Prawdziwie hitchcockowski suspens
Obok filmu „Powrót” Andreia Zvyagintseva, początkującego rosyjskiego reżysera, nie da się przejść obojętnie. Każdy, kto go obejrzał, musiał poczuć jakieś silniejsze emocje. Zachwyt, złość, smutek, fascynację. Spotkałam się z wieloma odmiennymi opiniami, ale żadna z nich nie była nacechowana obojętnością. Film opowiada historię dwóch dorastających we współczesnej Rosji chłopców, którzy mieszkają z mamą oraz babcią. Pewnego dnia do ich domu wraca ojciec, praktycznie obcy dla nich facet, który zupełnie zmienia ich życie.
Ojciec (w tej roli rewelacyjny Konstantin Ławronienko) jest człowiekiem ostrym, szorstkim, tajemniczym. Tak naprawdę nic o nim nie wiemy. Pojawia się znikąd, po dwunastu latach nieobecności. Jest oziębły i przerażający. Nie wiemy właściwie po co przyjechał, gdzie był i jak można wytłumaczyć niektóre z jego zachowań. Ta niepewność, w której trzymany jest widz, jest jednocześnie wadą i zaletą tego filmu. Postać, która irytuje, staje się bowiem niesamowicie fascynująca i dzięki niej z niecierpliwością czekamy na dalszy rozwój akcji.
Film nie posiada w zasadzie jakoś szczególnie rozbudowanej fabuły, jednak nietuzinkowi bohaterowie znacznie go ubarwiają. Dwójka dzieci i tajemniczy ojciec. Pojawia się także matka. Nie zbliżamy się zbytnio do tej postaci, jednak wydaje się ona bardzo ciekawa. Nie widziała się od wielu lat z mężem, jednak wcale nie robi mu wymówek, awantur, po prostu zasypia u jego boku jak gdyby nigdy nic. Jednak relacje tych dwojga wcale nie są takie ciepłe (na pewno nie są normalne). Prawie ze sobą nie rozmawiają. Stoi między nimi gruby mur. Nie powoduje on jednak waśni, co jest w sumie bardzo zastanawiające. Emocje za to okazują chłopcy, a szczególnie młodszy z nich, Ivan. Jego zachowanie niezwykle mnie drażni, z drugiej strony świetnie rozumiem to rozkapryszone zachowanie, bo sama także jestem dzieckiem. I faktycznie dziwnym jest, że mężczyzna, zupełnie obcy, który właściwie zajął się kiedyś głównie zapłodnieniem, po dwunastu latach postanawia zająć się wychowaniem dwóch swoich synów (na dodatek w niezbyt odpowiedni sposób). Zachowuje się tak, jak gdyby mógł o wszystkim decydować, chociaż wcześniej… wiadomo, nawalił. Na dodatek jest brutalny, oschły – i naiwny. Bo jak inaczej nazwiemy wizję wychowania dwóch nastolatków w kilka dni, mając za sobą stracone kilkanaście lat?
Gdy Ivan się buntuje, jego starszy brat, Andrey, staje w opozycji. Biega za ojcem, spełnia każdą jego zachciankę. Myśli o nim z czułością i czcią, co w sumie także nie powinno dziwić. Jego obraz rodzica jest w dużej mierze wyidealizowany. W końcu ma przed sobą imponującego mu człowieka. Silnego, twardego, budzącego respekt. Domyślam się, że dla chłopca jest to wzór do naśladowania. Człowiek, który chce wychowywać synów na „prawdziwych mężczyzn”, może być niezłym przykładem, szczególnie, gdy czyjś własny ojciec nawalił, dlatego i odnośnie postaci ojca zdania widzów są mocno podzielone. Tutaj jednak skłaniam się do tego, że wszystko zależy od płci. Chłopcu potrzebny jest wzorzec, dziewczynce czuły i pełen ciepła opiekun.
I chociaż bohater faktycznie ciepły i czuły nie jest, trudno by było powiedzieć, że nie kocha on swoich dzieci. Pokazuje nam to jedna z ostatnich scen, w której ojciec rzeczywiście wykazuje troskę o swojego syna. Nie tylko biegnie za uciekającym i obrażonym dzieciakiem, zamiast machnąć ręką i powiedzieć „a idź w cholerę, i tak zaraz Ci przejdą te fochy” (co ja pewnie w całej swojej nieczułości bym zrobiła), używa bardzo przyjemnych słów: „synku”, „proszę”, etc. Widać w tym wszystkim wiele ciepłych, rodzicielskich odruchów, które dziwią nas w przypadku tej o to postaci.
Wszystko to prowadzi do piorunującego, wbijającego w fotel zakończenia, które to właśnie nie pozwala przejść obok tego filmu obojętnie. Punkt kulminacyjny zaskakuje i wywołuje ogromne zdziwienie – przynajmniej tak było w moim przypadku. Jako stereotypowa kobieta – kocham happy end’y. W tym filmie także liczyłam na coś takiego. Nie odczuwam jednak jego braku. Wręcz przeciwnie, szczęśliwe zakończenie pozbawiłoby ten film magii, a przede wszystkim sensu.
Według mnie, największym plusem tego obrazu były cudowne widoki. Dla niektórych może dłużące się, ale dla mnie wręcz przeciwnie. Stylizując ten obraz, pozbawiając go właściwie innych ludzi, tworząc atmosferę wyalienowania i napięcia, wspomaganą przez klimatyczne zdjęcia (wrażenia potęgują zimne, niebieskie kolory) i muzykę twórca pozwala nam bezgranicznie skupić się na trójce głównych postaci. Przypomniało mi to po części „Somewhere” - Sophii Copolli, jednak - o dziwno - w „Powrocie” poszczególne sceny te nie były aż tak męczące.
Na koniec muszę wspomnieć uwagę mojego przyjaciela na temat metaforycznego przesłania. Na początku nie do końca rozumiałam jego punkt widzenia, chociaż po obejrzeniu filmu do końca, muszę się zgodzić z tym zdaniem. Uwaga dotyczyła porównania relacji ojca ze swoimi synami z relacją Boga z ludźmi. Dlaczego? Bo, Bóg jest surowy. Gdy go potrzebujemy, to go nie ma, nie chce nam pomagać w sposób oczywisty, ale jednak nas kocha i dba o nas w niedostrzegalny dla nas sposób. A z nami, ludźmi, jest zupełnie jak z dziećmi. Nie dostrzegamy tego, jesteśmy pewni swoich racji, a na końcu mordujemy Jezusa – chociaż nie, w naszej religii traktujemy to jako początek. Oczywista metafora - prawda?
Koniec końców, film wzbudził we mnie ogromne emocje. Z równowagi wyprowadzali mnie główni bohaterowie, ale czym jest film bez nietuzinkowych postaci? Zmusza do myślenia, wprawia w melancholię, zachwyca oczy. Poza tym aktorzy są dobrani bardzo dobrze i uważam, że mimo młodego wieku podołali zadaniu.
Jest to zdecydowanie film, do którego chciałabym wrócić za jakiś czas i jeszcze raz spojrzeć na niego z innej, bardziej dorosłej perspektywy.
Grafika:
Komentarze [1]
2011-06-27 11:35
Zachęciłas mnie do obejrzenia.
- 1