Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Ostatni łyk powietrza   

Dodano 2010-05-20, w dziale recenzje - archiwum

Temat homoseksualizmu w kinie jest obecny już od początku XX wieku. Przez pierwsze trzy dekady postać homoseksualisty występowała jedynie w konwencji komediowej, gdzie gej był zawsze osobą zniewieściałą, ofiarą losu, która nie mogła dorównać prawdziwym ekranowym macho. Dla ówczesnych reżyserów większej różnicy między pojęciami „homoseksualista” a „transseksualista” nie było, więc ekranowi geje, ku uciesze widzów, zakładali często blond peruki, spódnice i malowali usta czerwoną szminką. Przerysowana gestykulacja, wysoki głos i aparycja przypominająca raczej kobietę niż mężczyznę, to obraz, który utrwalił się w ludzkiej świadomości i w niektórych kręgach społecznych jest w niej niestety obecny do dzisiaj.

/pliki/zdjecia/asm1.jpgPierwsze homoseksualne pocałunki na dużym ekranie były pocałunkami lesbijskimi (Marlena Dietrich w roku 1930 w „Maroko” i Greta Garbo w roku 1933 w „Królowej Krystynie”). Takie bezpośrednie podejście do tematu homoseksualizmu wywołało na tyle ogromne kontrowersje, że lesbijki do kina wróciły dopiero w latach 50. - nawiasem mówiąc jako postacie jednoznacznie negatywne. Prawdziwa rewolucja przyszła z początkiem lat 60. i rolą Dirka Bogarde’a w filmie „Ofiara”, w którym jako prawnik-gej ściga wyłudzającego od homoseksualistów ogromne sumy pieniędzy szantażystę. Lecz tak naprawdę Bogarde i jego bohater występują przeciwko głęboko zakorzenionej nietolerancji i homofobicznemu systemowi, w który gej stawiany jest na równi z kryminalistą. Film ten wywołał medialną burzę i wszczął powszechną dyskusję na temat dyskryminacji homoseksualistów i natury homoseksualizmu.

Akcja wchodzącego do polskich kin „Samotnego Mężczyzny”, debiutanckiego filmu Toma Forda, ma miejsce właśnie w latach 60., kiedy to amerykańscy homoseksualiści, chociaż nadal nieakceptowani przez większość, przestali się wreszcie bać własnej odmienności i ukrywać ją przed własnymi sąsiadami, a zaczęli umawiać się na randki, zakochiwać się i tworzyć związki. Główny bohater filmu, tytułowy samotny mężczyzna George, ma problemy z uporządkowaniem swojego życia. Kiedy osiem miesięcy wcześniej w wypadku samochodowym zginął jego wieloletni partner (Jim), popadł w głęboką depresję, a kontakty z ludźmi ograniczył jedynie do swojej pracy na uczelni i rzadkich spotkań ze swoją przyjaciółką i kochanką z lat studenckich, Charley. Akcja filmu rozgrywa się w ciągu jednego dnia i jednej nocy, kiedy to George przygotowuje się do samobójstwa, stara się uporządkować swoje sprawy i wspomina Jima. Jednak niespodziewanie spotyka na swojej drodze jednego ze studentów, Kenny’ego, który wykazuje zainteresowanie swoim profesorem i niejako krzyżuje mu plany.

„Samotny Mężczyzna” został nakręcony przez znanego projektanta mody, Toma Forda, prywatnie związanego od ponad dwóch dekad ze starszym od siebie o 14 lat dziennikarzem, Richardem Buckleyem. Ford, zafascynowany od wielu lat powieścią Christophera Isherwooda „A Single Man”, postanowił nakręcić film pod tym samym tytułem i dokonując niewielkich zmian w porównaniu do literackiego pierwowzoru (oczywiście po konsultacji z partnerem nieżyjącego już Isherwooda), napisał scenariusz i wyreżyserował go, finansując całą produkcję. Kaprys multimilionera? Nic bardziej mylnego. „Samotny Mężczyzna” to obraz przemyślany, spójny i ambitny, co więcej, poruszający ważny i wciąż aktualny temat (mimo, że film zabiera nas prawie 50 lat wstecz). Przedstawiona historia sprawia wrażenie tak naładowanej emocjami reżysera, że momentami widz czuje się, jakby grzebał w jego szufladzie. Nie jest to jednak w żadnym wypadku odczucie niekomfortowe. To jak najbardziej zaleta tego filmu. Świadomość, że przez te 100 minut reżyser chciał mi coś przekazać, a nie tylko zabrać moje pieniądze, jest zawsze mile widziana.

/pliki/zdjecia/asm 2.jpgHistoria „Samotnego Mężczyzny” sama w sobie jest prosta i przejrzysta. Na uwagę zasługuje sposób jej opowiedzenia – codzienna rutyna George’a zgrabnie przeplata się z wydarzeniami, które dla niego, jak i dla widza są czystym szaleństwem. Przygotowania do samobójstwa sprawiają, że George, paradoksalnie, odżywa, a nieudolne, przerywane z powodu dzwoniącego telefonu próby samobójcze udowadniają, że główny bohater po prostu chce, żeby w jego życiu coś się zaczęło dziać. Żeby przestał być wreszcie tym samotnym mężczyzną.

Temat homoseksualizmu jest oczywiście istotny, ale równocześnie film pokazuje, że miłość jest zawsze taka sama, bez względu na orientację seksualną. Potrzeba bliskości George’a nie różni się niczym od potrzeby bliskości Charley. Życie dwóch mężczyzn pod jednym dachem niczym nie różni się od życia mężczyzny i kobiety. Podryw w barze także wygląda identycznie. W tym filmie gej nie jest już dziwadłem, nie zakłada peruki i nie boi się ciemności. Ford w swoim filmie nie chce szokować i chwała mu za to. Naliczyłem w filmie dwa pocałunki (w tym jeden w czoło) i dwie pary męskich pośladków (pokazane przy tak niewinnej czynności jak pływanie w morzu). Praktycznie cały homoseksualizm ogranicza się w tym filmie do stopniowego budowania napięcia między głównymi bohaterami.

„Samotny mężczyzna” jest też świetnie zagrany. Colin Firth gra rolę swojego życia. Jako George jest genialny i zabójczo przekonywujący. Mimika przygnębionego George’a jest oszczędna, ale w żadnym wypadku ograniczona. Bohater Firtha budzi sympatię, współczucie, a scena ze śpiworem przypomina, że Firth, mimo pajacowania w „Mamma Mia!” i podobnych potworkach, nadal jest niezłym aktorem komediowym. Julianne Moore jako Charley, chociaż występuje jedynie w trzech scenach, odciąga podczas nich uwagę od Firtha. Bogata, głośna, zabawna, jednocześnie momentami żałosna i tak samo samotna jak George – nie mamy wątpliwości, jakie cechy Moore chciała nadać swojej postaci. Pozostałej dwójce, czyli Nicholasowi Houltowi (Kenny) i Matthew Goode’owi (Jim) również nie można nic zarzucić.

/pliki/zdjecia/asm 3.jpgPowracająca moda lat 60. dała prawdziwe pole do popisu Tomowi Fordowi. Kto mógłby oddać estetykę tamtych czasów z większą perfekcją niż projektant mody? Dodatkowa współpraca z ludźmi, którzy są odpowiedzialni za scenografię rozgrywającego się w tej samej dekadzie serialu Mad Men dopełniła dzieła. Fryzury, garnitury, krawaty, spódnice, swetry, samochody, telefony, wnętrza – wszystko to jest dopracowane z taką dbałością o szczegóły, że widz nie ma żadnych oporów, żeby w ten wykreowany świat wsiąknąć. Codzienność widziana oczami przygnębionego George’a jest szara i smutna, jest on jednak bardzo wrażliwy na piękno. Raz są to błękitne oczy Kenny’ego, raz subtelność i niewinność dwunastoletniej córki sąsiadów, innym razem czerwona róża z ogrodu Charley. W takich momentach filtr kamery zmienia się, kolory stają się żywsze, a kontrast pogłębia, przypominając charakterystyczny dla lat 60. pin-up art. Dzięki temu prostemu zabiegowi widz bardziej „wczuwa się” w nastrój George’a i przeżywa te momenty razem z nim. Melodyjne smyczki orkiestry Adama Korzeniowskiego stanowią doskonałe dopełnienie estetyki obrazów i atmosfery cichego smutku i melancholii, przez którą, tak jak pierwsze skrzypce przez tło kontrabasów, przedziera się piękno pojedynczych chwil codzienności.

O czym tak naprawdę jest „Samotny Mężczyzna”? O braku tolerancji i niedogodnościach związanych z byciem gejem w latach 60.? Na pewno nie. O miłości homoseksualnej – w gruncie rzeczy to również zły trop. „A Single Man” to moim zdaniem film o głębokim, paraliżującym cierpieniu. Cierpieniu, do którego każdy ma prawo, bez względu na wiek, płeć, czy orientację seksualną. Bo strata ukochanej osoby boli zawsze tak samo – przypomina tonięcie, powracające w snach George’a. Wyczerpująca walka o każdy łyk powietrza, choć do powierzchni jeszcze daleko.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /152 wszystkich

Komentarze [10]

~Zee Oswald
2010-05-23 12:51

Maćku, to w ramach twojej blogowej poradni doktora M;)

~Moczo_absolwent
2010-05-22 15:29

Zdzi, aż mi się łezka w oku zakręciła :-)

~Zee Oswald
2010-05-20 23:51

nie ma co brodzić w zakrystii po kolana czy podpalać tęczę, po prostu obejrzyjcie film. bo łapie on za jaja mocno i potrząsa, obojętnie czy te aktywne czy pasywne, homo, hetero, metro czy retro.

~kro
2010-05-20 22:42

WłOS, pograj sobie, odstresuj się i ulżyj. games.adultswim.com/robot-unicorn-attack-twitchy-online-game.html

~Moczo_absolwent
2010-05-20 13:49

Jorguś, bo polska racja stanu od tego właśnie zależy. Patriotyzm polega przecież właśnie na nietolerowaniu gejów, ateistów, rodzimowierców, masonów i smakoszy serów pleśniowych. Jeśli tylko chodzisz do Kościoła, głęboko wierzysz i uważasz, że Polacy są narodem posłanym do specjalnej dziejowej misji, to już możesz się czuć patriotą pełną gębą. Takich ludzi nam dzisiaj trzeba.
A jeśli na przykład uchylasz się od płacenia podatków, okradasz swój zakład pracy, czy wyłudzasz świadczenia socjalne, to już nie ma znaczenia. Ważne że jesteś poczciwym człowiekiem który kocha ojczyznę i nie pozwoli jej zagarnąć wyżej wymienionym elementom niebezpiecznym dla naszej tożsamości narodowej.
Pozdrawiam zalany Tarnobrzeg. Wybieram się jutro do Wielowsi pomóc przyjaciołom rodziców uprzątnąć ten bajzel po powodzi.

~Jorg
2010-05-20 10:29

Zabawnie jest za każdym razem oglądać agitację WłOSA, jakby od podejścia do homoseksualizmu zależała co najmniej polska racja stanu. Jego zawziętość rośnie wprost proporcjonalnie do sunkcesów tzw. “lobby gejowskiego” więc świadczy o czymś dobrym. Cóż, jak mawiał klasyk “Wraz z postępem rewolucji walka klas zaostrza się.” :P

Co do Kościoła, dawno już nie pisałem o moim ulubieńcu. Ostatnio aż sam się o to prosi i skusił mnie niczym wąż Ewę.

I wreszcie co do rzeczy ważniejszych, czyli artykułu, zastanawiałem się, czy oglądać ten film. Teraz już wiem, że tak. Artykuł bardzo dobry.

~Moczo_absolwent
2010-05-19 23:11

Olek, Twoje artykuły niewątpliwie podnoszą poziom tej gazetki. Oby tak dalej.

~WłOS
2010-05-19 22:55

Na szczęście jest jeszcze mnóstwo ludzi na tym, chorym świecie, którzy do zboczenia mają stosunek naturalnie negatywny. Myślę, że nawet filmy tworzone przez homoseksualistów nie przekonają ludzi do tolerowania czy akceptowania manifestacji gejowskiej niezależności, równości i źle definiowanej “normalności”. Twoim zdaniem, Follett, miłość chłopca do chłopca to to samo co miłość dziewczynki do chłopca? Ciekawe podejście… Może macierzyństwo to też tylko chowanie dziecka przez dwojga ludzi, bez względu czy to dwóch ojców czy ojciec i matka? Nigdy, w żadnej kwestii związku homosiów nie można stawiać na równi ze związkiem normalnych, zdrowych, zakochanych ludzi płci przeciwnej. Tolerować zjawisko występowania wśród ludzi pociągu do przedstawicieli tej samej płci? Owszem. Nie widzę jednak sensu ani czegokolwiek słusznego w manifestowaniu swojej dziwności i w robieniu kolorowego cyrku z gejostwem i lesbami maszerującymi przez ulice miast. Nie życzę tego sobie – po prostu. Ci ludzie przeczą moim zasadom moralnym, do których mam prawo, psują otoczenie dorastania moich dzieci, obrażają Kościół swymi wypowiedziami czym ograniczają moje prawa, które gwarantuje mi Konstytucja. Nie godzę się na zboczenie, nie godzę się na emanowanie gejostwem i chwalenie się tym. Pociesza mnie fakt, że w Polsce jest nadal ogromna rzesza Polaków, którzy do homoseksualistów mają podobny stosunek. Tekst dobry.

~WesternGirl
2010-05-19 21:56

Bardzo udany tekst Follet.
Można chyba powiedzieć, że jeden z lepszych ;)

~gejnieok
2010-05-19 20:17

Pozdrowienia Mateusz.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na lwa (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry