Wojna zmienia świat w pięć minut
Pisałam już o pandemii COVID-19, która zamknęła nas w domach, uniemożliwiając kontakt ze znajomymi i rodziną przez długi czas, a której skutki odczuwamy do dziś. Pisałam również o powodach i skutkach wojen, choć temat ten wydawał mi się wówczas odległy. Dziś postanowiłam wrócić do tematu wojny, choć nie jest mi łatwo, gdyż patrzę na nią z zupełnie innej perspektywy. Tym razem postanowiłam poruszyć temat wojny toczącej się nieustannie za naszą wschodnią granicą. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Był mroźny poranek 24 lutego 2022 roku. Wstałam jak zwykle wcześnie rano, włączyłam telewizor i zamarłam z przerażenia, gdy zobaczyłam wielkie czerwone paski w porannych dziennikach informujących o wkroczeniu wojsk rosyjskich na Ukrainę. Obejrzałam również pierwsze relacje z miejsc walk i ujrzałam na własne oczy ogrom zniszczeń, jakich rosyjskie wojsko dokonało w ciągu tylko jednej nocy.
W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji świat patrzył na wydarzenia na Ukrainie z przerażeniem, a dziennikarze i eksperci dyskutowali w mediach, na ile ta inwazja może być początkiem III wojny światowej. Mieszkańcy bardzo wielu krajów, a szczególnie tych sąsiednich, na dobrą sprawę przez większość czasu nie odchodzili od telewizorów i radioodbiorników, bo chcieli być na bieżąco i nie chcieli przegapić jakichś istotnych informacji. Wszyscy żyliśmy wówczas w ogromnym napięciu, a każdego dnia towarzyszyła nam niepewność jutra. Oglądając w telewizjach przekazy filmowe z frontu, byliśmy przerażeni skalą inwazji, a mam na myśli zarówno ilość osób zabitych jak wielkość zniszczeń w infrastrukturze oraz poziomem bestialstwa najeźdźców. Moje pokolenie wojnę zna tylko z literatury i filmów. Nigdy wcześniej nie była nam tak bliska, dlatego niełatwo było nam zrozumieć tę sytuację i wczuć się w położenie ludzi na terenach objętych działaniami wojennymi.
W ciągu kolejnych tygodni i miesięcy do Ukrainy docierała różnorodna pomoc, w tym głównie ta z Polski. Moi rodacy, w spontanicznym odruchu serca, zbierali i wysyłali za pośrednictwem różnych fundacji i instytucji paczki z żywnością, ubraniami i medykamentami, które z pewnością pomogły przetrwać ten trudny czas Ukraińcom, którzy zdecydowali się pozostać w kraju. Otworzyliśmy też granice dla tych, którzy podjęli decyzję o emigracji z kraju, by ratować życie swoje i swoich dzieci, zapewniając im wieloaspektową pomoc. Przyznaję, że dziś, po roku od wybuchu wojny, gdy widzę na portalach społecznościowych w internecie filmiki, na których młode i starsze kobiety (podobno Ukrainki) wyrażają swoje wielkie rozczarowanie zawartością otrzymanych paczek bądź narzekają na warunki mieszkaniowe i wysokość wsparcia finansowego, jakie zaproponował im na start nasz rząd, to czuję się jakoś dziwnie. Czegoś tu nie rozumiem? Jestem wolontariuszką i niejedno już w tej pracy widziałam, ale przyznaję, że zawsze irytuje mnie jest sytuacja, gdy obdarowani ludzie nie tylko nie doceniają otrzymanego wsparcie, za to bez żadnych zahamowań oceniają oraz wywierają presję na tych, którzy im bezinteresownie pomagają. Może nasz rząd nie jest idealny, bo tworzą go ludzie, a ci z natury doskonali nie są, ale jako jeden z nielicznych rządów europejskich krajów, nie wahając się ani chwili opowiedział się natychmiast stronie Ukraińców, wspierając ich jak tylko było można w ich walce o wolność i niepodległość. Dlatego muszę przyznać, boli mnie dzisiaj, gdy widzę w sieci tak ostre oceny i krytykę moich rodaków i mojego kraju.
Jak już wspomniałam powyżej, jako wolontariuszka przez kilka ostatnich miesięcy pomagałam w swoim lokalnym środowisku emigrantom z Ukrainy. Dostarczałam im zakupy, spędzałam z nimi czas, pomagałam w załatwieniu różnych spraw. Widziałam więc na co dzień zmęczone, przerażone kobiety, które uciekały ze swojego kraju, wędrując przez wiele godzin (często ze swoimi dziećmi, by zapewnić im bezpieczny azyl). Widziałam te przestraszone dzieci, które ciągle boją się nagłego hałasu, a niektóre z nich przeżyły taką traumę, że do dziś pozostają zamknięte w swoich światach. Widziałam też, że ci ludzie doceniali nasz wysiłek i byli nam wdzięczni. A gdy minął im pierwszy szok, próbowali się jakoś odnaleźć w tym nowym dla nich środowisku, znaleźć pracę, by zapewnić sobie i swoim dzieciom jakiś byt itd. W tym również im pomagaliśmy i wiemy, że dziś wielu z nich może już pochwalić się tym, że odnalazła się w naszym kraju i zaczyna normalnie funkcjonować. Kto więc tak nieprzychylnie ocenia działania humanitarne Polaków? Myślę, że większość osób zna odpowiedź na to pytanie, ale jako że każdy z nas ma prawo do własnej oceny, to zostawiam wam ten temat do osobistej głębszej refleksji.
Teraz w mediach dużo mówi się nie tylko o samej wojnie, ale chyba jeszcze więcej o jej skutkach dla ludzi (np. o radykalnym wzroście cen w gospodarce). Jednym z bardziej dotkliwych skutków jest inflacja, czyli spadek siły nabywczej pieniądza, która wynika ze wzrostu cen surowców, paliw, energii czy gazu. Przekładając na język bardziej zrozumiały, znaczy to tyle, że za taką samą kwotę możemy teraz kupić znacznie mniej produktów niezbędnych nam do życia i musimy też odmówić sobie wielu rzeczy, gdyż ceny usług we wszystkich branżach także poszybowały w kosmos. Rok 2022 przywitał nas, Polaków, inflacją rzędu 8,6% (tu przypomnę, że średnioroczna inflacja w 2021 roku wyniosła 5,1%). Rząd zareagował na to uruchamiając jeszcze w lutym tarczę antyinflacyjną, która jednak nie za wiele dała, gdyż w międzyczasie wybuchła wojna na Ukrainie.W efekcie tej wojny inflacja zaczęła przyspieszać i jak podał GUS w czerwcu minionego roku wynosiła ponad 15% (dokładnie 15,5%). W kolejnych miesiącach ubiegłego roku inflacja nadal rosła, ale jej tempo nie było już tak szybkie. W październiku był prawdopodobnie jej szczyt, gdyż wynosiła ona wtedy 17,4 % (rok do roku). Od listopada zaczęła delikatnie spadać, by na koniec roku wynieść dokładnie 16,6% (średnioroczna inflacja w 2022 roku wyniosła 14,4% w stosunku do roku 2021). Nowy Rok przywitał nas jednak wzrostem inflacji, której wskaźnik podskoczył do 17,5% (takiej drożyzny nie było w Polsce od 26 lat). Analitycy rynku finansowego zastanawiają się cały czas i prognozują, że inflacja może wyhamować dopiero w drugiej połowie 2023 roku, co nie będzie jednak oznaczało radykalnego spadku cen, a jedynie ich ustabilizowanie się na ciągle dosyć wysokim poziomie. Na pierwsze półrocze 2023 roku prognozy analityków, dotyczące inflacji w Polsce w 2023 roku, nie są niestety zbyt optymistyczne. Szczyt inflacji ma przypaść dokładnie w tym miesiącu, czyli w lutym i może ona wtedy wynieść 19-19,5%. Według analityków rynku w kolejnych miesiącach powinna ona już powoli spadać, tak, aby na koniec 2023 roku osiągnąć wartość jednocyfrową (mówi się o 7,5 % ). W sumie w skali rocznej inflacja w Polsce ma rzekomo wynieść pomiędzy 11,7% - 15,3%. Jednak prawdopodobieństwo spełnienia się tej prognozy, jak twierdzą sami analitycy, wynosi co najwyżej 50%. Oczywiście przyczyn obecnej inflacji należy upatrywać nie tylko w toczącej się za naszą wschodnia granicą wojnie, ale także w pandemii koronawirusa i wszystkich powiązanych z nią ograniczeniach w funkcjonowaniu wielu podmiotów gospodarczych na całym świecie. Wojna na Ukrainie zaburzyła głównie dostawy surowców, materiałów pędnych i zbóż do wielu krajów. Myślę, że wszyscy pamiętamy, jak na początku ubiegłego roku w polskich sklepach nagle zaczęło brakować wielu podstawowych artykułów, co zmusiło sieci handlowe i właścicieli sklepów do ich reglamentacji. Rządzącym udało się jednak zapanować nad początkowym chaosem, dlatego mam nadzieję, że uda im się też powstrzymać trwający obecnie w naszym kraju kryzys i stworzyć nam, młodym Polakom, szansę na godne życie we własnym kraju, bo jeśli nie, to myślę, że wielu z nas niedługo zacznie wyjeżdżać za granicę, do swoich rodzin, aby tam znaleźć pracę, ustatkować się i zacząć żyć normalnym, dorosłym życiem, gdyż tajemnicą poliszynela jest, że niektóre kraje jakoś lepiej od nas radzą sobie mimo wszystko z tym kryzysem.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?