Spadając
Nie tak trudno jest upadać. W końcu niemal codziennie jakiś meteoryt rzuca się z nieba, przecina je resztką swojego blasku, by potem tak po prostu, zwyczajnie zgasnąć. Nikt nie uważa tego za jakąś anomalię. Tak przecież musi być. Dlatego w osiągnięciu przez nią dna, w którym pozostanie tylko poczucie nicości, nie ma tak naprawdę niczego nadzwyczajnego. Kiedyś każdy z nas je osiągnie, choćby nie wiem jak bardzo próbował się przed takim upadkiem uchronić.
Klęska jest wpisana w naturę człowieka. W tym momencie nie stać jej nawet na cierpienie i smutek. Nie przytłacza też trzepoczącego w piersi serca. Nawiedza ją tylko ta dziwna obojętność, która nie pozwala widzieć, słyszeć ani czuć. Może wtedy, gdy już zdawała sobie sprawę z tego, że za chwilę poniesie konsekwencje swojego błędu, trochę bolało. Ale gdy już nadszedł ten ostateczny moment, w jej umyśle nagle ucichło.
Ten krótki, rutynowy lot. Wzbiła się w powietrze i powoli osiągała maksymalną wysokość - szczyt swoich możliwości. Gdy już na nim była, poczęła zniżać swój lot. Siła grawitacji przyciągała ją do podłoża, tłamsiła poczucie wolności urodzone w momencie euforii podczas najbardziej wzniosłych momentów jej podróży w powietrzu.
Gdy była coraz bliżej powierzchni ziemi, wiedziała już, że popełniła błąd. Ciekawe czy Ikar też zdawał sobie z tego sprawę, gdy głębiny morza nieuchronnie zbliżały się ku niemu? Pewnie tak, pewnie jeszcze rozpaczliwie próbował unieść się, ale jego działania przynosiły odwrotny skutek, niż ten zamierzony. Przy ostatnich milisekundach spadania pozostawała tylko bezsilność, prawie obojętne przyglądanie się swojej porażce. Nigdy wcześniej nie myślała, że będzie mieć tyle wspólnego z tym mitycznym, przereklamowanym Ikarem. A jednak ta starożytna opowieść wpisuje się i w teraźniejsze realia. A ludzie mimo upływu tysięcy lat, rozwoju technologii, dalej są takimi samymi niezdarnymi, nieudacznymi stworzeniami, skorymi do błędów.
***
- Proszę usiąść - lekarz wskazał jej plastikowe krzesło w kolorze mięty. - Mam tu pani zdjęcie rentgenowskie.
Tradycyjnie ciasno zwinięte w kok włosy, wysoko podniesiona głowa, twarz niewyrażająca żadnych emocji, obojętne spojrzenie - stuprocentowa perfekcja. W końcu mówili na nią primabalerina. Może nawet zostałaby nią, gdyby nie ten nieszczęsny wypadek. Oczekiwanie na diagnozę było dla niej czekaniem na wyrok. W tym momencie miał on właśnie zapaść. Ale nawet w duchu nie była jakoś szczególnie zdenerwowana, gdyż miała świadomość, co najprawdopodobniej usłyszy. Do jej umysłu przylgnęło ostatnio słowo "koniec". I tego słowa wolała się trzymać, by nie wzbudzać w sobie niepotrzebnej, naiwnej nadziei.
Zawsze starała się być realistką, żeby oszczędzić sobie przykrych i bolesnych rozczarowań. Tym razem też musi przestrzegać ustalonych przez samą siebie zasad. "Maleńka, porcelanowa księżniczko, odziana w czystą biel, baletnico z pozytywki - koniec z lataniem". Kolejny raz powtórzyła to zdanie w myślach, aby umysł zdołał je przyswoić. Serce na tę chwilę postanowiła wyłączyć, zapomnieć o jego rozpaczliwym, nerwowym biciu, rozdrażniającym jej organizm.
- Jakie ma pan dla mnie wieści? - zapytała ze spokojem i z tą samą wyćwiczoną obojętnością w głosie.
Tak naprawdę nie musiała go pytać, przecież znała odpowiedź, ale cóż... tak nakazywała grzeczność. Lekarz - mężczyzna w średnim wieku o łagodnym i dobrotliwym spojrzeniu piwnych oczu, z ciemnymi włosami miejscami przyprószonymi siwizną - wpatrywał się przez chwilę w jej twarz. Była przekonana, że w jego oczach widzi tylko litość. A ona wcale nie potrzebowała tej litości. Znała życie. Wiedziała, że jeśli popełni jakiś, choćby najmniejszy błąd, może on mieć nieodwracalne skutki. I drogi powrotnej już nie odnajdzie. Odrywając wnikliwe spojrzenie od jej twarzy, w końcu przemówił:
- Hm... Nienajgorsze - uśmiechnął się delikatnie. - Będziesz żyła. A tak już całkiem poważnie, to kontuzja, której doznałaś, okazała się nie być tak poważna, jak sądziliśmy na początku. Mówiąc krótko: po rehabilitacji będziesz mogła powrócić do tańca.
- Co?! - całe to jej żelazne opanowanie, perfekcyjny, trudny do zmącenia spokój uleciał, ustępując miejsca zdziwieniu, a wręcz zaszokowaniu. Przecież była pewna, niemal w stu procentach, przecież nie miała i nie chciała mieć nadziei. - To niemożliwe! Na pewno coś się tu nie zgadza. Ja przecież nie będę już nigdy tańczyć - wyrzucała z siebie kolejne słowa.
Lekarz położył rękę na jej ramieniu:
- Nie będziesz, jeśli sama podejmiesz taką decyzję. Na pewno nie przeszkodzi ci w tym stan twojego zdrowia - po raz kolejny uśmiechnął się ciepło. – Rozumiem twój szok, obserwowałem cię i widziałem, jak starasz się perfekcyjnie przygotować na przyjęcie do wiadomości mojej diagnozy. Oczywiście niekorzystnej dla ciebie. Ale nie dając dojść do głosu nadziei, zapomniałaś, że może też istnieć inna opcja. Ta pozytywna, szczęśliwa, idealna. W życiu trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwości, bo każda z nich może się spełnić - zakończył swój nieco filozoficzny wywód.
- Tak, teraz chyba to wreszcie zrozumiałam - mówiła łamiącym się głosem. Pozwoliła sobie w tym jednym momencie swojego życia puścić emocje trzymane w ciasnej uwięzi na wolność. Chciała płakać. - Dziękuję za tę wiadomość - powiedziała, wychodząc z gabinetu.
- Ależ proszę bardzo. Przekazywanie takich wiadomości należy do bardzo przyjemnych czynności - stwierdził wesoło lekarz, po czym dorzucił - cieszę się, że udało mi się rozbić tę obojętność zamieszkałą na twojej twarzy chyba już na stałe.
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?