Test sytemu?
Nie tak dawno Polskę obiegła wieść o obowiązkowym powoływaniu mężczyzn w wieku 18-50 lat na szkolenia wojskowe, co wzbudziło potężne emocje szczególnie wśród tych osób, które takie powołanie mogą otrzymać. Jak to ma wyglądać? Czy będzie to coś w stylu „akcji bankiet”, czy też może raczej poważne kilkudniowe ćwiczenia wojskowe połączone z zakwaterowaniem w koszarach? Zamieszania narobiło oczywiście ministerstwo, które w ostatnich tygodniach wydało kilka zaskakujących obwieszczeń i rozporządzeń.
W tym roku do poboru stanął rocznik 1996 – ponoć mocno wyluzowany. Jak wynika ze statystyk, aż 20% poborowych nie przyniosło ze sobą na komisję zdjęcia do książeczki wojskowej. Wydaje się to sprawą na pozór bardzo błahą, ale jeśli taki jest stosunek młodych ludzi do owej książeczki, będącej bardzo istotnym dokumentem w życiu każdego mężczyzny, to strach nawet pomyśleć, jak ci ludzie mogą podejść do ewentualnej służby.
Wojskowe Komendy Uzupełnień informują ponadto, że z roku na rok zwiększa się liczba osób, które nie stawiają się do poboru. Nawet groźba doprowadzenia pod eskortą policji bądź wysokiej grzywny nie pomaga zlikwidować tego problemu. A przecież zgodnie z prawem wystarczy, że ktoś z rodziny poświadczy odpowiednim dokumentem, że dany młodzieniec uczy się na przykład za granicą i komisja uzna taką nieobecność za usprawiedliwioną. Mimo to spora część młodych ludzi ma to gdzieś. Z informacji przekazanych ministerstwu przez WKU wynika, że w całej Polsce w ubiegłym roku przymusowo doprowadzono około 5 tysięcy osób.
Ci, którzy zdecydują się jednak przyjść i stanąć przed komisją, nie uznają tego bynajmniej za jakiś szczególnie ważny czy przełomowy moment w ich życiu, co do niedawna było normą. „Większego stresu nie było. Zbadali. Dostałem kategorię A. Pytali, gdzie chciałbym służyć, to powiedziałem, że w bibliotece. Chyba mają tam jakieś biblioteki?” – odpowiedział dziennikarzowi pewnego wojskowego pisma tegoroczny poborowy, opuszczający lokal komisji.
Według przedstawicieli ministerstwa komisje poborowe powołują poborowych według pewnego klucza. Najpierw powołuje się „miastowych”, a następnie tych z mniejszych miejscowości i wsi. Członkowie komisji twierdzą zaś, że różnice między poborowymi z tych miejscowości są bardzo widoczne, a to choćby po powierzchni wytatuowanego ciała, a to znów po kwestii zapału do służby ojczyźnie. Lekarze, którzy zostali zakontraktowani do wykonania badań, muszą być jednak nadal niezwykle czujni, bo poborowi często uciekają się do różnych prób oszustwa. Większość lekarzy przyznaje jednak, że w ostatnich latach radykalnie zmienił się trend. Obecnie wielu młodych ludzi, stając przed komisją, próbuje zawyżyć parametry swojego zdrowia, bo otrzymanie kategorii A to nie tyle przepustka do wymarzonego zawodu, ale do zdobycia pracy w ogóle. Nie brakuje też takich, którzy gotowi są iść do wojska na dobrą sprawę prosto z kwalifikacji. A jeszcze nie tak dawno było zupełnie na odwrót. Kilkanaście lat temu wielu młodych ludzi szukało dojść do członków komisji i gotowych było zapłacić im niemałe pieniądze za możliwość wymiganie się od służby w armii.
Dziś w Wojskowych Komendach Uzupełnień czeka ponoć około 40 tysięcy wniosków młodych ludzi, chętnych do podjęcia służby woskowej, ale mechanizmy wojskowe nie działają tak szybko, dlatego ludzie ci muszą czekać na taką możliwość rok, a niekiedy nawet i dłużej. Co czeka jednak tych, którym w końcu się uda? Każdy rekrut musi najpierw przejść przeszkolenie przygotowawcze. Dla szeregowców jest to przeszkolenie czteromiesięczne, zaś dla oficerów o dwa miesiące dłuższe. Potem przysięga i wstąpienie do Narodowych Sił Rezerwy, ale trochę na zasadach gościa.
Żołnierz NSR ćwiczy z resztą oddziału tylko przez miesiąc i to tylko wtedy, jeśli pracodawca da mu urlop (o ile jest gdzieś zatrudniony). Większość tzw. „eneserowców” szuka więc sobie pracodawcy w wojsku. Zgłaszają się na kolejne ćwiczenia i czekają, aż dowódca jednostki znajdzie dla nich etat. Większość z nich chce związać się z armią na stałe. Niektórzy są tak zdeterminowani, że decydują się nawet na przeniesienie na drugi koniec kraju, jeśli tylko mają tam szansę na pracę na etacie.
Pomysłem ministra Siemoniaka (wznowienie poboru do wojska rezerwistów) zaskoczeni są nie tylko dorośli Polacy, ale i sami wojskowi. Dokładnie nie wiadomo, co i jak, gdzie i kiedy? Nikt nie podał póki co oficjalnie żadnych konkretów. W prasie znalazłem natomiast ciekawą wypowiedź jednego z rezerwistów, mjr Grzegorza Leśniewskiego. Otóż zaniepokojony pan major postanowił skontaktować się w tej sprawie z najbliższą Wojskową Komendą Uzupełnień. Teraz mówi tak: „(...) nie usłyszałem tam żadnych konkretów, jak ma wyglądać to szkolenie, więc postanowiłem zadzwonić bezpośrednio do sekretariatu ministra obrony narodowej. Stamtąd zostałem odesłany do Sztabu Generalnego, gdzie odbyłem rozmowę ze wskazanym mi oficerem. I tu również nie uzyskałem odpowiedzi na większość moich pytań. Najczęstsza odpowiedź brzmiała - proszę czekać”. Po kilku dniach - ku swojemu zaskoczeniu – pan major otrzymał osobiste zaproszenie na spotkanie od komendanta WKU, pod które podlega, w celu „przedstawienia swoich oczekiwań”.
No cóż, jak widać coś jest na rzeczy, ale o tym, kiedy się to wydarzy i jaki to będzie miało charakter, dowiemy się pewnie już niebawem.
Grafika:
Komentarze [1]
2015-03-30 20:38
Małe błędy w odniesieniu do służby rezerwowej ale całość bardzo dobra. Osobiście uważam, że obowiązkowe powinno być szkolenie wojskowe przez krótki okres czasu. Głównie ze względu na to, że patrząc na coraz młodsze roczniki odnoszę wrażenie, że ewolucja coś schrzaniła.
- 1