Wiem, co jest szykiem – jeżdżę klasykiem!
Podobno faceci rozwijają się do siódmego roku życia, a potem już tylko rosną. Przebijając się przez sarkastyczną powłokę tej frazy, nie sposób nie zastanowić się nad tymi słowami. Coś w tym jest… My, chłopcy, inaczej traktujemy pewne fakty, a rzeczy piękne zachowujemy w swojej pamięci ze względu na przywiązanie. Pierwszy samochód, pierwsza dziewczyna… Tak. To dobra kolejność.
Prolog do tego tekstu napisałem prawie dwa lata temu i zatytułowałem go „To nie złom…. To klasyk!”. Po cichu marzyłem o swoim polskim samochodzie, który będzie mi dawał niesamowitą frajdę. I wiecie co? Marzenia się spełniają, wystarczy tylko dążyć do wcześniej obranego celu.
Dobrze pamiętam czasy, kiedy na ulicach naszych miast jeździły duże fiaty i maluchy. Potem nastąpił okres masowych „mordów” reliktów polskiej motoryzacji, które z bólem dogorywały odstawione gdzieś na bok, by ostatecznie wybrać się w swoją ostatnią drogę na złomowisko.
Sam kupiłem sobie FSO 1500 125p! Odratowałem jeden egzemplarz, który niechybnie skończyłby w sposób niegodny dla polskiego samochodu. Poszukiwania trwały długo. Przeglądnąłem sterty gazet, setki stron z ogłoszeniami i zjeździłem pół Podkarpacia. Z zasianego ziarna dane mi było w końcu zebrać plon i to w kremowym kolorze!
Pierwszy raz ujrzałem moje auto późnym wieczorem. Stało delikatnie wrośnięte w ziemię w małej szopie. Karoserię przykrywała gruba warstwa kurzu, a w środku mieszkały pająki. Widok tak utrzymanego samochodu zapewne odstraszyłby każdego zdrowo myślącego człowieka, ale ja chyba jestem jakiś inny… Dlaczego go kupiłem? Potrzebowałem bodźca, a wewnętrzny głos podpowiadał mi, że to nieoszlifowana perła. Tak też się stało. Przetarłem ręką dach i zauważyłem pod grubą warstwą kurzu doskonałą powłokę lakierniczą. Tak, to było to!
Mając auto pokroju dużego fiata, poloneza czy też malucha, nie sposób mieć zawsze czyste ręce. Po prostu. Kiedy tylko kupiłem ten samochód, okazało się, że zakres prac naprawczych jest ogromny. Wszak nie kupiłem auta z salonu. Jednak mnie to wcale nie wystraszyło. Ba, cały projekt stał się natychmiast sprawą całej rodzinny. Czyszczenie, klepanie, malowanie, polerowanie, wymienianie, ustawianie…. Słowa te przez dobre dwa miesiące plątały mi się po półkulach. Jednak zawsze efekt pracy cieszył, jak nic wcześniej. W końcu nadszedł czas by zebrać plony. Któregoś ciepłego dnia postanowiłem ruszyć moim samochodem, który pokochałem ponad wszystko. Tak, obdarzyłem maszynę niezwykłym uczuciem. Mogę nawet powiedzieć, że znaczy dla mnie dziś więcej, niż niejedna osoba.
Nie ma czasu na pierdoły, tylko trzeba krzesać iskry! Chcąc mieć klasyczny wóz, trzeba pamiętać, że zakres prac nigdy się nie kończy. Wręcz przeciwnie – po zrobieniu jednej rzeczy, dostrzegasz pięć kolejnych, które czekają i proszą o twoje zainteresowanie. I nie ważne czy masz auto, które ma 50 lat, czy też 24, jak moje. Nie ważne czy drzemie w nim silnik 5.7 czy też 1.5. Stary samochód ma zawsze swoje prawa!
Uwielbiam jeździć moim dużym fiatem. Gdy siadam w miękkim welurowym fotelu i kładę swoje dłonie na cienkiej kierownicy, bądź luźnym lewarku od skrzyni biegów, wiem, że moje cudo ma duszę. Po za tym jest dostrzegane przez wszystkich. Ludzie robią sobie czasem przy nim zdjęcia, pytają o ten model, wspominają swoje lata swojej młodości i zawsze doceniają fakt, iż go uratowałem i dzięki temu nie skończył jako maszynka do golenia. Krótko mówiąc robi więcej zamieszania, niż nowe auto z salonu za 150 tysięcy złotych, choć jest stukrotnie tańszy. Bo nieważne jest, czym suniesz, tylko jak!
Pomimo wielu głosów, które chcą przemówić mi do rozsądku, ja zamykam się w swoim świecie i nie zamierzam robić w nim zbędnych przemeblowań. Przecież gardzę plastikiem – jeżdżę klasykiem! W dobie bezdusznych aut z tworzyw sztucznych, które po dach wypchane są elektroniką, tylko po to, aby odebrać kierowcy przyjemność z prowadzenia, warto jest cofnąć się do tych złotych czasów! Kultywować polski styl i totalny oldschool! Warto jest pobrudzić sobie ręce pod maską, ukręcić się kierownicą bez wspomagania i jechać nie więcej niż 100km/h, bo przecież więcej nie przystoi takiemu starszemu dżentelmenowi w kolorze jasnej kości słoniowej.
Miałem dni, kiedy odmawiałem sobie wielu przyjemności na rzecz nowych fantów do swojego Kanta. Zawsze też odkrywam nowe detale, które mnie zwyczajnie urzekają. Każdy przeżywa swoją młodość inaczej, ale najważniejsze jest to, żeby zrobić coś niebanalnego. I nieważne jest, czy jest to modne, czy też nie. Przecież bez tej hedonistycznej nutki świat byłby dla nas zwyczajnie nieprzyjazny. Dlatego w tonie blachy można odnaleźć przyjaciela, a nawet miłość! Moja to Ivoire.
Jeździć klasykiem to znaczy żyć! Masa imprez, zlotów, mniejszych spotów i radosnych chwil spędzonych za kierownicą. Jadąc moją „Ivoire” mam zawsze psychopatycznego banana na twarzy, nawet wtedy, gdy jest 6.40, a ja pędzę do szkoły, w której zapowiada się ciężki dzień. Radość dają nawet takie rzeczy, które zazwyczaj irytują. No bo co byście zrobili, gdyby po zakończeniu sympatycznej wizyty u kumpla wasz samochód nie odpalił (nawet po godzinnej próbie reanimacji i szybkim serwisie), a następnego dnia nawet bez dotykania maski radośnie zaczął mruczeć? Auta takie po prostu mają duszę i żyją swoim życiem. Mają swoje humory i zachcianki. I to jest właśnie piękne!
To uczucie, gdy jedziesz 80km/h, otwierasz szybę, łapiesz ciepłe powietrze w płuca, słuchasz z radia i na głośnikach z epoki klimatycznej piosenki Anny Jantar, słońce delikatnie łaskocze Cię po uśmiechniętej twarzy, a koraliki na siedzeniach gniotą Cię w pośladki... W szybie widzisz pieska z kiwającą głową i zastanawiasz się, czy wrzucić do kaseciaka nośnik z pierwszego wydania The Beatles, czy może pójść w klasykę i posłuchać Czerwonych Gitar.
Ile to kosztuje? Trochę pieniędzy, dużo czasu i masę pracy. Dosłownie. Goszcząc w lidze youngtimerów trzeba mieć pewność, która zatwierdzi Twoją każdą wydaną złotówkę na auto. Czasy się zmieniają. Dawniej części do polskich samochodów można było dostać niejednokrotnie za darmo. Dziś wszystko się zmieniło, a części i akcesoria do rodzimych konstrukcji mają często taką samą cenę, jak części do aut „zachodnich”. Na szczęście nie kosztuje to jeszcze fortuny. Co dostajesz w zamian? Szczęście i satysfakcję! No i jeszcze masę dziewczyn, które choćby z ciekawości chcą się przejechać starym fiatem. Wszystko to jest bezcenne.
Plany i marzenia to podstawa tej zabawy. Mam już w głowie idealną wizualizację swojego projektu, a mianowicie widok Kanta w idealnym setupie sunącego na duży zlot. I wszystko to chcę zaimportować do świata realnego.
Cieszy mnie także coraz większe grono miłośników starej motoryzacji (nawet w naszej szkole). Łączymy się na forach i zgłębiamy wiedzę na temat swojej pasji i rzeczy dla nas ważnych. Niech żyje takie życie! I niech szukają mnie kule, odwiedzają handlarze, niech się inni śmieją, a ja swojej pasji i tak nie sprzedam, bo przecież w życiu chodzi o coś więcej. My car, my choice, my pride!
Grafika: Oliwia Zielińska, Olek Kołata
Komentarze [3]
2013-11-28 09:34
Suabe pozdrawiam
2013-09-11 20:13
Pchanie kanta w tę i z powrotem – bezcenne <3
- 1