Ponadczasowa miłość
"Clare, urocza studentka sztuk pięknych, i Henry, niekonwencjonalny bibliotekarz, spotkali się po raz pierwszy, gdy ona miała sześć lat, a on trzydzieści sześć. Kiedy Clare skończyła dwadzieścia trzy lata, a Henry trzydzieści jeden - zostali małżeństwem. Niemożliwe? A jednak. Henry, to jedna z pierwszych osób na świecie, u której wykryto niezwykle rzadkie zaburzenie genetyczne. Jego biologiczny zegar uruchamia się od czasu do czasu na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie tam otaczająca go rzeczywistość. Odmierzając swoją miłość kolejnymi spotkaniami, oboje za wszelką cenę próbują wieść normalne życie..."
Czy to dla was wystarczająco zachęcający opis tej książki? Dla mnie niezbyt, ale kiedy po raz 5 wpadła mi w ręce, stwierdziłam, że to musi być jakieś fatum i zaczęłam ją czytać. Czy muszę dodawać, że powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" po raz kolejny okazało się trafne? Powieść Audrey Niffenegger wciągnęła mnie bardzo. Szczególnie zaskakujące było dla mnie pisanie historii tej pary na przemian z perspektywy obojga bohaterów. Chronologia zdarzeń zachowana jest tu zatem tylko w pewnym sensie. Najpierw pierwsze spotkanie (przynajmniej dla Henrego), podczas którego Clare opowiada mu swoje wspomnienia z poprzednich spotkań, gdy ona była dzieckiem, a on mężczyzną około 40, który na dodatek zawsze pojawiał się nagi, co musiało być dla wychowanej w katolickiej rodzinie dziewczynki sporym szokiem. Z łatwością dostrzeżemy tu również specyficzne poczucie humoru autorki. (np. w scenie, podczas której Henry pojawia się w 18-naste urodziny dziewczyny, a ta z pewnym zażenowaniem wyznaje mu, że właśnie umówiła się na seks z jego starsza wersją).
Kto nie marzył o podróży w czasie? Pewnie większość z nas ucieszyłaby się z posiadania takiej umiejętności, ale Henry nie traktuje tego jako daru, a raczej jako przekleństwo, które musi znosić. Ba, czytelnik zaczyna mu nawet w pewnym momencie współczuć, bo przez tę niezwykłą umiejętność nasz bohater musi co i raz przeżywać choćby śmierć swojej matki, czy też tłumaczyć się innym ze swoich nagłych zniknięć i pojawień. Ale moim zdaniem nie jest to powieść o podróżniku w czasie, ale raczej o niezwykłej miłości, która potrafi pokonać czas. Clare i Henry'ego połączyło ogromne uczucie, będące w stanie znieść wiele niepowodzeń, trudów i rozczarowań. Okoliczności ich pierwszego spotkania były, jak wspomniałam powyżej, naprawdę niecodziennie. Począwszy jednak od tamtego dnia, całe ich życie stało się niezwykłe i nieprzewidywalne. Henry, podróżując w czasie, znikał nagle, bez uprzedzenia, pozostawiając swoją ukochaną Clare samą, skazaną na wyczekiwanie powrotu męża. Ta, nie zważając na nic, nieprzerwanie na niego czeka. Nawet, jeśli trwa to kilkadziesiąt lat. Myślę, że każdy człowiek, który boi się przemijania, powinien tak jak Henry czerpać pełnymi garściami z "tu i teraz", zapamiętywać każdy możliwy szczegół i dbać o to, by nic go nie ominęło. Prawię banały? Może. Ale słowa te wydają mi się teraz wyjątkowo adekwatne.
Książka ta uświadomiła mi fakt, że należy jak najgłębiej przeżywać czas, który dany jest nam spędzić z ukochanymi osobami. Bez względu na to, czy chodzi o członka rodziny, czy miłość swojego życia. Co więcej, warto też być cierpliwym. Po długim okresie czekania może spotkać nas nagroda i wiaderko łez zamienimy na radosny uśmiech.
Nie jest to książka napisana jakimś trudnym, skomplikowanym językiem. Nie oczekujcie tu również wyuzdanej erotyki. Ale najfajniejsze jest tu to, co nie zostało dopowiedziane.
Grafika:
Komentarze [2]
2012-09-19 16:15
Brzmi nieźle, raczej przeczytam ;)
2012-09-18 11:38
Miałem o tym prezentację maturalną, więc pochwalę się i wytknę, że ostatnie słowo w 3. od końca akapicie jest niepotrzebne. Jest to przejaw mody językowej i należy się tego wystrzegać.
- 1