Syzyf
Błądzę jak liść, co brudną ulicą przemyka i chwieje się bez mocy
Leci w szarobure niebo jak ostatni pocisk upadającego kwiatu
To krzyk boleści i płacz wydobywający się z zimna
Czekam na odpowiedź, choć jej ciągle nie ma
Brnę w ciemność, chociaż kocham Słońce
Całuję burzowe niebo, tęskniąc za spokojnym błękitem
Toczę swój kamień na górę tysiąca wyzwań i tysiąca porażek
Choć wiem, że zgniecie mnie, ciężarem uporu i dumy
Teraz wszystko jest już jasne, mam duszę Syzyfa
Duszę tego, co próbuje, wiedząc, że nie ukończy dzieła
Duszę tego, co swój głaz całuje boską przywarą porażki
Patronie daremnej próby i złudnej nadziei módl się za nami!
Kroczę ciemną doliną, a kamień swój pcham ku górze przeznaczeń
W kamieniu tym miłość, wiara i marzeń całe roje
Już czuję, jak grunt mi stopy pochłania
Głaz coraz cięższy się zdaje, rośnie i tężeje jak żywy
Osuwa się z dłoni i spada nagle, zgniatając me wnętrze
Czuję sie martwy, choć nie umarłem...
Chwytam kamień, choć wiem, że znów spadnie...
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?