To nie złom… To klasyk!
Na wstępie zacytuję co drugiego, statystycznego Polaka po sześćdziesiątce: „Za komuny to było lepiej! Przynajmniej samochody były porządne, bo polskie…”. Bardzo mi się ten prąd myślowy podoba, serio! Pomimo, że nie ma już prawie niczego, co kształtowało polski przemysł samochodowy, przyjemnie powspominać ten okres. Czemu dziś, gdy statystyczny nastolatek zobaczy na ulicy „małego” lub „dużego” Fiata, z nutką ironii w głosie mówi do kolegi: Patrz, ale g.. złom. Jak tak można? Przecież to nie złom... To klasyk!
Wszystko zaczęło się w roku 1948, kiedy to Polska, niczym pobity człowiek, zaczęła po drugiej wojnie światowej stawać na nogi. Wtedy to właśnie zapadła decyzja o stworzeniu polskiego przemysłu motoryzacyjnego. Postawiono na włoskiego Fiata, ale Rosjanin z krwi i kości, przywódca ZSRR (nie powiem „dziadek”) Stalin, uderzył pięścią w stół, zakazał produkcji kapitalistycznych aut i w prezencie dał nam licencję na produkcję Pobiedy M20. W sumie dziwne, że ta fabryka nie zniknęła szybciej, niż się pojawiła. Na szczęście Polacy zrobili z Pobiedy Warszawę! Cud znad Wisły, który następnie uczczono samochodem małolitrażowym Syrena. Obie maszyny miały zmotoryzować Polskę. Od miast, po wsie. Każdy wie, jak było naprawdę i w tamtym okresie na te nasze „cuda” można było jedynie popatrzeć na parkingu, przed jakimś wypasionym punktem w mieście.
Jednak od 1965 roku zaczyna się nowa era w historii polskiej motoryzacji. Tym razem, żaden Rosjanin nie zabronił nam kupić czegoś od Włochów. Kupiliśmy więc licencję na produkcję Fiata 125, a dwa lata później z taśm produkcyjnych zjechała (moim zdaniem) perła rodzimej motoryzacji, czyli Fiat 125p (litera „p” od polski). Potem było już tylko lepiej. Chociaż swój oficjalny żywot zakończyła Warszawa, na polskie salony wjechał najpierw kolejny projekt ItalDesign, czyli Polonez, a tuż po nim Fiat 126p (pieszczotliwie nazywany „maluchem”). Polonez był następcą poczciwej Warszawy, a maluch? Maluch był czymś więcej! Miał być dla Polaków niczym Garbus dla Niemców, Mini dla Anglików, Fiat 500 dla Włochów, czy nie wiadomo co dla Francuzów. Chociaż Citroen 2CV godnie chyba reprezentował Francję na światowych rynkach. Generalnie maluszek był samochodem dla ludu, wręcz dla mas… Jak było naprawdę? Może trochę lepiej, niż dawniej, bo faktycznie ludzie zaczęli już poznawać smak benzyny i moc małego „kaszlaka”. To było coś. Te wyprodukowane w Polsce pojazdy zaczęto eksportować między innymi do całej Europy, Egiptu, Nowej Zelandii, Australii, Chile, na Cypr i Kubę. Specyfikacje rajdowe święciły triumfy na trasach potyczek. Powstawały różne odmiany samochód FSO i FSM. Cały czas je modernizowano, rozwijano rodzimy przemysł i tworzono historię.
Historia rzuciła jednak w późniejszym okresie cień na nasze pojazdy. Może nie tyle historia, co po prostu obywatele. Pod koniec okresu komunizmu można już było w naszym kraju kupić „coś” z zachodu. Polacy, idąc za hasłem: Cudze chwalicie, a swojego nie znacie”, sięgali coraz chętniej po wyroby z całej Europy i nie były to już jedynie auta z bloku wschodniego. Nie zawsze były one niestety lepsze od polskich Polonezów czy „dużych” Fiatów (a nawet, jeśli, to jedynie o parę lat). To właśnie spowodowało, że nasz przemysł samochodowy zaczął się w tym okresie intensywnie restrukturyzować, a następnie upadać. W pracowniach pozostało jednak wiele niezrealizowanych prototypów. Nie można było ich zrealizować, bo nawet produkowane już modele zaczęły wymierać. Fiat 125p przetrwał do 1991 roku. Poczciwy „maluch” cieszył nasze oczy jedynie do 2000 roku, a Polonez - wycieńczony wojną z zachodem - skapitulował w 2002. Potem było jeszcze gorzej… FSO przejęli najpierw Koreańczycy, potem Ukraińcy, a na koniec to mikroorganizmy zaczęły pochłaniać opustoszałe hale fabryczne. O Matizach, Lanosach i innych Daewoo wolę nawet nie wspominać…
Pozostała pamięć i trochę samochodów. Jednak co innego cieszy mnie bardziej. Pozostali ludzie, fani marki, posiadacze tych pięknych samochodów. W całej Polsce działa masa klubów, które skupiają ludzi kochających polskie samochody. Częste zloty, imprezy plenerowe, spotkania kształtują i dają oddech polskiej motoryzacji. Są tacy, którzy to kochają, którym zależy na tym, by pamięć o polskiej motoryzacji przetrwała. Pieniądze na zakup nowego Renault wolą przeznaczyć na renowację starego Fiata czy Poloneza. To jest naprawdę piękne. Renowacja, to istny proces reprodukcji tych naszych „perełek”. Z ładnych, dobrze utrzymanych okazów w łatwy sposób można zrobić Youngtimer’a, czyli młody klasyk. Z tych nieco bardziej nadgryzionych zębem czasu można stworzyć coś nowego, po subtelnym, pięknym i nie wieśniackim tuningu, a z tych najbardziej zniszczonych pozyskuje się części do reanimacji tych z szansą na przeżycie. Osobiście znam ludzi, którzy zamiast kupić kiczowate, nowe auto z masą plastiku, wolą rozejrzeć się za masą polskiej blachy z klasycznym silnikiem i skórą w środku. Zapach smaru, cienka kierownica i średnio dynamiczny silnik na miękkim zawieszeniu… Poezja i niesamowity klimat! Jeśli to lubicie, to podczas jazdy za kierownicą 125p czy Poloneza czujecie dumę i frajdę, a nie wstyd i zażenowanie. Nawet „maluchy” mają swoje kluby i rzesze zwolenników. Takie są fakty, a polską motoryzację chyba nic nie zabije.
Czasem można poczuć niedosyt. Faktycznie o włos nasze FSO minęło się z niemieckim koncernem Volkswagen. Niemcy przy wyborze fabryki, którą chcieliby kupić, oprócz wybranej później Skody, stawiali w rzędzie potencjalnych zakupów także polski zakład. Kto wie, może zamiast jeździć Skodą Superb, jeździlibyśmy dziś nową Warszawą? A Fabia byłaby nowym „Maluchem”? Teraz i tak już za późno, a ja z łezką w oku z dumą patrzę na relikty epoki z dziedziny motoryzacji i gdy słyszę od kogoś jakieś złe słowa o polskich samochodach, to może nie robię z nim tego, co rosyjska mafia z dłużnikiem, ale na pewno wyrażę swoją niemierzoną pogardę. Może zbyt emocjonalnie podchodzę do tematu, może te nasze konstrukcje są dla mnie jak Cobain dla fanów rocka, czy Bieber dla „pokemonów”. No, ale przecież mogę! Krótko mówiąc, kiedy zobaczysz gdzieś „kaszlaka” czy „kredensa”, to mimo ich niedoskonałości, częstej tandety i słabej technologii, pomyśl ciepło chociaż przez chwilę o tych samochodach, które na pewno były obiektem pożądania twoich dziadków, a być może nawet i rodziców.
Grafika:
Komentarze [1]
2012-02-20 21:25
To jest skandal, że kraj liczący 40mln obywateli nie posiada własnej marki samochodowej. Podziękujmy czerwonym za niepodbijanie pieczątki na projektach. Zresztą nie tylko samochodów… ech.
Widać, że się tym tematem pasjonujesz ;D
- 1