O samotności wg Anny Gavaldy
Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał
. Banalne słowa, proste życzenie prostego człowieka uciekającego przed samotnością i zarazem tytuł bestselleru na rynku francuskim, przetłumaczonego na kilkanaście języków debiutanckiego zbioru nowel pisarki Anny Gavaldy.
Na książkę składa się dwanaście krótkich opowiadań. Ich bohaterami są zwyczajni, niczym nie wyróżniający się mijani przez nas na ulicy ludzie, a historie, które opisuje Gavalda, trwające czasem parę godzin, a czasem ciągnące się latami – są typowymi zdarzeniami z naszego życia codziennego, wszystkim tym, czym karmi nas rzeczywistość. Jest więc szczęśliwa kobieta w ciąży, która nieoczekiwanie traci upragnione dziecko, osamotniony żołnierz, który wraca do domu na przepustkę (notabene właśnie z tego opowiadania autorka zapożyczyła tytuł) i bezmyślni synowie bogatych tatusiów, którzy wskutek niewłaściwego korzystania ze swego położenia tracą wszystko, para zakochanych, których rozdzielił los, by po dwunastu latach złączyć ich na nowo oraz romans kierowniczki działu sprzedaży ze swym podwładnym i przeżycia uwodziciela niespodziewanie tracącego głowę dla zwykłej-niezwykłej dziewczyny. Nudne i banalne? Skąd. Pisarka nie skupia się na ich danych osobowych czy, powiedzmy, stanie majątkowym (chyba, że wymaga tego treść), bardziej drobiazgowo odtwarza uczucia bohaterów, koncentrując się na tym, by czytelnicy w pełni poznali ich „od środka”. Potrafi również, mimo wszystkich dzielących ich różnic, zawrzeć w każdym z bohaterów wszechogarniające uczucie samotności, pragnienie bycia z kimś, dla kogoś i dzięki komuś – a nie stale samemu (pod tym kątem tytuł wydaje mi się idealnie trafiony). W większości opowiadań narracja jest pierwszoosobowa, co jeszcze bardziej pozwala czytelnikowi wczuć się w przeżycia bohaterów. Teksty charakteryzują się także nietuzinkowymi zakończeniami – za każdym razem, gdy dochodziłam do kresu dowolnej opowiastki, byłam mocno zaskoczona, bowiem ta „kropka” w zupełności odbiegała od moich pierwotnych założeń.
Anna Gavalda tak mówi o swoim pisarstwie:
Moje postacie są ważniejsze niż ja sama. Piszę dla ludzi, którzy jeżdżą do pracy, dla ludzi, którzy lubią historyjki. Ppiszę, aby sprawić im radość. Mijam ich, patrzę na nich. Pytam, o której rano wstają, w jaki sposób zarabiają na życie i jaki jest ich ulubiony deser. A potem o nich myślę. Myślę o nich cały czas. Ponownie widzę ich twarze, ręce, a nawet kolor skarpetek (...)
.
Ta trzydziestokilkuletnia pisarka i dziennikarka, autorka również bardziej znanej w Polsce powieści „Po prostu razem”, w swoim debiucie literackim w błahy sposób ukazuje najbardziej skrywane przez nas uczucia, typowe zachowania, o których nikt nie wspomina, a jednak cechują ludzi na całym globie. Przedstawia aspiracje i pragnienia, bezbłędnie trafia w nasze ego i obnaża je przed nami samymi.
Fakt, chętnie czytam proste, mało ambitne romanse, typowe „love stories” i inne „harlequiny”, w których ona i on ... itd. Chociaż „Chciałbym, ...” bynajmniej romansidłem nie jest, książka nieprawdopodobnie mnie wciągnęła. Podczas czytania instynktownie utożsamiałam się z bohaterami, z którymi pozornie nawet nie miałabym o czym rozmawiać. Każda z historii równie mocno przypadła mi do gustu, więc przytoczę tutaj przykład pierwszej z nich, otwierającej zbiorek, zatytułowanej „Obyczaje Dzielnicy Łacińskiej”, być może dlatego, że spośród całej dwunastki jest ona najbliższa moim wyżej wspomnianym preferencjom literackim. Główną bohaterką i zarazem narratorką jest atrakcyjna kobieta, spacerująca wdłuż bulwaru którejś z eleganckich francuskich dzielnic. Możemy się tylko domyślać, kim jest konkretniej, ile ma lat i dlaczego znalazła się własnie tam, podobnie jednak jak w pozostałej jedenastce opowiadań. I tym razem jest to całkowicie nieistotne. Ze sposobu opisywania przez nią zdarzenia i otaczającego świata, łatwo wywnioskować, że owa postać, to wzorcowy przykład „playboya w spódnicy”, kobiety, która do perfekcji opanowała sztukę uwodzenia i bezbłędnie odczytuje męskie pragnienia. Przypadkowo spotyka równie atrakcyjnego Jego, co owocuje prostym ciągiem przyczynowo-skutkowym: przypadek-rozmowa-zaproszenie-spotkanie. Gdy dochodzi do randki, wszystko przebiega jak należy, cała reszta staje się nieważna, nawet fakt, że w kluczowym momencie dzwoni jego komórka, po prostu „kawusia, ciasteczko i jest pięknie”*... do momentu, w którym On
…podaje mi moje czarne palto i wtedy... Podziwiam mistrzowską robotę, chylę czoło. Robi to bardzo dyskretnie, prawie niewidocznie. Nie ma co, doskonale to wykonał: nakładając płaszcz na moje gołe ramiona, ufne i delikatne jak jedwab, znalazł te pół sekundy, żeby niezauważenie pochylić się w kierunku wewnętrznej kieszeni marynarki i rzucić okiem
.
na informację pozostawioną na ekraniku komórki
Niby nic takiego. Mało znaczący epizod, który z reguły najpewniej poszedłby w zapomnienie, i to w trybie natychmiastowym. Ale nie u Gavaldy. Dziewczyna, chociaż On tego jeszcze nie wie, kończy obiecującą znajomość.
Muszę się kawałek przejść. Kopię wyimaginowane puszki po konserwach. Nie cierpię telefonów komórkowych (...) Nie cierpię mojej dumy, mojej ambicji!
.
Kanwą powieści tej francuskiej nowelistki jest przekazywanie meritum w najbardziej przyziemnych sprawach. W ten dosyć błahy sposób autorka buduje przed nami portrety zwyczajnych ludzi, niekiedy znajomych, przyjaciół i nas samych.
W książce spodobał mi się również sam styl pisania – lekki i przystępny, a jednocześnie błyskotliwy; niekiedy ironiczny i ukazujący ciepłe poczucie humoru pisarki. Niektóre sytuacje przedstawione tam są naprawdę zabawne, a wręcz groteskowe, jak ta w opowiadaniu „Klik-klak”, kiedy mężczyzna beznadziejnie zakochany w swojej przełożonej, kierowniczce działu sprzedaży, siedzi z nią na kanapie i w priorytetowym momencie główkuje, jak otworzyć ową sofę.
To tak jakby piękna żona Królika Rogera siedziała obok was, a wy byście opracowywali w myślach strategię inwestowania pieniędzy w budownictwo (...) Zacząłem się zastanawiać poważnie i intensywnie, jak się otwiera takie klik-klak. Pomyślałem, że najlepiej, jeśli zacznę ją całować zapalczywie, a potem ją zręcznie przekręcę
i bezpiecznie położe. No tak, ale potem... co z tym kilk-klak?
Mam świadomość, że ten typ opowiadania nie przypadnie do gustu każdemu (dziwne, żeby zapalonego miłośnika „Eragona” zainteresował klasyczny przykład prozy obyczajowej). Zachęcam Was jednak gorąco do przeczytania tej książki, chociażby po to, aby znaleźć tam cząstkę siebie i uzmysłowić sobie, jak destrukcyjny charakter ma samotność w naszym życiu i co możemy zrobić, by było jej jak najmniej.
* parafrazując fragment skeczu kabaretu Łowcy.B, nawiasem mówiąc, genialnego :-)
Grafika:
http://www.walkerbooks.co.uk/assets_walker/dynamic/1109261616076.jpeg
Komentarze [3]
2006-12-19 21:13
Moim zdaniem, bardzo dobra recenzja. Błyskotliwa i w prosty, na pewno dla każdego zrozumiały, sposób przedstawiająca urok książki. Do mnie trafia :) i naprawdę teraz chętnie bym przeczytała te opowiadania.
Prawda, trening czyni mistrza… ale i tak jest bardzo dobrze:) oby tak dalej!
2006-12-19 20:48
co można napisać..
6 z plusem :P
2006-12-18 21:38
dobrze napisane…z porównaniem do pierwszej pracy, ta jest o wiele lepsza, co nie znaczy, że ciekawsza…
dla wielu niestety może się to wydać nudne :/
mam nadzieję, że w Twoim życiu nastąpi wspomniane klik-klak i przestawisz się na tematy bardziej ciekawe i interesujące młodzież :P
trening czyni mistrza, więc Klaudio zabieraj się do roboty :P
- 1