Swoje wiem
Poznałam człowieka, który swoje wiedział i o miłości myślał z goryczą. Powtarzał mi, jakby szeptał największą tajemnicę:
- To jest jak robienie na drutach nieznanym do tej pory gatunkiem wełny. Zwracasz na nią uwag, bo wydaje się być miła w dotyku. Choć tylko się wydaje. Potem i tak z łatwością przyzwyczajasz się do jej gryzących skłonności i ubierasz ją na nagie ciało. To żyje gdzieś i ma miejsce, nie odplączesz się ani nie opamiętasz. Pamięć, w takich wypadkach, lepiej wziąć na stronę i przekonać, żeby to właśnie po twojej stała. Inaczej jest ciężej, ciężej doskwiera ciemność, ciężej opada wzrok i ciężej go znów unieść. A może to stan umowny, pozorny. Może chwilowe złudzenia lubimy przeciągać, przydatnie wydłużać. Chyba można to leczyć, ale chroniczność pozwala na przyzwyczajenie.
Im dłużej słuchałam tego, tym bardziej znikała cała pobłażliwość wobec doświadczeń podstarzałego mężczyzny. Patrzyłam na jego twarz z rozczarowaniem. Miałam ochotę zetrzeć osiadły w - przecież jeszcze nie zbyt głębokich - zmarszczkach kurz, dać mu nową twarz. Jednocześnie swoją chowałam w dłoniach na wypadek, gdyby świat miał w zapasie więcej takich naboi. Bo słowa te niewątpliwie strzelały i trafiały w miłość, zostawiając ślady na twarzy. A co to była za fizjonomia! Ilekroć chciałeś podać w wątpliwość jakiekolwiek jego słowo, wystarczało spojrzeć na zgarbiony, markotny nos, pod którym o miłości mówi się z goryczą, by dać na wstrzymanie, ilekroć znaleźli się dostatecznie zaparci i zimni, pokornieli pod smutnym wzrokiem.
W świadomości funkcjonuje ciemność. Nie wiem jednak czy to miasto spowite jest nocą czy bardziej ja zespolona z pokrętnością światła. Sen nie przychodzi łatwo. Nie łatwo jest wrogom wymyślić dla mnie stosowny koszmar. Poznałam niedawno człowieka, który swoje wiedział. Ja wiedziałam, że chcę, żeby pozostało jego, trzymając w dłoniach twarz. Dzień i noc trzymały mnie w nieświadomości.
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?