Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Przywrócić równowagę mocy!   

Dodano 2015-06-03, w dziale inne - archiwum

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… Na dźwięk tych słów, rozpoczynających każdą cześć gwiezdnej sagi, w głowach wszystkich miłośników kina, a szczególnie fanów, natychmiast zaczyna pobrzmiewać kultowy motyw muzyczny skomponowany przez Johna Williamsa. Gdy George Lucas w roku 1977 pokazał światu pierwszą część sagi pt. „Gwiezdne wojny”, nie przypuszczał zapewne, że tym samym rozpoczął nową erę zarówno w gatunku science-fiction jak i w kulturze masowej. Mało było bowiem w historii kina filmów, które odcisnęłyby aż tak znaczące piętno na otaczającym nas świecie.

/pliki/zdjecia/gw1_0.jpgMotywy z "Gwiezdnych Wojen" można obecnie znaleźć chyba w każdym rejonie świata i nie jest to bynajmniej wynik jakiejś akcji promocyjnej, a legendy, tworzonej od ponad trzydziestu lat. Nikt nie odważył się do tej pory (pewnie też nikt nie chciał) zakończyć tej legendy, dlatego akordy znanego wszystkim „Marszu imperialnego” rozbrzmiewać będą już za kilka miesięcy we wszystkich salach kinowych świata. Zbliża się premiera kolejnej części sagi, zatytułowanej „Przebudzenie mocy”, produkcji tyleż ekscytującej, co tajemniczej.

Gdy ogłoszono plany realizacji siódmej części cyklu (pierwsza część trzeciej trylogii) fani żyli jeszcze decyzją Geogre’a Lucasa o sprzedaniu wszelkich praw do sagi i jej ekranizacji Walt Disney Company. Zamiast oczekiwanej radości zapanował więc sceptycyzm. W Internecie pojawiło się natychmiast setki memów z Myszką Miki w stroju Lorda Vadera i Kaczora Donalda jako Luke Skywalker. Na szczęście informacje, które zaczęły pojawiać się w mediach, na nowo zbudowały napięcie. Fani nie mogą więc już doczekać się powrotu na ekran swoich ukochanych bohaterów w kolejnych odsłonach. Obecni producenci postanowili jednak pójść nową drogą. Na początek odrzucili wszystkie autorskie scenariusze kolejnych części sagi napisane przez Lucasa i zaczęli poszukiwać nowego scenarzysty i reżysera, co trwało stosunkowo długo. Rozpatrywano wiele kandydatur (w tym samego Stevena Spielberga), ale ostatecznie zdecydowano się powierzyć to trudne i odpowiedzialne zadanie J.J. Abramsowi i Lawrenc’owi Kasdan’owi /pliki/zdjecia/gw 2.jpg(ten drugi pracował już przy „Imperium kontratakuje” i „Powrocie Jedi”). Panowie ci zadeklarowali od razu, że napiszą autorski scenariusz, który będzie opowiadał o kolejnych przygodach Luke Skywalkera, Hana Solo, księżniczki Lei i ich dzieci i w żadnym wypadku nie będzie uwzględniał wydarzeń, które można znaleźć w licznych książkach i komiksach, jakie powstałych po „Powrocie Jedi” (scenariusz ten jest dziś chyba najpilniej strzeżoną tajemnicą w naszej galaktyce). Rozbudzone nastroje fanów przygasły. Ich niechęć spowodowana była jednak głównie tym, że J.J. Abrams reżyserował wcześniej dwie części „Star treka”, a nie jest tajemnicą, że fani tych dwóch serii raczej nie przepadają za sobą. Cóż było jednak robić, decyzja zapadła. Reżyser został wybrany, scenariusz napisany, a zatem można było zabrać się za kręcenie filmu. Przy tak dużym projekcie utrzymanie wszystkiego w tajemnicy (szczególnie fabuły) jest wręcz niemożliwe, ale z drugiej strony te niepotwierdzone, sensacyjnie brzmiące informacje są najlepszą promocją tego obrazu, w dodatku zupełnie darmową. Co chwilę docierają więc do nas z mediów jakieś plotki dotyczące obsady bądź też wątków (mówi się np. o niespodziance w postaci pojawienia się w tej części samego Dartha Vadera, który w „Powrocie Jedi” teoretycznie zginął, ratując syna i zabijając swojego mistrza, Imperatora Palpatine'a). Ale gdy producenci potwierdzili wreszcie oficjalnie, że w najnowszej części pojawią się gwiazdy z pierwszej trylogii, czyli Harrison Ford, Carrie Fisher i Mark Hamill, euforia fanów sięgnęła zenitu. Przyznam się wam, że ja po usłyszeniu tej informacji byłem mimo wszystko nadal nastawiony sceptycznie. Tym, co sprawiło, że w końcu i mnie udzieliła się ta gorączka, był pierwszy zwiastun filmu. Choć sklejono go z kilku, krótkich ujęć, to jednak miał w sobie atmosferę, która natychmiast przywołała wspomnienia.

/pliki/zdjecia/gw 3.jpgNa czym polega fenomen tej sagi? Aby to wyjaśnić, trzeba cofnąć się do początków. Dziś mało kto pamięta, że ów początek to nie był rok 1977, ale rok 1968, kiedy to Stanley Kubrick wyreżyserował kultową dziś „2001: Odyseję kosmiczną”. To niezwykle ważne wydarzenie w historii światowej kinematografii, bo film ten wykreował gatunek science-fiction w takiej formie, w jakiej egzystuje do dziś. Cała jego akcja w tym obrazie rozgrywa się poza naszą planetą. Żeby to pokazać niezbędne były nowatorskie jak na tamte czasy efekty specjalne. W późniejszych latach przechodziły one ewolucje, ale warto tu przypomnieć, że pierwszy krok zrobili właśnie John Dykstra i John Stears, twórcy efektów wizualnych do „Nowej nadziei” - pierwszej nakręconej części sagi (chronologicznie pierwszą częścią jest „Mroczne widmo” z 1999 r. – przyp. red). Co takiego zrobili ci panowie, że do dziś uznawane jest to za znaczący krok w rozwoju efektów wizualnych? W „Odysei kosmicznej” wykorzystano głównie modele i odpowiednio je filmowano (podobnie było notabene u Lucasa). Kamera stała nieruchomo przed modelem, umieszczonym na tle bezkresnego kosmosu, przemieszczając się co najwyżej na boki. U Lucasa zadbano już o dynamikę ujęć. Zmiana perspektywy (bez robienia cięć) dała niespotykany dotąd efekt przestrzenny, który stał się podwaliną wszystkich późniejszych dzieł tego gatunku. Sposób filmowania zastosowany w „Odysei kosmicznej” wymuszony był z pewnością możliwościami technicznymi, ale idealnie wpasował się w nastrój filmu. Myślę, że gdyby w 68’ nie spróbowano tego, to dziesięć lat później nie byłoby się czym inspirować. Scenografia w filmie Kubricka był inspiracją dla scenarzystów „Gwiezdnych wojen” (w obu /pliki/zdjecia/gw4.jpgprzypadkach jest podobna wizja wszechświata). Przewaga Lucasa polega jednak na tym, że u niego wszystko było robione z większym rozmachem. Nic w tym dziwnego. „Odyseja…” to ambitne kino science-fiction, pełne powolnych ujęć kosmosu (co prawda w tamtym okresie zachwycało, ale dziś może zadowolić jedynie koneserów), które trzeba jednak docenić, bo wpływ tego filmu na rozwój kina jest niepodważalny. „Gwiezdne wojny” wyróżnia interesująca, z detalami dopracowana i dynamicznie nakręcona akcja. Stworzono w tym filmie jasny, czytelny schemat, którego scenarzysta i reżyser przez cały czas mocno się trzymają, dopasowując do niego postacie, a nie na odwrót. Dzięki temu zabiegowi tak łatwo zrozumieć nam role, jakie przypisano poszczególnym bohaterom. Znakomicie połączono tu też poszczególne wątki. Z początkiem „Nowej nadziei” czujemy się tak, jakbyśmy trafili w sam środek wydarzeń i wraz z ich przebiegiem dowiadywali się wszystkiego o gwiezdnym świecie. Gdy oglądam dziś starą trylogię, mam wrażenie, że Lucas wiedział już wtedy, że kiedyś zrobi prequele. W 1999 roku powrócił więc na ekrany z nową trylogią, która opowiadała o wydarzeniach sprzed pierwszych trzech części. Trzeba sobie jednak szczerze powiedzieć, że poziom tych filmów był już raczej przeciętny. Historie opowiadano w nich w sposób lekko chaotyczny, co dla widzów było trochę irytujące. Tym, co broni te filmy, jest nawiązanie do pierwowzorów (pierwszej trylogii). Gdy ogląda się dziś całość sfilmowanej sagi chronologicznie, czerpie się ogromną przyjemność z klasycznego opowiadania świetnie przemyślanych wydarzeń. A gdy zaczyna się od oglądania pierwszej trylogii, a kończy na nowej, czerpie się z kolei frajdę z odkrywania tego, co kryją znane nam już wątki.

/pliki/zdjecia/gw 5.jpgAle tym, co najbardziej przyciąga w tej sadze, jest jej strona wizualna. Scenografia, kostiumy i rekwizyty tworzą absolutnie niepowtarzalną atmosferę, która na stałe weszła już do świata popkultury.

W najnowszej trylogii, na którą wszyscy z taką niecierpliwością czekamy, najbardziej cieszy mnie osobiście wybór reżysera. Może J.J. Abrams nie jest mistrzem, ale zdecydowanie ma potencjał. W jego filmach „Super 8” czy „Star trek” wyczuwa się specyficzny klimat i jeśli uda mu się to samo przemycić do „Gwiezdnych wojen”, może wyjść z tego naprawdę dobry film. Niech moc będzie z nim! I jeszcze jedna ważna informacja. Producenci najnowszej części obiecują, że w każdym kolejnym roku będzie miał premierę jeden film związany z tym uniwersum albo jako część trylogii, albo antologii. Obawy fanów są więc uzasadnione, ale i nadzieje ogromne. Oby spełniły się tylko te drugie.

Premiera „przebudzenia Mocy” zapowiadana jest na świecie na 16 grudnia 2015 roku, a w Polsce na 25 grudnia 2015r. (pierwsza w historii całej sagi „Gwiezdnych wojen” premiera, która będzie miała miejsce w grudniu. Dlaczego?).

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.5 /49 wszystkich

Komentarze [2]

~Obi-Wan Kenobi
2015-06-12 20:15

Dlaczego ?? Ponieważ jest to początek nowej wspaniałej przygody na którą zapraszam każdego osobnika żyjącego na tej planecie :) May the force be with you , Allways

~felico
2015-06-05 19:16

wow chyba mnie przekonałeś, żeby w końcu zebrać się w sobie, zobaczyć o co tyle szumu i oglądnąć Gwiezdne wojny, dzięki! :D

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 96luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Gutek 22gutek

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry