Rodrigo de Riweira
Rodrigo de Riweira przemierzał szybkim krokiem uliczki Barcelony. Po szarym niebie snuły się ciemne chmury. Zimna, deszczowa aura silnie kontrastowała z panującą zwykle w Hiszpanii słoneczną pogodą, toteż Rodrigo co chwila szczelniej owijał się swoim czarnym, sięgającym stóp płaszczem. Był wysokim dwudziestokilkuletnim mężczyzną z kruczoczarnymi, gęstymi włosami, pociągłą, smagłą twarzą i ciemnymi oczami. Mijając wystawne domy barcelońskich kupców, zdawał się nie dostrzegać mijających go przechodniów ani ozdobnych elewacji kamienic. Zatrzymał się przed siedzibą inkwizycji. Stary, garbaty mężczyzna w sutannie otworzył mu drzwi i zaprowadził go do Auli Głównej.
Sala, w której znalazł się de Riweira, onieśmielała swoim przepychem. Było to duże pomieszczenie z wysokim, ozdobionym freskiem sklepieniem. Naprzeciw wejścia znajdowało się podwyższenie, gdzie na przypominającym tron królewski, wykonanym z najdroższych rodzajów drewna krześle, siedział Wielki Inkwizytor. Wysoki, tęgi, miał rumianą, porośniętą gęstą brodą twarz i ciemne włosy z wyraźnymi zakolami. Od postaci tej biła jakaś mistyczna aura, sprawiająca, że stojący przed Wielkim Inkwizytorem człowiek czuł się, jakby znalazł się przed obliczem samego Stwórcy. Rodrigo zbliżył się do mężczyzny.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział martwym głosem. Inkwizytor nachylił się, oczy rozbłysły mu chciwością i przebiegłością; de Riweirze skojarzył się z drapieżnikiem, który właśnie dostrzegł dużą zdobycz. br> - Więc powiadasz, synu, że chcesz donieść na rodzinę Diego Pereza?
Godzinę później Rodrigo de Riweira opuścił gmach inkwizycji. Tym razem skierował swoje kroki do katedry. Dopiero w jej wnętrzu odetchnął głębiej. Widok monumentalnych kolumn, gwiaździstego sklepienia, wysokich, ozdobionych kolorowymi witrażami okien napełnił go namiastką spokoju. Zatrzymał się przy ołtarzu i uklęknął. Spojrzał na stojący przed nim krucyfiks. Przekonywał siebie, że przecież zrobił dobrze, bo tego wymagał od niego jego duchowy mistrz. Czy jednak miał prawo osądzać i wymierzać sprawiedliwość? Czego innego go uczono. Inne zasady były mu wpajane przez kilka ostatnich lat. Oprócz wyrzutów sumienia dręczyło Rodriga cały czas poczucie, że w tej całej sprawie coś się nie zgadza.
Rodrigo de Riweira urodził się w bogatej, szlacheckiej rodzinie. Przez pierwszych szesnaście lat swojego życia nie zaznał praktycznie żadnych trosk. Jego szczęście zostało przerwane przez chciwość Diego Pereza. Przebiegły hiszpański szlachcic, chcąc zagarnąć majątek ojca Rodriga, zdobył i przedstawił zarządcy miasta dokumenty świadczące o dawnym spiskowaniu de Riveiry przeciw panującym. Była to relatywnie błaha sprawa, jednak Diego ukazał ją w takim świetle, że rozsierdzony władca zdecydował się skazać de Riveirę na karę śmierci. Odebrano jego rodzinie majątek i tytuł szlachecki.
Niedługo po tych wydarzeniach zmarła z rozpaczy matka Rodriga. Młody de Riweira został sam na świecie. Przez kilka tygodni, głodny i zaniedbany, włóczył się po ulicach rodzinnego miasta. Próbował nająć się do pracy, jednak opinia syna zdrajcy, jaka do niego przylgnęła, sprawiała, że nikt nie chciał go zatrudnić. W końcu, nie widząc innego sposobu na przeżycie, dołączył do kryjącej się w okolicznych lasach bandy złodziei.
Szlachcicowi trudno było przyzwyczaić się do nowych, surowych warunków życia. Wychowany w luksusie, przyzwyczajony, że byt zapewniają mu rodzice, a we wszystkich codziennych zajęciach wyręczają służący, musiał odnaleźć się w sytuacji, w której zmuszony był liczyć tylko na siebie. Czuł się samotny i wyobcowany. Jego towarzysze byli ludźmi z marginesu społecznego. Zajmowali się napadaniem na wędrujących przez lasy kupców.
Myśl o zemście stale towarzyszyła Hiszpanowi. Zasypiając, zawsze miał przed oczami triumfującą twarz Diego Pereza. Wymyślił tysiące sposobów na zniszczenie życia swojemu wrogowi, jednak wszystkie były jednakowo nierealne. Często zadawał sobie pytanie: czy już do końca życia będzie krył się w lesie wraz ze zbójnikami?
Odpowiedź poznał pewnego słonecznego sierpniowego dnia. Zbójcy porwali dla okupu przejeżdżającego drogą księdza. By uczcić ten napad, wypili dużo wina, przez co jeszcze przed zmrokiem leżeli w obozowisku pijani. Wcześniej polecili jednak de Riweirze stać na straży.
Zapanowała niczym nie zmącona cisza. Wpatrzony w płomienie dogasającego ogniska Rodrigo zamyślił się. Leżący zaledwie kilka kroków od de Riweiry duchowny budził jego mimowolną sympatię. Mimo, iż był związany, upokarzany i wyszydzany przez zbójców zachowywał się w sposób godny – nie okazywał strachu, nie prosił o litość. Rodrigo podniósł się i podszedł do drzemiącego księdza. Uderzyła go myśl, że przecież jest odpowiedzialny za porwanie duchownego w równym stopniu co inni członkowie bandy. Po raz pierwszy od lat poczuł wyrzuty sumienia. Nagle drgnął. Był pewny, że ksiądz śpi, tymczasem zdał sobie sprawę, że patrzy na niego para głębokich, błękitnych oczu.
- Uwolnij mnie, chłopcze. Nie musisz do końca życia być rozbójnikiem. Pomogę ci – szepnął mężczyzna br> - Drwisz sobie ze mnie? Ja nie jestem zwykłym złodziejaszkiem. Całe miasto uznaje mnie za syna zdrajcy! Myślisz, że jak wstawisz się za mną, to o wszystkim zapomną?
Ksiądz uniósł w górę spętane dłonie. Na jednym z chudych, kościstych palców lśnił złoty pierścień z olbrzymim, szkarłatnym szafirem. Oznaka władzy biskupiej. To wszystko zmieniało. Protekcja tak wysoko postawionego dostojnika mogła sprawić, że Rodrigo będzie mógł normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Zmusił się do chłodnego przeanalizowania sytuacji. Duchowny był zdany na jego łaskę. Co jednak zrobi biskup, kiedy już znajdą się w jego pałacu, otoczeni strażnikami? Rodrigo przez kilka lat okradał najznamienitsze osobistości z miasta. Nieraz zdarzało się, że w czasie napadów ginęli ludzie. Czy ksiądz będzie w stanie puścić to wszystko w niepamięć? Zaraz jednak wspomniał te wszystkie chwile, w których marzył o opuszczeniu zbójców. Co miał do stracenia? Zdecydował się uwolnić duchownego i uciec wraz z nim. Już o świcie ujrzeli mury miasta. Początkowo biskup pozwolił Rodrigowi zamieszkać w budynku kurii. Kiedy uporządkował najpilniejsze formalne sprawy, wezwał go do swojego gabinetu. De Riweira opowiedział mu swoją historię, przyznał się do chęci odwetu na Perezie. Biskup wysłuchał go uważnie. Odradził jednak zemstę. Zaproponował, by Rodrigo wstąpił do seminarium.
W pierwszej chwili de Riweira nie chciał o tym słyszeć. Kiedy jednak przemyślał sprawę, doszedł do wniosku, że szkoła dla przyszłych duchownych będzie dla niego doskonałym miejscem dla obmyślenia planu odwetu. Postanowił przyjąć propozycję hierarchy, biskupa Antoniego Martineza. Zaczęła się dla niego codzienność wypełniona modlitwami i studiowaniem Pisma Świętego. Z początku nie porzucał myśli o zemście. W pewnym momencie poczuł jednak, że coś w jego sposobie myślenia zaczyna się zmieniać. Pobożne formuły, które miał za puste, bezwartościowe słowa zaczęły nabierać znaczenia. Biskup Martinez starał się odwiedzać go jak najczęściej. Duchowny stał się dla niego przyjacielem i najwyższym autorytetem. De Riweira ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że pojawiająca się w jego umyśle twarz Diega Pereza nie budzi już wściekłości, która opanowywała go na myśl o sprawcy rodzinnej tragedii jeszcze kilka tygodni wcześniej.
W niespełna dwa lata po opuszczeniu zbójców Rodrigo zauważył, że biskupa Martineza dręczą poważne kłopoty. Dawniej szczupły, teraz wychudł tak, ze wydawał się cieniem samego siebie, a dłonie zaczęły mu drżeć. De Riweira wielokrotnie pytał swojego przyjaciela, czy nie dzieje się coś złego, biskup jednak zbywał go ogólnikowymi stwierdzeniami i uśmiechając się łagodnie, zmieniał temat.
Pewnego dnia hierarcha wezwał go do siebie. Gdy Rodrigo wszedł do gabinetu Martineza, zobaczył, że duchowny jest bardzo zdenerwowany. Widać było, że chce mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą. Nie patrząc w oczy de Riweirze, rzekł:
- Rodrigo, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Jeden z moich współpracowników zauważył, że Diego Perez rozpowszechnia w mieście heretyckie broszury. Chciałbym, żebyś doniósł o tym inkwizycji.
Kiedy Rodrigo chciał zaoponować, przerwał mu surowym tonem:
- Inkwizycja została powołana przez najwyższe instytucje kościelne do walki z herezją. Nie możemy pozwolić, by innowiercy rozprzestrzeniali swoje poglądy, które prowadzą ludzi do piekła. Dawne winy Pereza względem ciebie nie mają w tej sprawie żadnego znaczenia. Proszę, Rodrigo, spełnij moje polecenie.
Rodrigo wiedział, że jeśli posłucha biskupa, Perez zostanie spalony na stosie. Myśl o zniszczeniu dawnego wroga była dla niego jak powrót do nałogu. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że roznoszenie pism innowierców jest grzechem, za który należy się kara śmierci. Nie kto inny jak biskup Martinez uczył go tolerancji i to właśnie jego mentor krytykował okrucieństwo inkwizycji. W końcu, choć wszystko się w nim buntowało, postanowił spełnić polecenie Martineza. Choć próbował wmówić sobie, że jest inaczej, wiedział, że tak naprawdę robi tylko dla zemsty: gniew, który wydawał się martwy, był jedynie uśpiony, a teraz zapłonął ponownie.
Rodrigo de Riweira poczuł, że nie jest w katedrze sam. Odwrócił głowę i ujrzał idących w jego stronę trzech żołnierzy. Gdy zatrzymali się, idący na przedzie mężczyzna rzekł:
- Rodrigo de Riweira, jesteś zatrzymany za składanie fałszywych zeznań przed Świętą Inkwizycją .
Do otępiałego umysłu Rodriga przebijała się w tamtej chwili tylko jedna myśl: nie oddać się strażnikom. Wyćwiczony w walkach wręcz w czasie pobytu wśród zbójców zdołał wyrwać się żołnierzom i wybiegł z katedry. W głowie huczało mu od myśli. Kilkanaście minut później stał już przed Martinezem w jego gabinecie i podniesionym głosem mówił:
- Przed chwilą chciano mnie aresztować za składanie fałszywych zeznań! O co w tym wszystkim chodzi?
Biskup westchnął ciężko.
- Popełniłem wielki błąd, Rodrigo. Mój poprzednik zaciągnął ogromny dług u rodziny obecnego Wielkiego Inkwizytora. Po jego śmierci pieniądze musiała spłacać kuria. Inkwizycja popadła ostatnio w kłopoty finansowe. Domagali się ode mnie oddania pieniędzy. Okłamałem cię. Perez nie kolportował żadnych broszur. Liczyłem jednak, że kiedy inkwizycja przejmie jego majątek, przestanie dopominać się o zwrot pieniędzy. Czułem wyrzuty sumienia, ale wiedziałem, że zasłużył na karę za swoje dawne winy. Wpływy Diego Pereza są jednak tak ogromne, że nawet Wielki Inkwizytor bał się mu przeciwstawić, a może otrzymał sowitą łapówkę. W każdym razie nawet, gdyby Perez wspierał innowierców, nie zostałby ukarany. Zauważ, że nie przeprowadzono śledztwa, a inkwizycja robi to nawet przy najbardziej fantastycznych oskarżeniach. Dlaczego tak postąpiłem? Bałem się o swoje stanowisko. Inkwizycja to potężna siła polityczna. Gdybym wciąż nie oddawał im pieniędzy, mogliby mi poważnie zaszkodzić – spojrzał na Rodriga; jego twarz wyrażała przemożne cierpienie – wybacz mi.
Rodrigo chwycił w dłonie stojący na biurku mszalny kielich. Madariaga nie wykonał żadnego ruchu, by się bronić. De Riweira wydał z siebie dziki, nieartykułowany okrzyk, cisnął złotym przedmiotem o ścianę i wybiegł z pomieszczenia. Biskup Antonio Martinez długo patrzył w ślad za nim.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?