Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Opowiadanie w realiach NANOAge   

Dodano 2004-12-29, w dziale opowiadania - archiwum

Robert stał przy oknie ze swoim ciężkim pistoletem maszynowym. Prawą ręką rozchylał pancerne żaluzje. Za oknem dzień jak codzień. Pustą ulicą od czasu do czasu przejeżdżał policyjny samochód. To tu, to tam można było dostrzec cienie, otulone w szare płaszcze, przemykające chodnikiem, unikające ludzkiego wzroku. Po dziurawym, nienaprawianym od wieków asfalcie, popychane wiatrem sunęły niczym duchy sterty brudnych papierów i innego śmiecia. Neony, brudne i pokryte smogowym osadem czekały, jak wampiry, na zachód słońca, by rozbłysnąć i wabić do siebie nowe ofiary. To znaczy klientów... Zresztą, w tej okolicy to i tak to samo.

Wahał się. Był już spakowany. Pieniądze, dokumenty, karty - wszystko upchnął do kieszeni swego kuloodpornego TechPłaszcza. Wciąż się wahał. Na ulicy nie było widać ani śladu chłopców Brytana. Mimo to czekał. W nocy, kiedy ulice się zapełnią, łatwiej będzie się schować w tłumie. Ludziom Brytana też... Zdecydowanym krokiem wyszedł na środek pokoju. Przez kilka sekund stał w bezruchu.Idę.

Szedł szybko. Zapiął płaszcz. Nie z obawy przed chłodem poranka ale z obawy przed kulami. Po kilku minutach był na jednej z głównych ulic. Samochody już jeździły po wielopasmowej drodze i z minuty na minutę było ich coraz więcej. Na chodniku mijał obcych ludzi. Ubranych w garnitury pracowników biur, sprzątaczy, zwykłych przechodniów. Na razie spokój. Oby tak dalej.

Zszedł pod ziemię, na stację MagMetra. Była siódma piętnaście a tu panował już iście popołudniowy tłok. Paplanina tłumu, komunikaty i hałas odjeżdżających pociągów tworzyły coś na kształt piekielnej symfonii. Dziś jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Dopchał się do bramki, zapłacił i wsiadł do składu jadącego na przedmieścia. Usiadł i odetchnął.

Zauważył ich gdzieś pomiędzy Northtown a Bridgehouse. Siedzieli na drugim końcu wagonu. Dwaj biali, ubrani w szare garnitury. Czarne lustrzanki, teczki, gazety. Zbyt idealni biznesmeni. Pewnie androidy. Maszyny do zabijania. Świetnie.

Musiał się upewnić. Wysiadł wcześniej niż planował i szybko wmieszał się w tłum. Wysiadli za nim i mimo jego usilnych prób zniknięcia im z oczu cały czas siedzieli mu na ogonie w odległości około dwudziestu metrów, wyłapując go swym syntetycznym wzrokiem z tłumu. Rozstania nadszedł czas... Robert ruszył biegiem w stronę wyjścia potrącając jakąś staruszkę. Kątem oka zobaczył jak blond biznesmeni puścili się za nim jednocześnie wyjmując z teczek karabiny. Wyskoczył na ulicę. Dopadł najbliższego samochodu. Stłukł szybę, wsiadł i uruchomił silnik. Wystartował z piskiem opon. Ani razu nie obejżał się za siebie. Pędził na przód jak rakieta. Kilka razy skręcił na ślepo, kluczył. Zwolnił dopiero po kilku minutach. Włączył autopilota i zaprogramował najkrótszą trasę poza miasto. Parę razy obejżał się. Serce waliło mu jak młotem. Rozsiadł się wygodnie w fotelu. Włączył radio. Leciał jakiś kiczowaty, koreański pop. Po chwili ochłonął. Zasnął.

Robert Clair był złodziejem. Odkąd tylko pamiętał, był złodziejem. Wychował go paryski dom dziecka. Podobno znaleziono go przy nastoletnich rodzicach, którzy zmarli z przedawkowania. Już na starcie nie miał łatwo. Jako dziecko podkradał jedzenie z kuchni. Później przerzucił się na pieniądze i kosztowności. Kiedy przeniósł się do Capitol City w RSA był już zawodowym włamywaczem. Długo działał niezależnie i wychodziło mu to całkiem dobrze. Stać go było nawet na nanousprawnienia: wyostrzenie wzroku i słuchu. Było dobrze. Nie wiedzieć czemu jednak coś, jakiś zły duch podkusił go, żeby sięgnąć po więcej. Miał znajomości. Zaczął pracę dla Brytana, króla handlu czarną nanotechnologią w Capitol City. Podpisał nawet oficjalny ( jeśli tak to można nazwać ) kontrakt. Brytan sponsorował jego profesjonalne szkolenie ninja i ulepszenia: wzmocnienie serca i polepszenie koordynacji ruchowej. W zamian, Clair miał być wiernym sługą Wielkiego B. No i nie wyszło. Robert przeszedł trening, przyjął ulepszenia i nawiał. Był głupi. Myślał, że w tak wielkim mieście jak Capitol będzie się mógł ukryć przed Brytanem i żyć jak dawniej. Był głupi. I na dodatek się mylił. Przez ostatnie dwa tygodnie osiem razy musiał uciekać ze swoich kryjówek. Strzelano do niego dziesięć razy, w tym siedem razy z broni maszynowej i laserów. Do tego Brytan dał Policji namiary na niego. Ale, jak już mówiłem, wtedy był jeszcze głupi. Teraz siedział w skradzionym samochodzie i budził się powoli ze słodkiego, spokojnego snu.

Autopilot kończył trasę i jego zmysłowy, kobiecy głos informował Roberta o potrzebie przejęcia sterów. Clair nie przejął kierownicy tylko zatrzymał auto. Był na przedmieściach, w północnej części miasta. Stały tu ruiny starych fabryk i magazynów. Policja się tu nie zapuszczała. Mimo to z jakiegoś powodu gangi i psychole omijali to miejsce szerokim łukiem. Cóż, miasto ma widać swoje sekrety.

Była dziesiąta. Robert wysiadł. Odblokował alarmowy sygnał namierzający i pieszo ruszył przed siebie. Właściciel auta powinien się ucieszyć.

Mijał stare huty, fabryki. Brudne do granic możliwości patrzyły na niego oczyma powybijanych okien. Cały teren poprzecinany był przerdzewiałymi ogrodzeniami z siatki i strzaskanymi, betonowymi murami. Droga, im dalej za miastem, tym była gorsza. Asfalt pokrywały coraz głębsze i szersze szczeliny aż z czasem znikł zupełnie, przemieniając się w trakt z ubitego piachu. O dwunastej Clair był już przy granicach miasta. Stało tu kilka zrujnowanych domków pamiętających jeszcze chyba wojnę kalifornijską. Były też samochodowe wraki. Szczątki pojazdów dwudziestopierwszowiecznych wojowników szos. Rusztowania z rdzy, mogące rozwiać się jak kurz przy mocniejszym powiewie wiatru. Przed sobą Robert Clair widział równinę. Trawiastą i pustą. Pustą. Poprawił techpłaszcz i zrobił krok, by przekroczyć granice Capitol City.

Wtedy usłyszał samochód nadjeżdżający od strony miasta. Szary ścigacz z lustrzanymi szybami. Szary. Brytan! Panicznie rozejrzał się w poszukiwaniu kryjówki. Stary dom. Wbiegł do środka, do jednego z pokoi. Dobrze, że ściany betonowe. Rakietnicy chyba nie mają... Przykucnął przy oknie, złapał pistolet w rękę i od razu przestawił w tryb ciągłego ognia. Skąd...! Sygnał! He he. Chyba nie tylko właściciel samochodu będzie się dzisiaj cieszył.

Cały czas miał nadzieję, że go nie zauważyli. Łudził się, że tylko namierzyli samochód, który ukradł i dla pewności sprawdzają jeszcze okolicę. Oczywiście się łudził. Androidy nawet nie próbowały stosować jakiejkolwiek taktyki. Zaparkowały przed samym domem. Wysiadły. Jasna cera, lustrzanki, szare garnitury, pewnie z pajęczego jedwabiu, teczki, blond włosy gładko zaczesane do tyłu. Teraz nie bylo wątpliwości. Spokojnie wysiedli i stanęli przed autem. Ponownie wyjęli karabiny. Wojskowe szturmówki, ale bez granatników. Spokojnie i powoli ruszyli w stronę drzwi domu.

Robert wycelował i wywalił w ich stronę połowę magazynka. Ryk wystrzałów rozdarł wszechobecną ciszę. Kilka kul trafiło jednego w nogi. Androidy błyskawicznie schowały się za samochodem. Złodziej wychylił się do następnej serii. Kilka kul skruszyło beton tuż obok jego głowy. Niedobrze. Zbyt celni i za szybcy. Przeładował. Adrenalina zalewała mu oczy. Popędził w stronę tylniego wyjścia. Wybiegł na zewnątrz i oparł się plecami o ścianę. Słyszał ich. Jeden wszedł do budynku i zbliżał się korytażem. Drugi skradał się naokoło, z lewej. Robert wycelował do postaci w korytażu i wypalił kilkoma krótkimi. Kule nie mogły się przebić przez pancerny garnitur. Android też strzelił. Ciężki pocisk trafił Roberta w pierś. Nie przebił płaszcza, ale siła uderzenia wypchnęła mu powietrze z płuc. Biegiem się wycofał, z trudem zachowując równowagę. Puścił się biegiem przed siebie, nie patrząc nawet gdzie. Mroczki przed oczami przyjmowały kształty trupich czaszek. Dopadł jakiegoś kawałka betonu i schował się za nim. Potrzebował dwóch sekund, żeby oprzytomnieć. Obita pierś pulsowała mu bólem. Przestawił broń na pojedyncze strzały. Kończyła mu się amunicja. Wychylił się zza zasłony, gotowy do strzału. Widział ich. Schowali się w domu. Obserwowali. Ich sztuczne mózgi zdecydowanie go przeceniały.

Nagle doznał oświecenia. Pochylony, od zasłony do zasłony, zaczął przemieszczać się w stronę frontu budynku. Do samochodu androidów. Otwartego samochodu androidów. Kilka skoków, trochę nerwów i biegania i już był kilkanaśce metrów od niego. Nadal jednak ukryty. Androidy tylko czekały, aż opuści kryjówkę. Raz, dwa, trzy. Wybiegł zza drzewa i sprintem pobiegł do auta. Pociski ryły ziemię tuż za nim. Dwa karabiny skryte w ciemności ryczały, czując strach ofiary. Robert wpadł do samochodu i w locie zamknął drzwi. Parę kul odbiło się od pancernej szyby nawet nie pozostawiając śladu. HA! Pancerniak. I nawet nie wyjęli aktywatora z czytnika. Dokonał błyskawicznych oględzin pojazdu. Pancerny, Nieoznakowany. Kolejny prezent od Brytana! Ruszył z kopyta w kierunku odludnych terenów poza miastem. Androidy wyszły z budynku, bezmyślnie gapiąc się na chmurę pyłu, która pozostała po Robercie i ich samochodzie.

- Chyba wrócę do Francji - pomyślał złodziej - Zainwestuję, ustatkuję się. Tak. To jest to.

Po kilku miesiącach Pan Brytan dostał paczkę z Paryża. Na dołączonej kartce napisane było, że to prezent od kogoś, kto nie lubi, jak się do niego strzela. Wewnątrz przesyłki była bagietka. Tylko jakaś dziwna, bo wystawały z niej przewody...

Oceń tekst
Średnia ocena: 0 /0 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na lwa (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry