Umarł król, niech żyje król!
Historia meczów o mistrzostw świata w szachach klasycznych sięga roku 1886, gdy Austriak Wilhelm Steinitz po pokonaniu Johannesa Zukertorta został pierwszym oficjalnym mistrzem w tej dyscyplinie. Wcześniej nie rozgrywano turniejów międzynarodowych. Nie istniał także formalny system kwalifikacji. Najsławniejsi szachiści wyzywali się wyłącznie na pojedynki i spotykali się w nieformalnych meczach. Historia szachów to już siedemnastu oficjalnych mistrzów (włącznie z obecnym). Najwięksi to: Emanuel Lasker (1894-1921), Aleksandr Alechin (1927–1935 i 1937–1946), Michaił Botwinnik (1948–1957, 1958–1960 i 1961–1963), Michaił Tal (1960–1961), Bobby Fischer (1972–1975), Anatolij Karpow (1975–1985), Garri Kasparow (1985–2000), Władimir Kramnik (2000–2006), Viswanathan Anand (2007–2013) oraz Magnus Carlsen (2013–2023).
Od ponad dekady za prawdziwego terminatora w tej dyscyplinie uważany jest fenomenalny norweski arcymistrz Magnus Carlsen, który przez lata nie dał żadnych szans pretendentom, którzy mieli ochotę zepchnąć go z tronu. Po ostatnim mistrzowskim meczu, zakończonym zwycięstwem nad Ianem Nepomniachtchim, Norweg zaskoczył jednak cały świat szachów, zapowiadając w lipcu 2022 roku, że jeśli świetnie zapowiadający się młody Irańczyk Alireza Firouzja, grający od 2020 roku pod francuską flagą, nie wygra turnieju kandydatów, to on nie będzie już zainteresowany kolejną obroną mistrzowskiego tytułu. Tak też się stało. Aktualny mistrz świata postanowił unifikować swój tytuł, czyli w turnieju mistrzowskim miało spotkać się dwóch najlepszych zawodników z turnieju pretendentów. To zaiste niespotykana sytuacja, gdyż każdy mistrz zobowiązany jest przez FIDE do obrony zdobytego tytułu, grając mecz o mistrzostwo świata z pretendentem, który wyłaniany jest w turnieju kandydatów. Carlsen z powodzeniem bronił już wcześniej tytuł czterokrotnie (w latach 2014, 2016, 2018 i 2021), ale tym razem stanowczo odmówił, motywując swą decyzję brakiem wystarczającej motywacji.
Skupmy się więc na pretendentach do tytułu. Pierwszym z nich był rosyjski arcymistrz Ian Nepomniachtchi, który w ostatnim turnieju o mistrzostwo świata musiał, jak wspomniałem, uznać wyższość Magnusa Carlsena. Nepomniachtchi wygrał pod koniec lipca 2022 roku w Madrycie turniej kandydatów, przez co zyskał prawo gry w meczu o mistrzostwo. Drugim zawodnikiem tego turnieju był Ding Liren, trzydziestoletni chiński arcymistrz. Co ciekawe, Ding nie zakwalifikował się do tego turnieju, ale dopisało mu szczęście. FIDE zdecydowała się usunąć dyscyplinarnie z turnieju kandydatów rosyjskiego arcymistrza Sergieja Kariakina za jego prowokacyjne, obrzydliwe prowojenne komentarze i popieranie zbrodniczych działań Putina. Miejsce Kariakina zaproponowano właśnie ww. Chińczykowi, gdyż legitymował się on kolejnym najwyższym rankingiem. W Madrycie poszło mu wręcz rewelacyjnie (może grał bez większych fajerwerków, ale za to bardzo solidnie i co ważne wygrał w ostatniej rundzie z Hikaru Nakamurą, najwyżej obecnie notowanym amerykańskim szachistą). Ding zakończył więc turniej kandydatów na drugim miejscu, a po oficjalnym wycofaniu się Magnusa z walki o obronę tytułu otrzymał prawo gry w meczu o szachowy tron.
9 kwietnia 2023 roku w stolicy Kazachstanu Astanie zasiedli więc do stołu wicemistrz świata z 2021, Ian Nepomniachtchi z Rosji oraz czołowy chiński arcymistrz, Ding Liren. Dla mnie i chyba dla wszystkich miłośników Królewskiej Gry ich mecz zapowiadał się niesamowicie i taki też faktycznie był od pierwszej partii.
Według regulaminu pojedynek został rozegrany na dystansie czternastu partii z czasem 120 minut dla zawodnika na wykonanie pierwszych 40 posunięć, następnie z dodatkowymi 60 minutami na kolejne 20 ruchów, a później jeszcze z dalszymi 15 minutami na dokończenie partii. Od 61. ruchu zawodnicy mieli otrzymywać dodatkowo po 30 sekund za każdy ruch, a zwycięzcą miał zostać ten z nich, który jako pierwszy osiągnie barierę 7,5 punktu. Naturalnie przewidziano również możliwość remisu po czternastu partiach. W takiej sytuacji regulamin mówił o dogrywce (4 partie szachów szybkich).
Tego typu mecze z reguły bywają dla kibiców nieco nudne, ponieważ na dystansie 14 partii zazwyczaj jedynie 2 lub 3 partie są rezultatywne. W tym przypadku było inaczej. W drugiej rundzie Nepo wygrał partie i to kolorem czarnym. Ding mimo pokerowej twarzy i ciągłego narzekania w wywiadach na swoją małą odporność na stres, zremisował kolorem białym w czwartej partii. Od tego momentu trzy kolejne partie tego mistrzowskiego meczu zakończyły się wygraną białych (na przemian Nepo i Ding). W 8 rundzie Ding tylko zremisował białymi, co przerwało passę zwycięstw tego koloru, a wynik meczu wynosił wówczas 4,5-3,5. Po serii czterech remisów, Ding w partii 12 zdołał doprowadzić do remisu, co dodatkowo podkręciło emocje. Dwie ostatnie partie (13 i 14) zakończyły się polubownie. Zakładam, że zawodnicy czuli już ogromną presję i obaj bali się zaryzykować. Doszło więc do dogrywki, którą pewnie niewielu zakładało przed turniejem. Wydawało mi się, że przyspieszone tempo faworyzować będzie Nepo, który zdecydowanie lepiej czuł się w tego typu rozgrywkach niż Chińczyk, ale się pomyliłem.
Dogrywka, jak już wspomniałem, rozgrywana miała być na zasadach cztery partie tempem 25+10, a jeśli te dalej nie wyłoniłyby zwycięzcy, tempo miało być sukcesywnie zwiększane. Trzy pierwsze partie były stosunkowo nudne. Miałem wrażenie, że zawodnicy nadal bali się zaryzykować. W czwartej partii Rosjanin grał białymi, co z pewnością dawało mu nadzieję, na zakończenie tego pojedynku. Okazało się jednak, że rozpoczął partię zbyt zachowawczo. Ding zwietrzył swoją szansę na przejęcie inicjatywy i pod presją czasu zmusił Rosjanina do popełnienia serii błędów, dzięki czemu zakończył ją zwycięsko i niebawem mógł cieszyć się ze zdobycia tytułu mistrza świata (jako pierwszy Chińczyk w historii). Cały mecz zakończył się wynikiem 9,5 – 8,5. Nie mniej ważne są również dla zawodników gratyfikacje finansowe. Do zdobycia było tym razem 2 miliony euro. Zwycięzca meczu miał otrzymać 60% tej kwoty, natomiast przegrany 40%. Doszło jednak do dogrywek, co trochę zmieniło sytuację i zgodnie z regulaminem zwycięzca otrzymał 55% tej kwoty, a przegrany 45%.
Mecz ten zapamiętam jako naprawdę niezwykły. Zaskakujące zwroty akcji, rozstrzygnięcia w końcówkach i na deser te dogrywki dostarczyło bez wątpienia wszystkim obserwatorom wielu emocji. Ding Liren może tytułować się oficjalnie mistrzem świata, ale nieoficjalnie dla bardzo wielu szachistów na świecie to Magnus Carlsen wciąż jest i będzie numerem 1. Myślę, że jeśli tylko wróci mu motywacja, to bez problemu wygra turniej kandydatów, a następnie rozgromi swojego rywala w meczu o tytuł, kimkolwiek by on nie był.
Grafika:
Komentarze [1]
2023-05-17 12:28
Ciekawe, dlaczego Carlsen chciał grać akurat z Firouzja?
- 1