Powołał mnie Pan na bunt…
Dziś dużo się o nich wie, chętnie sięga się po ich twórczość, rozmawia się o nich. Los jednak nie był dla nich łaskawy, kiedy jeszcze deptali po ziemskich ścieżkach. Za życia każdy z nich był odrzucony, nierozumiany. Dlaczego? Kim właściwie byli poeci wyklęci?
Każdy powie o nich inaczej. Romantycy stwierdzą, że to twórcy niezrozumiani, pokarani przez los. Burżuazja nazwie ich pewnie „dziwakami”, a przeciętny człowiek nie będzie w ogóle wiedział, jak ich nazywać. Powszechnie rozumie się jednak pod tym pojęciem grupę poetów, którzy nie za bardzo potrafili znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Za życia – zbuntowani, opętani erotyzmem i miłością – zwykle niespełnioną. Wyśmiewani przez ludzi im współczesnych z powodu ich niezrozumiałej twórczości. Po śmierci, stali się przedmiotem kultu kolejnych pokoleń. Naszego również. Typowym dla poety wyklętego było nadużywanie, a niekiedy wręcz uzależnienie od alkoholu czy narkotyków. Niejeden z nich był również niezrównoważony psychicznie. Wielu popadło w obłęd. A ich życie kończyło się zazwyczaj wczesną, nierzadko samobójczą śmiercią. Na świecie jest ich nie za wielu, ale i nie za mało. Można by rzec – w sam raz. Ale nie o poetach wyklętych świata chciałem pisać, a o naszych, polskich. O tych, którzy memu sercu są najbliżsi.
„Bo życie znaczy – ćwiartować mięso”
My – młodzież – tak często się buntujemy. A wyklęty, znaczy właśnie zbuntowany. „Powołał mnie Pan na bunt” pisał kiedyś Stanisław Grochowiak, który urodził się w Wielkopolsce, w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Większość swego życia związał jednak z Warszawą. Gdy zaczynał swoją przygodę z poezją, nic nie wskazywało na to, w jak smutny sposób ją zakończy.
Jego debiutancki tom, Ballada rycerska, przez wielu krytyków uważany był za najlepszy debiut po okresie stalinizmu. Jego nazwisko zostało umieszczone przy takich twórcach jak Herbert czy Białoszewski. Był wielki. Popadł jednak w alkoholizm i zaczął mieć problemy finansowe. I jego wielkość nagle zanikła. Został zapomniany za życia. To zapomnienie trwało jakieś 15 lat. Zmarł osamotniony 2 września 1976 roku w Warszawie z powodu powikłań choroby alkoholowej.
Po 1989 roku stał się obiektem nagonki młodego pokolenia poetów, którym nie podobały się nie tylko jego utwory, ale i życiowa postawa. Być może dlatego, że jego stylem był turpizm – upodobanie brzydoty. Opisywał ludzi, zjawiska, przedmioty, krajobrazy w sposób odrażający. Rozkład, zniszczenie, przemijanie. Opisami brzydoty tego świata próbował poruszyć czytelnika, pokazując mu jednocześnie go taki, jakim jest. W bardzo obrazowy sposób przedstawił to w wierszu „Czyści”. „Wolę brzydotę…”- mówi bez ogródek podmiot liryczny. Nie jest to jednak wiersz typowo turpistyczny, bo jego zadaniem nie było szokowanie ohydą. Przedstawia natomiast zasadniczą myśl turpizmu – dopatrywanie się piękna w brzydocie, w zwykłości, pospolitości.
Mimo zapomnienia jego twórczości za życia, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia niejako na nowo odkryto jego wczesną poezję, która zaskoczyła Polaków. Zaskoczyła, czyli spełniła swoje zadanie.
„Cudne manowce…”
Jeśli czytelnicy naszej gazety są miłośnikami poezji śpiewanej tudzież Bieszczad, to jestem pewny, że zespół Stare Dobre Małżeństwo nie jest im obojętny. Muzyka tych utworów bardzo łatwo wpada w ucho, a teksty chwytają za serce. Niektóre teksty piosenek z repertuaru SDM zostały napisane przez jednego z moich ulubionych poetów wyklętych Edwarda Stachurę. Warto wspomnieć tu choćby: „Zobaczysz”, „Opadły mgły, wstaje nowy dzień”, „Z nim będziesz szczęśliwsza”, „Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo”, „Jak”, „Jest już za późno, nie jest za późno”.
Stachura urodził się w rodzinie polskich emigrantów we Francji. Do ojczyzny przybył w 1948 roku, mając 11 lat. W Polsce skończył gimnazjum i szkołę średnią. Ciekawostką jest, że jeszcze w liceum marzył o tym, by studiować elektronikę! Jednak jeden z jego kolegów zaraził go pasją do poezji i Sted (taki Stachura miał pseudonim) zaczął pisać wiersze, mając 17 lat.
Już jako młodzieniec był skonfliktowany ze swoim ojcem i na znak buntu często uciekał z domu. Dość szybko uznany został przez rodzinę za odmieńca, zwłaszcza po zmianie planów dotyczących studiów i kariery zawodowej. Konflikt z ojcem miał więc niebagatelny wpływ na formowanie się osobowości tego poety.
Zadebiutował – tak jak Grochowiak – w roku 1956. Dzięki temu mógł występować w warszawskim klubie studenckim „Hybrydy”, a także w Warszawskim Klubie Twórczym Młodych. Wówczas wykreował swój wizerunek poety z gitarą, otoczonego pięknymi kobietami. Publikował dużo i często, ponieważ jego twórczość nie dotyczyła tematów, które interesowałyby cenzorów. Skupiał się bardziej na wątkach miłosnych i obyczajowych, a politykę omijał szerokim łukiem.
W 1962 i w 1966 roku wydał dwa tomiki opowiadań, które przez krytykę zostały przyjęte bardzo dobrze. Pochlebcą Stachury był między innymi Jarosław Iwaszkiewicz. Zainteresowanie środowiska budził głównie jego nowatorski styl i język, wynikający zapewne z fascynacji językiem francuskim, który opanował do perfekcji jako dziecko. Jednak największą popularność zawdzięczał umiejętności gry na gitarze i uprawianiu poezji śpiewanej. Był na językach wielu ludzi, zyskując szybko liczną widownię. Okres jego świetności kończy się mniej więcej początkiem lat 70. Po rozwodzie z literatką – Zytą Orsztyn - zaczął izolować się od innych ludzi. Stał się osamotniony. „Każdy z nas jest samotny” pisał wówczas w wierszu „Missa Pagana”. Urzędowo zmienił nawet kolejność swoich imion z Jerzy Edward na Edward Jerzy, chcąc w ten sposób zaznaczyć zmiany zachodzące w jego życiu.
Bardzo dużo podróżował. Zaczął być postrzegany jako wieczny autostopowicz. Uważano go za „cygana”, który nie posiada własnego domu, dla którego każde miejsce nadaje się do życia, o ile jest piękne. Bo trzeba wam wiedzieć, że Stachura kochał przyrodę. Bardzo często w swoich utworach pisał o naturze i otaczającym go świecie. Oddawał w ten sposób stan swego ducha.
„Opadły mgły i miasto ze snu się budzi,
górą czmycha już noc.
Ktoś tam cicho czeka, by ktoś powrócił,
Do gwiazd jest bliżej niż krok!
Pies się włóczy pod murami - bezdomny,
Niesie się tęsknota czyjaś na świata cztery strony!
A Ziemia toczy, toczy swój garb uroczy;
toczy, toczy się los!”
Poeta usiłował popełnić samobójstwo w 1979 roku. Rzucił się pod szynobus, ale przeżył. W wypadku tym stracił cztery palce prawej ręki. Trafił wówczas do szpitala psychiatrycznego, gdzie rozpoznano u niego psychozę depresyjno - urojeniową. Po wyjściu z kliniki, ponownie targnął się na własne życie. 24 lipca 1979 roku zażył wielką dawkę środków uspokajających, w wyniku czego zmarł. Dziś Stachura jest chyba najczęściej czytanym poetą wyklętym. Nie dziwię się temu.
"A oni w mordę"
Kaskader. Tak nazywano Andrzeja Bursę. Dlaczego? Zapewne przez jego nowatorski i odważny styl pisania, którym sam skazywał się na komercyjny niebyt. Całe swoje życie związał z Krakowem – tu się urodził, uczył, tworzył, mieszkał i zmarł. Wielu próbowało zaszufladkować go do jakiejś zbiorowości poetyckiej. Jedni uważali, że był przedstawicielem pokolenia „Współczesności”, inni wsadzali go do pokolenia 1930… Był twórcą tak oryginalnym, że niemożliwe jest zakwalifikowania go do większego ugrupowania. Najbliżej było mu jednak do poetów wyklętych, bo jego życie to pasmo niepowodzeń.
Urodził się w roku 1932. Jego rodzice rozstali się tuż po wojnie, ze względu na znaczną różnicę poglądów. Ojciec był zagorzałym komunistą, natomiast matka pochodziła z prostej, mieszczańskiej, katolickiej rodziny. Sam Bursa był ogromnym przeciwnikiem marksizmu, przez co całe swoje krótkie życie był skłócony z ojcem.
Gimnazjum skończył po wojnie, rozpoczynając naukę w jednym z krakowskich liceów. Nie dane było mu jednak zdać maturę, głównie przez prezentowane przez niego poglądy antykomunistyczne. Dopiero rok później, w trybie eksternistycznym, udało mu się zdać egzamin dojrzałości.
Debiut literacki poety miał miejsce w 1954 roku. W poezji zachowywał dystans do siebie. W jednym z wierszy pisał przekornie:
„ja chciałbym być poetą
bo byczo u poety
bo u poety cztery żony
a z każdą dawno rozwiedziony
a ja lubię kobiety”
Współpracował z „Dziennikiem Polskim”. Nigdy nie ukrywał, że związał się z tym czasopismem dla pieniędzy. Cenzorzy skutecznie modyfikowali jego teksty, które po ich interwencjach nie przypominały pierwowzorów.
Podobnie jak w przypadkach wielu artystów, przełomowym rokiem dla kariery Bursy był rok 1956, który przyniósł pamiętną „odwilż”. Nowe warunki dawały mu możliwość deptania własnej ścieżki, a nie ślepe podążanie za socrealistycznymi wzorcami. W tymże roku wystąpił również z Kościoła Katolickiego, usuwając swoje nazwisko z ksiąg parafialnych. W ten sposób odciął się od dwóch systemów, z którymi związani byli jego rodzice. Ostatni okres życia Bursy to same niepowodzenia. Wydawnictwo nie zdecydowało się opublikować jego debiutanckiego tomiku poezji, odszedł z „Dziennika Polskiego”, sprzeciwiając się w ten sposób cenzurze, a ponadto jury I Festiwalu Młodej Poezji Polskiej nie uwzględniło go nawet jako kandydata do debiutanta roku. Dopiero pośmiertnie ukazał się jego tomik wierszy. Zmarł 15 listopada 1957 roku. Przez wiele lat myślano, że popełnił samobójstwo. Świetnie komponowałoby się ono z resztą jego biografii. Zmarł jednak wskutek wrodzonej wady niedorozwoju aorty. W 1958 Wydawnictwo Literackie opublikowało jego debiutancki tom „Wiersze”. Podczas II Festiwalu Młodej Poezji Polskiej w Poznaniu otrzymał pośmiertnie nagrodę za najciekawszy debiut poetycki roku.
W miłości był spełniony, w przeciwieństwie do większości przeklętych. Miał kochającą żonę - Ludwikę Szemioth, która urodziła mu syna.
Andrzej Bursa jest obecny w świadomości wielu jako niepokorny buntownik, który nie godząc się na kompromisy, rzucał otwarte wyzwanie komunistycznym władzom. Twórczość jego nie jest jednak tak znana jak jego życiorys. Mimo swego młodego wieku, był autorem wielu nowatorskich i bardzo dojrzałych dzieł. Wczesna śmierć uniemożliwiła mu wykształcenie specyficznego dla siebie stylu. Jego kariera – jako poety – trwała zaledwie trzy lata, ale to wystarczyło, by do dziś o nim mówiono. W swej poezji był bardzo odważny. Oskarżał sobie współczesnych – także siebie – o brak reakcji na zachowanie władzy. Nie uznawał żadnej świętości – uznano go więc za ignoranta. Charakterystyczne dla Bursy są szokujące zakończenia. W wierszu „Sobota” podmiot liryczny jest pracownikiem gazety. Jako dziennikarz jeździ po kraju, wypełniając polecenia przełożonych i pisząc artykuły na zamówienie. Taka praca skutecznie odbiera mu młodzieńczy zapał i energię. Od dawna już nie czerpie żadnej przyjemności z pisania reportaży. Dochodzi do wniosku, że mógłby inaczej użyć resztek tej energii i zrobić pożytek z wolnego wieczora, pisząc na przykład cztery reportaże poświęcone perspektywom rozwojowym małych miasteczek. Właśnie takie teksty najczęściej pisywał Andrzej Bursa do „Dziennika Polskiego”. Szybko jednak odcina się od tego pomysłu, zaklinając się:
„mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka.”
Wulgarna puenta doskonale oddaje stosunek podmiotu lirycznego do wykonywanej na co dzień pracy. I oczywiście zaskakuje.
„Gnębiło mnie, by zabić się nagle…”
My – tarnobrzeżanie – również mamy swego przedstawiciela wśród wyklętych. Rok 2014 został okrzyknięty nawet jego imieniem. Jest patronem Szkoły Podstawowej nr 7. Mowa o Stanisławie Piętaku. Jak pisze o nim Wikipedia, Stanisław Piętak, to jeden z najwybitniejszych poetów pokolenia okresu międzywojennego, wywodzących się z nurtu wiejskiego literatury polskiej. Urodził się w Wielowsi, skończył Gimnazjum w Tarnobrzegu. Studiował polonistykę na UJ, ale przerwał naukę. Wyjechał do Warszawy, gdzie pracował w Związku Literatów Polskich i działał w pismach młodzieżowych. W stolicy publikował powieści, poezje i opowiadania.
W czasie wojny przebywał w Wielowsi i współpracował z Władysławem Jasińskim „Jędrusiem”. Uczestniczył w tajnym nauczaniu, włączył się także w działalność społeczną i polityczną.
Od 1956 roku mieszkał w Warszawie, aż do śmierci. To tam poślubił Aleksandrę Kosińską, która urodziła mu syna Piotra. Zginął śmiercią samobójczą, wyskakując z okna 27 stycznia 1964 r.
Jest pamiętany jako autor nastrojowej liryki, zazwyczaj opartej na motywach wiejskich. Przykładem może być wiersz „Ze snów”, w którym pisał:
„Ziemia odsłania się ta sama, a jednak inna,
Wybucha zieleń i woda źródlana.
Wiosna, która przeżywa swój byt w dwa, trzy miesiące,
trwa ledwo kilka godzin...”
Ciekawostką jest, iż Piotr Piętak – syn poety – w latach 2006–2007 sprawował funkcję wiceministra spraw wewnętrznych i administracji.
Henryk Bereza mówił o tym poecie, że „był osobowością niesłychanie złożoną. Nie znaliśmy go dobrze jako człowieka i nie znamy jako pisarza. Nie mam wątpliwości, że będziemy go jeszcze odkrywać. I może zrozumiemy go lepiej.” A lepszego poznania Piętaka życzę sobie i Tobie – drogi Czytelniku.
Nie wymieniłem wszystkich wyklętych. Mógłbym napisać przecież jeszcze o Wojaczku, Milczewskim – Bruno, Ratoniu… Ale napisałem tylko o tych, którzy są mi najbliżsi, i których znam najlepiej. Żołnierze wyklęci walczyli orężem o swoją ojczyznę. Bronią wyklętych poetów było pióro, słowo, którym buntowali się przeciw zastanemu. Czy zasłużyli sobie na swój tragiczny los? Nie mnie oceniać. Jestem jednak pewny, że nie zasłużyli na zapomnienie.
Grafika:
Komentarze [3]
2014-02-05 22:34
Znow to pozytywne myslenie od myslenia to sie mozna rozchorowac
co najwyzej gdy piszac pozytywnie
o kalendarzu nadajacym sie by go wyp…
jacku dwudziesty pierwszy strozu moj
nie badz zly gdy mefisto(!) przyjdzie
do tej gazetki ale przyjmij na swe lono
spadkobierca ci on i juz nie odejdzie
komentarz zbedny coz wiecej…
wypelni sie wiek wtory
w akwarium swiata nieskonczonym
poznawszy je nic nie zostanie
takim jak bylo imie jego bedzie cztery M bynajmniej nie ostatni
nie z malego miasteczka
on wieszczem WAM bedzie
coz wiecej…
2014-02-05 19:45
Widzę przedsmak nadchodzącego wywiadu :D
- 1