodatkowych złotych na fali popularności marki? Otóż nie, nie jest. Na całe szczęście Sapkowski się nie skończył (jeszcze). Sezon burz to udowadnia.
Jeśli chodzi o fabułę, to mam nieodparte wrażenie, że te czterysta stron powieści rozwinęło się z pomysłu na opowiadanie, które mogłoby nosić roboczy tytuł: „Wiedźmin traci miecze, a potem jest już tylko gorzej”. A właśnie, tak, Geralt jest głównym bohaterem książki. Sapkowski powiedziałby (i zapewne ostatnio w jakimś wywiadzie powiedział), że świętym i niezbywalnym prawem i obowiązkiem autora jest bohatera wskrzesić, jeśli fabuła tego wymaga. Tutaj do żadnego zmartwychwstania nie dochodzi, gdyż najzwyczajniej w świecie akcja toczy się całe lata przed Panią Jeziora. To dosyć wygodne - Geralt nie ma bowiem nigdzie spisanej swojej historii, można więc swobodnie dokładać pojedyncze opowieści, uzupełniające jego życiorys. To pozwala mieć nadzieję, że jeszcze się kiedyś doczekamy kilku takich uzupełnień.
Oprócz wiedźmina powraca również Jaskier, który wciąż jest wygadanym, bezczelnym, aroganckim, nieco naiwnym i pewnym siebie trubadurem, jakiego znamy z wcześniejszych książek. Nie waha się przed pyskowaniem wysoko postawionym osobom, zawsze wszystko wie lepiej i wciąż jest jednym z niewielu kompanów Geralta, który z kolei zachowuje się momentami dziwnie. Jasne, dalej jest pozbawionym uczuć, cynicznym mutantem, który jednak nie zawaha się stanąć w obronie krzywdzonych, ale w kilku linijkach dialogowych, oczywiście tych przepełnionych filozoficznymi wnioskami wiedźmina, Sapkowski przesadził. Odniosłem wrażenie, że to było takie jakieś sztuczne, niepasujące do Geralta. Co prawda można te fragmenty policzyć na palcach, ale naprawdę mnie to uderzyło w trakcie czytania.
Mocną stroną powieści jest to, że nie jest, jak to się teraz modnie ujmuje, epicka. To kolejny powód, by sądzić, że wyewoluowała z opowiadania, bo wszystkie charakteryzowały się znacznie mniejszym rozmachem i brakiem polityki trzęsącej całym światem. To po prostu fragment życia Geralta, składający się z „pasma niefortunnych trafów” i „pechowych incydentów”, jak ujął to Jaskier. Przyjemnie od czasu do czasu przeczytać o kimś, kto nie ratuje zawodowo świata, a jedynie stara się w nim przetrwać.
Tym bardziej, że Sapkowski wciąż potrafi pisać po swojemu. Czyli tak, iż czytelnik ma świadomość, że gdyby to on opisywał Shire, to nie zawahałby się umieścić w centrum Hobbitonu wychodka i góry łajna niziołków. To wciąż ten sam brudny, quasi-średniowieczny świat, w którym rządzą ludzie wpływowi i bogaci, za nic mający warstwy niższe. Wieśniacy oraz cała reszta najniższego stopnia hierarchii stanowią jedynie zabawkę w rękach możnych i czarodziejów. Wciąż obecny jest ten znamienny styl narracji, charakteryzujący się nieco ironicznym podejściem do opisywanych wydarzeń. Obecne są również nawiązania do rodzimego folkloru oraz to, co zwykłem określać jako wyskakującego znienacka fioletowego słonia, który zaczyna recytować Koran po holendersku. Od tyłu. Czyli te wszystkie dziwne, niejasne wizje oraz manifestacje bytów magicznych, których bohaterowie Sapkowskiego bez przerwy doświadczają. Szczególnie przesycony był tym zbiorek opowiadań pt. Coś się kończy, coś się zaczyna. Sezon burz obchodzi się pod tym względem z czytelnikiem łaskawiej, aczkolwiek byłoby dziwnie, gdyby tego elementu zabrakło zupełnie. Także jego obecność, choć raczej marginalną, zaliczyć należy na plus.
Oczywiście Sapkowski nie byłby sobą, gdyby co kilka rozdziałów nie zastosował retardacji, rzucając czytelnika w totalnie odmienne środowisko. I ponownie ma to znaczenie. Rozdziały określone mianem „interludiów”, zawierające listy lub opisujące istotne dla głównego wątku wydarzenia, w których Geralt nie bierze bezpośredniego udziału, oraz historię zmierzającej do szkoły dla czarodziejek młodej dziewczyny, mają znaczenie. Budują napięcie, nie pozwalając się czytelnikowi doczekać dalszych losów śledztwa w sprawie mieczy, poszerzają wiedzę o świecie przedstawionym i ostatecznie stanowią klamrę dla całości, podsumowując sens istnienia wiedźminów oraz wagę ich misji. To ostatnie jest nieco tanie, bo jest tam mowa o ciemności, która zawsze będzie istnieć, więc zawsze będzie potrzebny ktoś, by z nią walczyć i takie tam.
Przed premierą było również sporo szumu o okładkę. I jest w tym trochę racji, wyszło jarmarcznie, tanio i z przesytem. Nagromadzenie elementów graficznych i jeszcze dodatkowo ten „wiedźmin” pod tytułem działa raczej odpychająco. I nijak się ma do raczej schludnych okładek cyklu wiedźmińskiego z lat ’90. Tych białych. Na szczęście nie zdecydowano się na powtórzenie paskudnego motywu z najnowszych wydań, tych z concept artami z gry.
Sezon burz nie ustępuje pod względem formy poprzednim książkom Sapkowskiego i bezczelnie oraz skutecznie wykorzystuje luki w życiorysie Geralta. Oczywiste jest to, że sukces gier przyczynił się do powstania tej książki, ale jakie to ma znaczenie, skoro czytanie sprawia taką frajdę? Ponownie meldują się intrygi czarodziejów, głupota lokalnych możnowładców, nietypowa moralność głównego bohatera, seksowne czarodziejki i zadziwiające wręcz bogactwo i autentyczność postaci drugo - i trzecioplanowych. Idźcie i czytajcie z tego wszyscy.
Grafika:
Komentarze [2]
2013-11-17 21:42
Spokojnie można czytać. Nie zauważyłem jakiegoś drastycznego spadku jakości, jaki zanotował chociażby Pilipiuk. A na wakacjach czytałem „Trylogię husycką”, więc porównanie mam „świeże”.
2013-11-17 21:26
przyznam szczerze, ze bałam się tej części. Sapkowski jednak najwyraźniej nie traci klasy a seks, polityka, intrygi i pieniądze są ponadczasowe. Zwłaszcza jeżeli zamieszany jest w to Geralt
- 1