Sprzedajmy się!
Spokojnie. Nie mam zamiaru namawiać Was do nierządu, czy też innych lubieżnych czynów. Tytuł, to tylko kolejny slogan, który w pewnym stopniu nawiązuje do tego, co zdominowało w ostatnich latach życie wszystkich Polaków. „Cieszą się Polacy, cieszy Ukraina...” Wielki turniej czas zacząć!
Temperatura rośnie. Nie mam tu jedynie na myśli pogody, która pomału zaczyna nas rozpieszczać, a przede wszystkim zbliżającą się wielką imprezę piłkarską, która za niewiele godzin zdominuje życie w Polsce i na Ukrainie. Dla jednych to powód do dumy i radości, dla drugich okazja do wysuwania sceptycznych opinii, a dla trzecich po prostu świetny biznes. Jak Polska poradzi sobie z organizacją EURO 2012? Czy jesteśmy wystarczająco przygotowani i co tak naprawdę ta impreza zmieni w obu krajach-gospodarzach? Czy Smuda niczym Małysz stanie się bohaterem narodowym? Wiele takich i podobnych im pytań mocno nas dziś nurtuje i cały czas szukamy na nie odpowiedzi.
W połowie 2007 roku Polska wraz z Ukrainą wygrały wyścig o organizację Mistrzostw Europy UEFA w piłce nożnej w 2012 roku. Szał, wrzawa, obietnice i nagrody dla działaczy piłkarskich… Krótko mówiąc zaczęło się obiecująco! Dostaliśmy je za 11 milionów Euro łapówki. Tak przynajmniej twierdził Spyros Marangos, skarbnik cypryjskiej federacji piłkarskiej. Obietnice rządu były ogromne. Wielkie wpływy, rozbudowa infrastruktury, rozwój turystyki i możliwość odbicia się od gospodarczego dna. Takimi hasłami motywowano cały naród do pracy. Szybko uświadomiliśmy sobie jednak, że przez pięć lat musimy przygotować tak naprawdę wszystko: autostrady, stadiony, porty lotnicze, linie kolejowe wraz z taborem, hotele itd. I zaczęło się. Miesiące mijały jeden za drugim, a postęp prac o dziwo był faktycznie dostrzegalny. Chińczycy postanowili wesprzeć nas w inwestycjach drogowych, a każdy stadion zaczęło budować po 346 spółek. Politycy też nie próżnowali, jedni wyrażali swój skrajny sceptycyzm i epatowali malkontenctwem, a inni unosili ręce w górę w geście przyszłego zwycięstwa. I nie ważna była w tym wypadku ich przynależność partyjna. Czas płynął. W końcu nadszedł rok 2012. Machina organizacyjna przyśpieszyła jeszcze bardziej i zaczęliśmy finiszować (przynajmniej w teorii).
Prawdziwe szaleństwo. Promocja, szacowanie zysków, prace drogowe i kłótnie. W pewnym momencie Chińczycy zatęsknili za swoim krajem tak mocno, że postanowili nas opuścić i powrócić na ojczyzny łono, zabierając ze sobą pieniążki wypłacone im na mocy kontraktów za budowanie naszych autostrad (a w zasadzie za ich brak). My odliczaliśmy wtedy godziny do pierwszego gwizdka, a na A2 prace stanęły. Po kilku miesiącach prace ruszyły jednak na nowo, a polscy, wiecznie uśmiechnięci drogowcy obiecują: „Zdążymy!” O drogi to ja się nie boję. Nasi fachowcy dadzą radę. Póki co sieć arterii okala nasz piękny kraj bardziej w teorii, ale bez wątpienia reszta niezbędnych prac zostanie wykonana po Euro. Złośliwi twierdzą, że to trochę tak, jakby kupić zimowe opony i założyć je dopiero na wiosnę. Może i tak, ale ja nie jestem jednak aż tak zgryźliwy i dlatego jestem dobrej myśli. Może to nawet trochę przesadzony optymizm, bacząc na fakt, iż w ostatnich dniach służby ratunkowe muszą taranować „bramki” na A2, ale nie czepiajmy się. Nie od razu Kraków zbudowano. Co by nie powiedzieć, to postęp w tej materii jest w naszym kraju ogromny. W końcu doczekaliśmy się wielu kilometrów bezpiecznych dróg szybkiego ruchu (uczciwie mówiąc, to jeszcze czekamy). Teraz nie mamy już powodu do wstydu, bo wąskie jednopasmówki otoczone drzewami odchodzą już w przeszłość. Bez Euro 2012 jeszcze przez bardzo wiele lat nie wybudowalibyśmy tylu dróg, co w ostatnim okresie. Można powiedzieć pierwszy plusik dla nas!
Zamęt wokół Euro nabrał w ostatnich dniach wręcz histerycznego wydźwięku. Włączasz telewizor, a tam Euro. Otwierasz gazetę, a tam Euro. Robisz zakupy, a tam Euro. Idziesz do kościoła, a tam… także Euro. To zamieszanie może faktycznie zmęczyć każdego. Niektórzy próbują nawet przed tym uciec i dlatego wybierają się w najbliższym czasie na wakacje. Nie każdego musi w końcu podniecać myśl o spoconych facetach, biegających za piłką. Osobiście wolę popatrzeć na coś innego, a moje kibicowanie to raczej wynik odczuwania pewnej narodowej tożsamości, o której zapomniał na przykład pan Jan Tomaszewski. Były piłkarz, któremu się w dorosłym życiu nie poszczęściło, i który teraz wyzywa „zagraniczną” część naszej kadry od farbowanych lisów. Niech sobie kibicuje Niemcom, przecież mamy wolny kraj. Swoją drogą, to świetny przykład na to, że wybitny sportowiec może być nie tylko marnym politykiem, ale i marnym człowiekiem… Szkoda nerwów. Te nadszarpnięte ukoi nam bez wątpienia zespół „Jarzębina”! Któż nie zna jeszcze hymnu naszej reprezentacji!? „Koko” można usłyszeć dosłownie wszędzie. Polski folklor zaśpiewany w nowoczesnej aranżacji wywarł na Polakach tak mocne wrażenie, że ci, na serio, albo dla żartów, wybrali tę piosenkę jako hymn naszej narodowej reprezentacji. Może i ten pseudo raper Liber (czy jakoś tak) miał lepszą piosenkę, ale jak widać tak chwytliwej nuty nie zarzucił i kibiców na kolana nie rzucił. Oficjalna piosenka tych mistrzostw, czyli „Endless Summer” by Oceana nie jest zła, ale „Waka Waka” by Shakira była na pewno lepsza. Tak, Shakira jest w ogóle fajniejsza, bo ma lepszy… brzuch!
Przygotowanie naszej kadry każdy kibic ocenia indywidualnie. Dla jednych to niezłe wyniki ostatnich meczy, a dla innych nie najlepsza gra na boisku. Stadiony są gotowe, więc i kadra chyba też. Nie ma czasu na zmiany i farbowanie kolejnych lisów. Co prawda Olisadebe jeszcze gra (chyba gdzieś w Grecji), ale chłopcy Smudy to przecież też nie ułomki i reprezentują czołowe kluby w kraju i za granicą. Grupka z Dortmundu, bramkarze zza kanału La Manche i kilku pozostałych rozrzuconych od Atlantyku po Ural. Tak chyba należało stworzyć reprezentację, która powinna nawiązać walkę z innymi drużynami narodowymi. Osobiście jestem dobrej myśli i kibicować Naszym zamierzam. A może po raz pierwszy w historii uda nam się wyjść z grupy? To byłby niewątpliwy sukces Franka.
Istny orgazm przeżyją zapewne panowie zasiadający w radach nadzorczych polskich browarów. Podobno z półek sklepowych znikają już tysiące butelek tego złotego napoju o szlachetnym smaku. Pewnego dnia pojawiły się nawet pogłoski, że może go w czasie mistrzostw zabraknąć. Gdyby coś takiego nastąpiło, to koniec świata nastąpiłby faktycznie w tym roku. Kwitnie również biznes z tzw. „hostessami” w roli głównej. Atrakcyjne zarobki proponowane za nieodmawianie gościom zza granicy przyjemności, zachęcają do przybywania do naszego kraju panie parające się najstarszym zawodem. Znając jednak doświadczenia innych krajów, gospodarzy podobnych, dużych imprez sportowych, muszę powiedzieć, że pewnie i u nas ta akurat branża trochę się przeliczy.
Według rządowych ekspertów oczekiwany jest zysk w wysokości 700 milionów złotych. Jednak takie wyliczenia, czynione przed wielkimi imprezami sportowymi, rzadko się potem sprawdzają, a same imprezy są najczęściej finansową klapą. Kwota, o której wspomniałem, to ilość gotówki, jaką kibice powinni zostawić w naszych hotelach, restauracjach, na stadionach etc. Zakłada się również, że będzie to ogromne ożywienie dla naszej turystyki w kolejnych latach. I to może być chyba nasz ewentualny sukces. Oprócz pięknej infrastruktury, wielu nowych miejsc pracy, ogólnego rozwoju kraju, mamy szansę stać się w końcu „kimś więcej”. Popatrzmy, jak świat postrzega nasz kraj dziś. Obraz Polski w zagranicznych mediach nie jest zbyt budujący. Polska pokazywana jest często jako kraj zacofany, w którym żyją biedni ludzie, a na ulicach rządzą chuligani. Mówi się też sporo o Polakach jako o skrajnych rasistach. Pamiętacie, co powiedział angielski piłkarz Sol Campbell? Tak, to ten sam, który w popularnym programie BBC ostrzegł swoich rodaków przed wyjazdem do Polski mówiąc, że mogą wrócić w trumnach? Cóż, nie mamy najlepszej opinii w Europie (Ukraina ma chyba jeszcze gorszą opinię). Przez falę krytyki i krzywdzących nas opinii przebijają się tylko nieliczne głosy sprzeciwu. Cała ta sytuacja powinna nam dać sporo do myślenia, ale jest też pewną szansę pokazania naszym gościom, jak tu naprawdę jest.
Dzięki Euro mamy szansę zrzucić z siebie to jarzmo, tę plakietkę, którą przyklejona nam dawno temu. W końcu chyba wszystkim nam zależy na tym, aby zaczęto nas kojarzyć z krajem cywilizowanym i przyjaznym. Może w Europie docenią wreszcie nasze walory turystyczne, umiejętności organizacyjne, kuchnię, czy polskie kobiety… Byłby to naprawdę ogromny sukces, gdyby nasi goście, którzy przybędą do nas na turniej, zechcieli tu jeszcze kiedyś wrócić. Sprawa pozostaje w naszych rękach. Powinniśmy się dobrze „sprzedać” i życzmy sobie, aby owoc tego nie tylko pozostawił ślad w naszych portfelach, ale także w mentalności Europejczyków. Po prostu zjednoczmy siły i przywitajmy naszych gości z otwartymi rękami. Pokażmy im naszą wspaniałą kuchnię i to, jak potrafimy się fantastycznie bawić. Pamiętajmy jednak, że nie wszyscy nasi goście mają tak mocarne głowy jak braci Słowianie, dlatego z alkoholem zalecałbym umiar.
Szczerze mówiąc cały ten turniej powinien przynieść nam wiele korzyści. Jeśli tego nie zepsujemy, odniesiemy wymierny sukces, który będzie profitował przez wiele kolejnych lat. Bądźmy mądrzy i roztropni, a ignorancję i złośliwość co poniektórych przekujmy w nasze zwycięstwo. Czas leci nieubłaganie, do rozpoczęcia turnieju odliczamy ostatnie godziny. Teraz należy tylko zdać egzamin i pokazać światu, że Polska to nie tylko cywilizowana Europa, ale i ze wszech miar cudowny kraj!
Grafika:
Komentarze [2]
2012-06-08 17:24
Rok temu wyjście z grupy byłoby sukcesem, ale po grudniowym losowaniu grup będzie obowiązkiem, gdyż mieliśmy niesamowitego farta. A Tomaszewskiego niejako popieram, może wypowiada się on zbyt ostro, ale może warto przybliżyć kulisy wejścia do reprezentacji np. Polanskiego, który przed kilkoma laty był kapitanem młodzieżowej reprezentacji Niemiec i w wywiadach zarzekał się, że nawet nie myśli o grze w reprezentacji Polski. Z czasem, kiedy zorientował się, że na dorosłą reprezentację Niemiec nie ma szans, bo jest po prostu za słaby, nagle jego zdanie odwróciło się o 180 stopni, i gra w reprezentacji Polski była jego marzeniem. Oprócz tego sam fakt, że w REPREZENTACJI grają ludzie nie mówiący po polsku i to że na boisku porozumiewać się będą po francusku i niemiecku, nie wymaga komentarza.
A porównywanie obecnej sytuacji do np. reprezentacji Niemiec jest po prostu nie na miejscu, gdyż tam sytuacja jest zupełnie inna, ci piłkarze z tureckimi nazwiskami mieszkają od urodzenia w tym kraju i wychowują się w niemieckich klubach od najmłodszych lat.
Niemniej kibicuję reprezentacji Smudy, choć osobiście wolałbym widzieć Żewłakowa za Perquisa, Borysiuka za Polanskiego, Milę za Obraniaka czy Wawrzyniaka za Boenischa.
2012-06-06 17:02
No i świetne podejście. Na pewno nie udzieli się to wszystkim, ale mam nadzieję, że wyjdziemy z Euro z twarzą;)
- 1