Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Polskie orły w Hollywood   

Dodano 2015-10-07, w dziale inne - archiwum

Gdybym zapytał, jaki czynnik odpowiada w pierwszej kolejności za tworzenie klimatu w filmie, to zapewne większość z was odpowiedziałaby, że muzyka. Czy aby na pewno? Bez wątpienia jest ona szalenie istotna i stworzenie bez niej właściwej atmosfery jest zadaniem wybitnie trudnym, ale przecież kino jest sztuką wizualną, a zatem oddziałuje na nas głównie obrazem, dlatego moim zdaniem klimat w filmie tworzą głównie scenografia i zdjęcia.

Ich twórcy są z reguły cichymi bohaterami końcowego sukcesu. Ich nazwiska nie przebijają raczej nazwisk reżyserów czy aktorów, ale to właśnie oni w znacznym stopniu odpowiadają za ostateczny efekt dzieła. My, Polacy, nie mamy się czego w tej materii wstydzić, bo nasi operatorzy od co najmniej pięćdziesięciu lat przysparzają nam powodów do dumy, osiągając w tym fachu absolutne mistrzostwo. Bo to właśnie oni stworzyli obrazy, które uznawane są przez wielu krytyków za arcydzieła.

/pliki/zdjecia/or1.jpgGdybyście zachcieli zajrzeć do historii kina, to szybko przekonalibyście się, że nazwiska naszych rodaków znajdziecie w czołówkach bardzo znanych amerykańskich klasyków, takich jak choćby „Pulp fiction”, „Lista Schindlera” czy „Nocny kowboj”. Nasi operatorzy mają już także na koncie dwa Oscary i naprawdę całkiem sporo nominacji do tej nagrody. Oba Oscary zdobył Janusz Kamiński i to właśnie on jest obecnie najsłynniejszym polskim operatorem na świecie, choć nie wolno nam zapominać o tym, że nie jedynym. No ale z drugiej strony trzeba to wyraźnie podkreślić, bo jego gwiazda świeci na firmamencie światowego operatorstwa najjaśniej.

Pierwsi Polacy stanęli za kamerami w Hoollywood już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i od tego czasu mówi się o ich dobrej passie. Co takiego mają w sobie polscy operatorzy filmowi (w odróżnieniu od innych twórców znad Wisły, którzy kończyli swoją przygodę z Ameryką szybko i bez spektakularnych sukcesów), że udawało im się zakotwiczyć za oceanem na stałe, zbierając przy tym zasłużone laury? Zdaniem jednego z nich, Sławomira Idziaka, w znacznym stopniu pomogły im czasy komunizmu. Nasz kraj, odcięty wówczas od wpływów Zachodu, określił własne standardy pracy operatorskiej (operatora stawiano u nas na równi z reżyserem). Bardzo często operatorzy brali również udział przy powstawaniu scenariusza i zawsze omawiano z nim sposób opowiadania fabuły. Nie przykładano wtedy takiej wagi do komercji, dzięki czemu operatorzy mieli znacznie większe niż dziś możliwości eksperymentowania. Można by jednak zapytać, dlaczego w innych krajach wschodniej Europy wielcy operatorzy nie rodzili się w takich ilościach, skoro na dobrą sprawę mieli podobne do naszych warunki rozwoju i pracy? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta. Sukcesy te zawdzięczamy w znacznej mierze Szkole Filmowej w Łodzie, w której w tamtych latach funkcjonowały tylko dwa kierunki (reżyserii i operatorstwa), współistniejąc w pewnej określonej symbiozie, a to skutkowało tym, że na planie reżyser i autor zdjęć byli równie ważni. Zajrzyjcie tylko w biografie największych polskich /pliki/zdjecia/or 2.jpg operatorów. Prawie wszyscy ukończyli właśnie tę uczelnie (wyjątkiem jest wspomniany powyżej Janusz Kamiński, który jako jedyny studiował na Amerykańskim Instytucie Filmowym w Chicago). I to jest chyba ta wielka tajemnica. Polska szkoły operatorska.

Początki naszych rodaków w Hollywood sięgają późnych lat sześćdziesiątych, kiedy to do Ameryki wyemigrował niejaki Adam Holender, który w Polsce pomagał przy kręceniu etiud Romanowi Polańskiemu i Krzysztofowi Zanussiemu. Miał szczęście, bo za oceanem udało mu się nawiązać współpracę z Johnem Schlesingerem przy „Nocnym Kowboju”, który dokonał rewolucji kulturowej w amerykańskim i światowym kinie. To prawda, że jego pierwszy sukces był zarazem największym, ale w kolejnych latach też szło mu zupełnie nieźle. Nakręcił m.in. „Narkomanów” z Alem Pacino i „Bezbronne Nagietki” w reżyserii Paula Newmana. Po nim nastąpił okres Andrzeja Bartkowiaka, który był stałym współpracownikiem Sydney’a Lumeta (razem nakręcili 11 filmów). Co prawda ten akurat mistrzem formy nie został (jego zdjęcia oceniano jako zbyt zwyczajne), ale nie przeszkodziło mu to mimo wszystko w zrobieniu wielkiej kariery. Pracował przy tak znanych filmach jak „Czułe słówka” Jamesa L. Brooksa czy „Honor Prizzich” Johna Hustona. Sama możliwość współpracy z tak cenionymi twórcami wystarczyła, by wyrobił sobie nazwisko. Kolejne lata to okres naszego bezapelacyjnie najlepszego operatora, Janusza Kamińskiego. Dziś wszyscy znawcy kina stawiają go na równi z wybitnym mistrzem sztuki operatorskiej Vittoriem Storaro („Czas Apokalipsy”, „Czerwoni”), a jego zdjęcia w „Szeregowcu Ryanie” uważają za najlepsze w historii kina (trudno się z tą opinią nie zgodzić). Kamiński to bez wątpienia wizualny geniusz. Wszystkich zachwyca jego fenomenalna zabawa światłem i umiejętne dopasowywanie zdjęć do koncepcji reżysera.. Kamiński (podobnie jak wspomniani wcześniej) również miał szczęście trafić na mistrza. W jego przypadku był to nie kto inny jak Steven Spielberg. Zwrócił uwagę na Kamińskiego, gdy ten pracował z Diane Keaton przy filmie „Dziki kwiat” i zaproponował mu pracę na planie „Listy Schindlera”. /pliki/zdjecia/or3.jpgZa ten film Polak otrzymał pierwszego Oscara, a że sam film zgarnął ich 7 i przeszedł do historii jako jeden z najlepszych, to też nie dziwi dalsza kariera tego operatora. Po tym sukcesie Kamiński współpracował ze Spielbergiem jeszcze przy innych jego filmach, a drugiego Oscara dostał za zdjęcia do „Szeregowca Ryana” (moim zdaniem jak najbardziej zasłużenie). W tym filmie Kamiński pokazał, jaką moc mogą mieć ujęcia. Za końcowy sukces tego filmu odpowiada właściwie tylko on, bo to jemu udało się przenieść perfekcyjnie na ekran i oddać dramatyzm wojny. Przez pierwsze pół godziny filmu widz czuje się tak, jakby sam był żołnierzem i zdobywał wybrzeże Normandii. Dzięki temu sukcesowi jego nazwisko jest dziś również dobrze znane jak aktora grającego w tym filmie tytułową postać (Matt Damon), co praktycznie się nie zdarza. Na szczęście Kamiński nie ograniczył się tylko do współpracy ze Spielbergiem, a w tak zwanym międzyczasie nakręcił z innymi reżyserami tak znane obrazy jak „Jerry Maquire” czy „Motyl i skafander”.

Oczywiście nie wszyscy operatorzy, którzy osiągają sukcesy w USA, tam właśnie zaczynali swoje kariery. Wielu z nich szkoliło się i często doprowadziło swój warsztat do perfekcji jeszcze w kraju nad Wisłą, a dopiero później zaczęło poszukiwać nowych wyzwań. Tutaj można by wymienić tak zwaną wielką trójcę: Pawła Edelmana, Sławomira Idziaka i Piotra Sobocińskiego. Każdy z nich ma na koncie nominację do Oscara. Edelman w kraju pracował przede wszystkim z Andrzejem Wajdą („Pan Tadeusz”) i Władysławem Pasikowskim. W 2002 roku Polański zatrudnił go przy „Pianiście” i chyba właśnie to otworzyło mu okno na świat. W Hollywood nakręcił jakiś czas później „Raya” i „Wszystkich ludzi króla”, ale nadal twierdzi, że najlepiej pracowało mu się z Polańskim. Drugi z trójki, Sławomir Idziak, również pracował z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim i tak samo jak ten trzeci (Sobociński) z Krzysztofem Kieślowskim. Dla obu tych operatorów współpraca ta była bardzo ważna, bo otworzyła im drzwi do kariery. Kieślowski był już wtedy uznanym na świecie twórcą i chyba właśnie to sprawiło, że praca tych operatorów została za oceanem dostrzeżona. Niestety, dobrze zapowiadającą się karierę Sobocińskiego przerwała nazbyt wczesna śmierć i chyba dlatego w nie ma on w dorobku zbyt wielu głośnych filmów. Natomiast Idziak pracował potem przy słynnym dziś „Helikopterze w ogniu” Rdleya Scotta i piątej części przygód Harrego Pottera. /pliki/zdjecia/or4.jpgJeszcze jednym nazwiskiem, godnym wspomnienie w tym zestawieniu, jest Dariusz Wolski, autor zdjęć do m.in. serii „Piratów z Karaibów”.

Jak wygląda przyszłość polskich operatorów? Moim zdaniem wygląda całkiem nieźle. Jeśli nie pamiętacie, to przypomnę, że do zeszłorocznych Oscarów nominowani byli za zdjęcia do „Idy” Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski. Pierwszy z nich jest twórcą bardzo młodym, a po tej oscarowej nominacji na pewno dostanie, o ile już nie dostał, jakieś ciekawe propozycje. Ponadto „łódzka filmówka” wciąż działa i ma się równie dobrze jak lata temu. Tak więc patrzenie z optymizmem w przyszłość naszego operatorstwa nie jest przesadą. Wszystko w rękach młodych, a ci mają się w końcu od kogo uczyć.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.4 /25 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry