Ognisko cz. 2
Coś połaskotało ją w szyję. Otworzyła oczy i jęknęła mrużąc je i zasłaniając przed dostępem ostrego światła. Przechyliła głowę w lewo. Tuż przed nosem wyrosła jej ogromna dziewanna. Zaskoczona widokiem kwiatu i faktem, że się do niego przytulała, podniosła się do pozycji siedzącej. Przeciągnęła się, aż coś chrupnęło jej w krzyżu. Poczuła, jak coś włochatego i nieprzyjemnego wżyna się jej w nadgarstki.
- To na wszelki wypadek moja pani - usłyszała za sobą - zasnęłaś wczoraj tak szybko i tak gwałtownie, że aż się przestraszyłem - dodał szczerząc zęby w uśmiechu.
- Jakąż okoliczność uważasz za ten twój „wszelki wypadek” Tabris? - Zapytała chłodno. Resztki pozornej wesołości zniknęły z jego twarzy równie nagle, jak się pojawiły.
- Nie oszukujmy się Tamiko - syknął przez zęby. Po chwili jednak zniecierpliwienie widoczne w jego oczach zastąpił znów ten figlarny uśmieszek.
- Może śniadanko? Upolowałem pięknego szczura i …
- Prędzej zdechnę - szepnęła ni to do siebie ni to do niego - niż wezmę coś od ciebie.
- Ano, jeśli taka twoja wola. Wcale nie wyglądał na rozczarowanego bądź zaskoczonego. Odwrócił się do niej plecami, podniósł z ziemi swoją torbę, przedziwną kombinację skóry z kolorowymi kamieniami, westchnął przeciągle i szybko się wyprostował.
- W drogę moja pani. Mamy sporo kawałek do przebycia. Aha i nie dziękuj mi za wyleczenie nogi - Gwizdnął przez zęby i rzucił jej szybkie spojrzenie. Popatrzył i uśmiechnął się. Ale nie tak, jak zwykle. Cieplej. Naturalniej. Bardziej ludzko. Niech cię nie zmyli jego pozorne człowieczeństwo, tłumaczyła jej sto razy Maki (gdzieś, kiedyś), potrafi świetnie udawać tego, kim nie jest. Powtarzała sobie to w myślach jak ochronną mantrę, przywołując jednocześnie zaaferowaną twarz mówiącej siostry. Teraz i ona uśmiechnęła się do swoich wspomnień i poczuła się odrobinę lepiej. Jakby Maki tu była. Jakby jej pilnowała. I wtedy, jak na zawołanie poczuła lekkie muśnięcie w ramię.
Już chciała wrzasnąć ze szczęścia, że siostra nie opuściła jej w potrzebie, kiedy usłyszał ciche rżenie za plecami. Euforię niemal natychmiast zastąpiło rozczarowanie tak gorzkie, że aż zakręciło się jej w głowie.
- Cześć maleńka - szepnęła głaszcząc konia związanymi rękoma po chrapach. - Co słychać?
- Doprawdy nigdy nie rozumiałem ludzi - powiedział całkiem serio Tabris, trzymając wodze swojej klaczy.
- Potraficie rozmawiać z każdym, obojętne czy jest to człowiek, zwierzę, czy rzecz. A przynajmniej mówić do nich, bo z tego co wiem, to konie raczej rzadko odpowiadają na pytania - uśmiechnął się kwaśno, świadom tego, że żart był dość kiepski. Wpiła w niego palące spojrzenie z rodzaju tych, co to wypalają dziury w murach i prychnęła lekceważąco. Włożyła stopę w strzemię i lekko siadła w siodle. Po męsku. Trzymając w obu dłoniach wodze, uniosła pytająco brwi.
- Podobno się panu spieszy panie Tabris. Ruszajmy więc. - Jej słowa aż ociekały drwiną. Mimo, iż oczekiwała kolejnego uśmiechu ukazującego cały garnitur białych ząbków, nie doczekała się go. Zdumiało ją to i zaniepokoiło odrobinkę. Milczenie w jego przypadku, to zły omen. Bardzo zły. Odpowiedział jej prawie smutnym spojrzeniem.
- Nie musisz się mnie bać. Naprawdę nie musisz. Wcale tego nie chcę. I nie chciałem nigdy.
- Nie boję się ciebie - hardo uniosła głowę, ale w myślach łajała się za nieostrożność. Już nigdy nie pozwoli sobie na taki błąd. Tabris pokręcił głową, jakby chciał odpędzić natrętną muchę i wskoczył na siodło tak szybko i zwinnie, że Tamice wydało się, że pofrunął nad ziemią, a nie odbił się od niej.
- Ruszajmy więc. Mamy przed sobą kilkaset mil do przebycia. Nie patrzył na nią, lecz gdzieś przed siebie - w jakiś punkt. Po chwili gapienia się w horyzont potrząsnął głową i przywołał na twarz jeden z tych znienawidzonych przez Tamikę uśmieszków.
- No, moja pani - cmoknął z udawanym niezadowoleniem - po wczorajszym wybuchu emocji, usilne próby, aby je kontrolować, nie przynoszą zbytniego efektu.
- Wyjdź z mojej głowy ty szczurze - powiedziała powoli. Wynoś się! Brzmiało to tak, jakby mówiła mu „dzień dobry”. Tylko że do takich słów, morderczy wyraz twarzy nie pasował ani trochę.
- Nic z tego moja pani - odpowiedział podobnym tonem, ale z zupełnie inną miną. Rzuciła mu przelotne spojrzenie mówiące wyraźnie „idiota” i ścisnęła udami boki konia, lekkim cmoknięciem nakłaniając go do ruszenia z miejsca. Tabris zrównał się z nią i po chwili jechał już tuz obok niej, na wyciągnięcie ręki. Strzemię w strzemię. Gdyby ktoś wyszedł teraz z lasu i zobaczył ich, pomyślałby zapewne, że to dwójka kompanów, rzekłbyś przyjaciół, podróżująca wąskim gościńcem ku odległemu miastu. Do swych rodzin. Do swych zajęć. Nikt, kto wyszedłby teraz z lasu, nie odgadłby, że oto ową wąską dróżką podróżuje więzień i jego strażnik - ofiara i oprawca - morderca i morderczyni.
CDN
Komentarze [16]
2006-05-14 20:06
Kocham tę twoją ironię, DE.
2006-05-12 15:52
spoko morgana, przeslesz mi cale opowiadanie ?
2006-05-12 11:48
Ale się czepiają. Jezusie Człowieku, to metafora taka.
2006-05-12 06:55
znaczy sie, to niżej to ja ;)
2006-05-12 06:55
well, Picassa doceniano już za życia… może miałaś na myśli Van Gogha :D
2006-05-11 23:35
to to ja sobie pooczekam i poczytam.
2006-05-10 22:45
Hmm… no cóż, Picassa docenili dopiero po śmierci.
żadnych wniosków proszę nie wyciągać. Jeszcze mi na tamten świat niespieszno.
2006-05-10 16:12
A będzie mistrz Yoda?
2006-05-09 23:57
strzyga?! komąąą, astralny potwor powstaly po koniunkcji sfer?!?
2006-05-09 22:08
Muszę cię rozczarować Złotko, ale nie wyskoczy.
2006-05-09 22:07
jaaa, to kiedy wyskoczy geralt? ;p
2006-05-09 21:56
.....hm….
części….
2006-05-09 21:06
Aha :P no to czekam na kolejną część :)
2006-05-09 15:17
Mam złą wiadomość. To jeszce nie koniec.