Wunderwaffe – tajne plany nazistów
Szukając informacji na temat tajnych planów wojskowych III Rzeszy, wiedziałem, że nie uda mi się znaleźć wszystkiego, bo większość dokumentów nadal nie została odtajniona. Mimo to udało mi się wyszperać w sieci to i owo, czym teraz chciałbym się z Wami podzielić.
Jest 8 maja roku 1945. Kończy się największy konflikt zbrojny jaki widział świat. Wielka III Rzesza legła w gruzach, a wraz z nią potężna niemiecka machina wojenna. Jednak nie wszystko zostało zniszczone. Wielu niemieckich naukowców przeżyło, a ich tajne projekty, uwiecznione na pożółkłych kartkach papieru, czekały na realizację. Dwie potęgi, USA i Związek Radziecki, natychmiast zainteresowały się tym zagadnieniem. Amerykanie i Rosjanie byli przekonani, że pomysły nazistowskich naukowców mogą się im przydać. Chyba nawet wtedy nie przypuszczali, jak bardzo projekty te przerastały otaczający ich świat i jak bardzo mogły wpłynąć na rodzące się technologie. Zabicie ludzi, którzy odpowiadali za rozwój technologii w III Rzeszy, byłoby czystą głupotą, bo ich wiedza była zbyt cenna, by z niej nie skorzystać, dlatego naukowcy ci zostali pojmani. Znakomitym przykładem takiego działania jest historia Wernhera von Braun - oficera SS i ojca rakiet balistycznych V2. Były to pierwsze rakiety, które przekroczyły granicę kosmosu. Zainteresowanie von Braunem było więc oczywiste. Amerykanie błyskawicznie skorzystali z okazji i przyjęli ofertę niemieckiego naukowca, który zaproponował im współpracę. W powietrzu wisiała wizja konfliktu z ZSRR, a więc nie chcieli w tym wyścigu zbrojeń zostać w tyle. Pewnie niewiele osób zdaje dziś sobie sprawę z tego, że to właśnie dzięki von Braunowi człowiek wylądował na księżycu. Jego projekt rakiety Saturn V do dziś zadziwia konstruktorów. Historia bywa przewrotna. Człowiek, który pracował przez lata dla nacjonalistów niemieckich, i którego wielu nazywało zbrodniarzem, stał się po wojnie ojcem projektu kosmicznego. Wernher von Braun miał także duży wpływ na rozwój pocisków, pracując nad rakietą średniego zasięgu Redstone. Alianci, odkrywając kolejne tajne projekty Niemców, coraz bardziej przekonywali się o ich przydatności. I choć wojna została zakończona, to projekty różnych rodzajów broni, przygotowywane przez faszystowskich naukowców, wzbudzały ich ogromną ciekawość. Doskonałym tego przykładem było niezwykłe zainteresowanie Amerykanów wymienionymi już wcześniej rakietami V-2. Broń ta, która miała zmienić oblicze minionej wojny, okryta była kryptonimem „Wunderwaffe” („Cudowna broń”). Jak twierdzą dziś amerykańscy naukowcy, niektóre rozwiązania techniczne zastosowane w tych rakietach jako żywo wydają się być zaczerpnięte ze współczesnych filmów sci-fi.
Pojazdy lądowe
Z naziemnych potworów najbardziej ciekawa wydaje się seria superciężkich maszyn. Następcami Tygrysa Królewskiego miał być: Löwe (Lew) i Maus (Mysz), E-100, P-1000-Ratte (Szczur) i P-1500 Monster. Ten ostatni projekt nadal wydaje się być nierealny, ale pracowano również i nad nim. Miało to być działo samobieżne o kalibrze 800mm, ważące 1500 ton, ze 100 osobową załogą. Nawet dziś trudno sobie wyobrazić coś takiego na polu bitwy. Poważnymi mankamentami tej konstrukcji, już w fazie projektowej, okazały się zagrożenie minami lądowymi, nalotami bombowymi, ogromne koszty produkcji i brak możliwości przejazdu przez jakiekolwiek przeszkody terenowe (np. przez rzekę). Równie kiepsko przedstawiała się wizja tankowania takiego potwora. Napędzać te bestię miały cztery wysokoprężne silniki MAN M9v 40/46 (każdy o mocy 2200 KM). Horrendalne koszty, jakie trzeba by było wydać na paliwo do P-1500, skutecznie odstraszyły zakłady Friedricha Kruppa od wdrożenia tego projektu do produkcji. Podobny los spotkał P-1000 Ratte (nie wykonano nawet prototypu). Częściowo zrealizowano natomiast projekt „Maus”. Wyprodukowano dwa egzemplarze tego pojazdu, w tym jeden niekompletny (nie posiadał wieży). Czołg ten można by nazwać jeżdżącym bunkrem, gdyż ze względu na swoją masę (188 ton), był zwyczajnie za ciężki. Oba egzemplarze zostały przechwycone przez Rosjan, którzy słusznie uznali, że projekt ten nie nadaje się jednak do realizacji. Koszty produkcji i niedociągnięcia projektowe sprawiły, że Maus nigdy nie wyjechała na pole bitwy.
Artyleria
Prawdziwą legendą jest tu bez wątpienia działo kolejowe „Schwerer Gustav” o kalibrze 802mm. Zaskakujące jest to, że ten projekt został zrealizowany. Masa działa wynosiła 1350 ton, a jego donośność dochodziła do 50 km. Prace nad działem zainicjował Adolf Hitler w roku 1935. Pierwotnym przeznaczeniem „Gustava”, zwanego także „Dory” (tak nazywali to działo żołnierze), było zniszczenie umocnień na linii Maginota. Historia sprawiła jednak, że działo to swój chrzest bojowy przeszło pod Sewastopolem. W praktyce okazało się, że rozrzut spadających na miasto pocisków był tak duży, że wyrządzone straty nie były tak wielkie, jak się spodziewano. Mimo wszystko jego wygląd i siła rażenia budziły respekt i stanowiły poważny argument w wojnie psychologicznej. Pod Sewastopolem, jeden z pocisków wystrzelonych z „Gustava” przebił dziesięciometrową warstwę ziemi, strop z żelbetonu i eksplodował w podziemnym składzie amunicji. Kariera tej super armaty nie trwała jednak długo. Po kontrofensywie Rosjan zostało ono wycofane, a potem zdemontowane, by nie wpadło w ręce wroga. O wyniku wojny miała również zadecydować „nadarmata” V-3, zwana „Hochdruckpumpe” (Pompa wysokociśnieniowa). Była to broń eksperymentalna składająca się z długiej 120 metrowej lufy, która wystrzeliwała pociski o kalibrze 150mm. Zasięg miał wynosić 165km, a zamierzono to uzyskać dzięki innowacyjnemu rozwiązaniu, jakim miały być eksplozje wywoływane kolejno wraz z poruszaniem się pocisku wewnątrz lufy. W ten oto sposób pocisk napędzany był nie raz, lecz wiele razy. Docelowym przeznaczeniem V-3 było ostrzeliwanie Londynu. Jednym z powodów obrania takiego celu była wielkość miasta i jego znaczenie. Co ciekawe, instalacje V-3, podobnie jak rakietę V-2, można zobaczyć na wyspie Wolin, gdzie przeprowadzano testy tej broni. Projekt „Hochdruckpumpe” nie mógł rozwinąć skrzydeł, gdyż stosunkowo szybko został przejęty i zniszczony przez aliantów.
Lotnictwo
Niemcy stworzyli mnóstwo projektów przeróżnych maszyn latających, począwszy od śmigłowców, a na samolotach rakietowych i odrzutowych kończąc. Te ostatnie zyskały największą sławę, zwłaszcza, że kilka konstrukcji wyszło z fazy projektowej i przeszło w fazę prototypu, a nawet maszyny gotowe do walki. Doskonałymi tego przykładami są myśliwce przechwytujące: Messerschmitt Me 262 „Schwalbe” (jaskółka) i Me 163 „Komet”. Obydwie te konstrukcje starły się w walce z samolotami aliantów. Me 262 spisywał się świetnie. Ze względu na prędkość maksymalną przekraczającą 800 km/h (pierwszy myśliwiec o napędzie odrzutowym) był nie do doścignięcia przez samoloty aliantów, a jego potężne uzbrojenie czyniło go śmiertelnym wrogiem bombowców. Projekt „Komet” nie był niestety aż tak udany. Uzbrojony w rakiety i dysponujący równie zawrotną prędkością, był trudnym do pokonania przeciwnikiem. Niestety, z racji na swój dość nietypowy kształt (jednomiejscowy średniopłat bezogonowy) i napęd rakietowy, prawdziwą sztuką było bezpiecznie nim wylądować. Większość strat wśród tych myśliwców było wynikiem takich właśnie nieudanych lądowań. Jeśli chodzi o myśliwce to wartą uwagi konstrukcją był Bachem Ba 349 „Natter” (żmija). Był to myśliwiec rakietowy pionowego startu (startował w podobny sposób jak fajerwerk). Samolot ten był w stanie rozwinąć prędkość 1000km/h i osiągnąć pułap 14 km. Zakładano, że będzie używany w podobny sposób do bezzałogowych rakiet ziemia-powietrze. Finalnie okazało się jednak, że maszyna ta bardziej zabija pilotów niż wroga. Wykonano tylko jeden lot próbny tym samolotem, który przypłacił życiem jego konstruktor, Lothar Sieber. Z wyjątkowych konstrukcji, warto również odnotować samolot naddźwiękowy Alexandra Lippischa P.13a. Nowatorski kształt skrzydeł w układzie delta, połączony z silnikiem, dla którego paliwem był koks, sprawiał, iż samolot bardziej przypominał statek kosmiczny obcej cywilizacji niż ziemski myśliwiec. Jeśli ktoś jednak dziś uważa, że kształt amerykańskiego bombowca B-2 jest nowatorski, to jest w błędzie. Niemiecki samolot odrzutowy Horten Ho 229 jest do niego łudząco podobny. Była to pierwsza maszyna latająca o konstrukcji „latającego skrzydła”, przez co była trudniej wykrywalna przez radary. Przejęte przez amerykanów prototypy były obiektami licznych eksperymentów, które potwierdziły niezwykłe nowatorstwo tej konstrukcji. Wszystkie te maszyny są jednak niczym w porównaniu z bombowcem, który miał w założeniach twórców zaatakować USA. Tym niezwykłym wynalazkiem był rakietoplan „Sänger Amerika Bomber - Silbervogel" (srebrny ptak). Samolot ten miał być wystrzeliwany z 3 km wyrzutni z pomocą dodatkowego napędu. Po osiągnięciu odpowiedniej wysokości, włączyć się miały silniki główne, które umożliwiały mu wzniesienie się na pułap bojowy (280km) i rozwinięcie maksymalnej prędkości równej 2210 km/h. Dziś moglibyśmy powiedzieć, ze ten bombowiec to nic innego jak bojowy statek kosmiczny. Po wykonanym zadaniu „Srebrny ptak” miał powrócić lotem szybowcowym wprost do bazy.
Okręty nawodne i podwodne
Niemcy chcąc odbudować potęgę marynarki wojennej, bazowali na projektach może mniej „kosmicznych”, ale za to bardzo praktycznych. Ciekawymi konstrukcjami były wszystkie U-Booty. Projekt jednego z nich o nazwie „XXI” okazał się na tyle dobry, że przez całą pierwszą połowę XX wieku nie wymyślono lepszej konstrukcji. Na jego planach skonstruowano potem wiele innych okrętów podwodnych, które są w czynnej służbie po dzień dzisiejszy. Świadczy to tylko i wyłącznie o geniuszu niemieckich konstruktorów. Swoistą innowacją były też plany zainstalowania na okrętach wojennych celowników noktowizyjnych.
Broń strzelecka
Mówiąc o broni strzeleckiej, trzeba trzeba zacząć od konstrukcji, która położyła fundament pod wszystkie karabiny szturmowe. STG-44 był pierwszym karabinem szturmowym, jaki pojawił się na polu walki. Istniały różne jego modyfikacje, łącznie z taką, w której lufa była wykrzywiona tak, by możliwe było strzelanie przez właz czołgu bez konieczności wychylania się. Na STG-44 montowano również szyny, które dawały możliwość zainstalowania pierwszego sprzętu noktowizyjnego o nazwie „Vampir”. Kolejną bronią strzelecką wartą uwagi jest działo bezodrzutowe „Jagdfaust”, które miało być montowane w myśliwcach Me-163. Takie uzbrojenie zapewniałoby niszczenie bombowców za pomocą jednego celnego strzału, nie narażając własnego samolotu na niebezpieczeństwo związane z odrzutem broni.
Tajemniczy program „Chronos”
Informacje na temat tajnego programu badawczego „Chronos” brzmią niczym historia wyjęta ze scenariusza rodem z Hollywood. Są w niej ściśle tajne projekty kosmiczne, kosmici, podróże w czasie i ukryte bazy na Antarktydzie. Owiane tajemnicą projekty zawarte w „Chronosie” dają do myślenia. Kto wie, może te widywane wielokrotnie przez ludzi na całej Ziemi „latające spodki” to nic innego jak antygrawitacyjne, nazistowskie pojazdy latające? Skąd tak szalona hipoteza? To wszystko łączy się z rzekomą budową ukrytych baz naukowych i wojskowych na Antarktydzie oraz osobą Hansa Kammlera - szefa tajnych projektów. Wśród prac Kammlera znaleziono bowiem dokumenty dotyczące pojazdów latających w kształcie spodka, które unosić się miały dzięki napędowi antygrawitacyjnemu. Mowa o dyskach latających o nazwie Vril-1 i Vril-2. Podobno obydwa wehikuły zostały nie tylko zbudowane, ale i przetestowane. Kolejnym z dysków był „Haunebu III”. Rzekomo miał rozwijać prędkość 12000 km/h i mógł przewieźć 32 osoby. Niestety, co do jego istnienia historycy wojskowości nie są zgodni. Kolejnym wynalazkiem, który zaszokował szukających sensacji historyków jest projekt „Glocke” (dzwon). Nikt do dziś nie jest pewny, jakie miało być jego przeznaczenie. Wielu twierdzi, że miał to być wehikuł czasu. Z pewnością nazistów interesowały podróże w czasie, ale czy widzicie w tym coś niezwykłego? Ludzkość zafascynowana jest tym zagadnieniem od zawsze. Myślę, że posiadanie wehikułu czasu nawet dziś wydaje się być abstrakcją, a co dopiero w latach 40-stych XX wieku.
Broń orbitalna i atomowa
Jeśli ktoś myśli, że Amerykanie jako pierwsi zajęli się badaniami nad bronią jądrową, jest w dużym błędzie. Niemcy również zgłębiali tajemnice niezwykłej siły atomu. 23 marca 1945 roku ukazał się raport GRU, w którym informowano o próbnym wybuchu jądrowym na poligonie w Turyngii. Po zapoznaniu się z nim, Stalin rozkazał przyśpieszyć ofensywę i w 48 godzin ułożyć plan natarcia na Berlin. Sytuacja była bardzo poważna. Nietypową rzeczą w raporcie były informacje o zbiornikach z tlenem, które znajdowały się na poligonie. Była to bardzo cenna wskazówka, gdyż zaczęto podejrzewać, że testowana mogła być tzw. „Bomba powietrzna” stworzona przez dr Mario Zippermayera. Na wnętrze bomby składało się: 60% pyłu węgla brunatnego i 40% płynnego tlenu. O jej sile niech świadczy choćby to, że gdy w roku 1943 na poligonie Döbernitz przeprowadzono jej pierwszy test, to ta niewielka bomba powaliła siłą wybuchu drzewa oddalone o 600m od miejsca eksplozji. Według angielskiego wywiadu bomba powietrzna o wadze 250 kg mogłaby zniszczyć wszystko w odległości 10km! W rękach Niemców oręż ten mógłby doprowadzić do niejednej tragedii. Wystarczy sobie wyobrazić, co by było, gdyby wypełnić takim ładunkiem rakietę V-2 i wystrzelić w stronę Londynu. Naziści prawdopodobnie dlatego nie użyli tego wynalazku, ponieważ prace nad nim jeszcze się nie skończyły, a dowództwo nie znalazło dla niej zastosowania. Pewne jest jednak to, że niemieccy fizycy pracowali nad bombą atomową (w roku 1945 przeprowadzano pierwsze, niewielkie eksperymenty). Niestety, nikt nie wie do dziś, czy udało im się doprowadzić swoje prace do końca powstała.
Kolejnym zadziwiającym projektem nowej broni miał być orbitalny reflektor słoneczny „Sonnengewehr”. Miało to być gigantyczne zwierciadło skupiające promienie słoneczne i niczym lupa w rękach dziecka, które przypala mrówki, miało wypalać całe armie, miasta, a nawet podgrzewać oceany. Projekt wykonania tej gigantycznej lupy spoczywał na barkach naukowca i konstruktora rakiet, Hermana Obertha. Proces zbudowania takiej instalacji i wysłania jej w przestrzeń kosmiczną był jednak zbyt skomplikowany i nie zdążono wprowadzić go w życie. Całe szczęście, że III Rzesza nie doczekała się orbitalnej broni, która mogła zmienić oblicze świata.
Od ostatniej wojny minęło prawie 70 lat, a my nadal wiemy bardzo mało na temat wynalazków naukowców III Rzeszy. Z pewnością z biegiem lat dowiemy się więcej i poznamy różne fakty, o których nie mamy teraz pojęcia. Miejmy nadzieję, że ludzkość wykorzystując wynalazki i pomysły z przeszłości, nie obróci ich przeciwko sobie. Mam jednak nadzieję, że ludzkość czegoś się nauczyła po ostatniej wojnie światowej.
Grafika:
Komentarze [3]
2014-10-23 15:04
Artykuł bardzo ciekawy, jednak trochę mało szczegółów.
Cóż, 70 lat bez wojny na starym kontynencie to trochę za dużo.
2014-10-21 23:14
Co ciekawe to artykuł nadesłałem z poprawnie napisanym tytułem. Oczywiście skarga już poleciała do nadnaczelnego.
2014-10-21 23:05
To uczucie, gdy w tytule artykułu na Lesserze jest błąd w niemieckim słowie, którego nie wyłapał nadnaczelny.
- 1