Wyważanie otwartych drzwi
Do napisania recenzji „Polityki”, filmu w reżyserii Patryka Vegi, zbieram się już od dawna. Właściwie można rzec od września 2019 roku, czyli od daty jego premiery. Potrzebowałem jednak trochę czasu, by przemyśleć sobie kilka kwestii. Chyba wszyscy prawdziwi miłośnicy kina zdają sobie sprawę, że niełatwo ten film ocenić bez szerszego spojrzenia na dotychczasowe dokonania tego reżysera i to nie tylko te artystyczne. Mam też świadomość, że cały Internet wyraził już swoją opinię na temat tego filmu, zatem nie będę zbyt oryginalny, bo moja opinia nie różni się zbytnio od tych, wyrażonych przez innych recenzentów.
Chyba nie ma w Polsce drugiego tak charakterystycznego reżysera jak Patryk Vega. To jedna z najbardziej oryginalnych i płodnych postaci w tej branży. Miłośnicy kina doskonale wiedzą, że Vega od początku kariery stawiał bardziej na ilość, niż na jakość swoich produkcji. Potrafił zrobić 3 filmy rocznie, a jak zapowiedział w wywiadzie dla magazynu Uroda Życia, chce nakręcić do 2025 roku aż 16 filmów. Dotychczasowe jego produkcje poruszały z reguły aktualne tematy, dotykając najmroczniejszych zakamarków ludzkich dusz i wszystkie cieszyły się ogromnym zainteresowaniem widzów. Nie jest też reżyserem, któremu zależy na wysokim poziomie artystycznym swoich produkcji, trącaniu głębszych strun emocjonalnych, czy też na nieskazitelnym warsztacie. Inscenizacyjne niechlujstwo, lekceważenie zasad koherentnego zespolenia prowadzonych równolegle wątków, to można rzec jego znaki rozpoznawcze. Jego filmy nie ocierają się więc nawet o kino artystyczne, ale w naszych czasach zapotrzebowanie na obrazy tego typu jest tak duże, że ich producenci i tak osiągają sukces finansowy, który - jak się okazuje - jest dziś absolutnym priorytetem. Na szczęście nie wszyscy twórcy kina się takiemu trendowi podporządkowują. Najlepszym przykładem może być Wojciech Smarzowski, który nawet najbardziej brukowe tematy potrafi podnieść do rangi kina gatunkowego. Vega nie przejmuje się jednak jakością swoich produkcji i od dawna zalewa rynek produkcjami, które kuszą widza chwytliwym tytułem i zwiastunem, by nakłonić go do wydania pieniędzy na bilet.
Reżyser zwodzi widza, obiecując mu, że pokaże mu coś, co nie jest powszechnie wiadome, jakąś ukrytą prawdę o naszych czasach i mechanizmach, które w nich rządzą. Tymczasem po projekcji widz czuje się jakby trochę oszukany, bo nic takiego się nie wydarzyło. Vega nie spełnia z reguły nawet swej podstawowej obietnicy, tzn. nie odsłania przed widzem ukrytej rzeczywistości, tylko pokazuje jakiś zlepek z newsów, memów, afer, plotek i domysłów i to na ogół dość nieświeżych, sprowadzając poruszaną problematykę do płytkiej konstatacji. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale według mnie to jakiś fenomen. Każdy kolejny film Vegi jest według mnie coraz słabszy, a mimo to sprzedaje się coraz lepiej. Czyżby aż tak wielka była moc dobrego marketingu? Recenzenci nie szczędzą mu cięgów, ale on kompletnie się tym nie przejmuje i robi swoje, skupiając się na zaspokajaniu oczekiwań masowego odbiorcy. Wydaje się przy tym hołdować tezie znanego amerykańskiego mistrza manipulacji, Phineasa Barnume, który powiedział kiedyś znamienne słowa „nieważne, co o mnie mówią, ważne, żeby mówili i poprawnie pisali nazwisko”. To się niestety sprawdza i w przypadku Vegi, bo to nagromadzenie negatywnych opinii przynosi jego filmom taki rozgłos, że ludzie walą do kin, a koszty produkcji tych obrazów zwracają się producentom z nawiązką. O „Polityce”, najnowszym filmie Vegi można jedno powiedzieć na pewno. Jego premiera należała do najbardziej wyczekiwanych premier filmowych w ubiegłym roku.
Dziś już wiem już również, że film „Polityka” ma wszystkie cechy charakterystyczne dla jego wcześniejszych produkcji. To komercja w najczystszej postaci, która z sztuką nie ma za wiele wspólnego. Na dobrą sprawę trudno ten film skrytykować, bo jego wady wynikają z przyjętej przez jego twórcę konwencji. Nie ma w tym obrazie niczego szokującego ani odkrywczego, a przekaz również nie za bardzo przekonuje. Reżyser skupia się na wyłącznie na groteskowym pokazaniu przywar znanych z ekranu polityków, nie podejmuje niestety najmniejszej nawet próby analizy systemowych mechanizmów, które psują rodzimą demokrację, ani też głębszej analizy psychologicznej postaci. Przedstawia polityków jako skorumpowanych socjopatów, nie zastanawiając się nad tym, czy polityka takie właśnie jednostki przyciąga, czy też potrafi zdemoralizować wcześniej uczciwe i empatyczne osoby.
Film nie posiada jednej spójnej fabuły. Składa się z kilku segmentów, z których każdy skupia się na innej postaci, którą dobrze znamy z mediów. Często jednak historie tych osób ukazane są bez szerszego kontekstu, często ze zamianą wydarzeń. Na przykład głośna sprawa urodzin Hitlera, zorganizowanych przez polskich neofaszystów, została w jego obrazie zmieniona w obchody imienin Józefa Stalina. Takie mniejsze i większe przeinaczenia widzimy w każdej opowiadanej historii. Może wy wyjaśnicie mi czemu takie zabiegi służą? Ja nie mam pojęcia, a jedyny, co przychodzi mi do głowy, to strach reżysera przed tym, by się komuś nie narazić.
Teoretycznie bardzo istotny w takim filmie element humorystyczny na dłuższą metę również zawodzi. Żarty i owszem pojawiają się od czasu do czasu, ale nie zawsze są niestety dobrze ulokowane i rzadko śmieszą. Poza tym szalenie irytuje agresywne lokowania produktów. W filmie bowiem pojawiają się liczne reklamy (najwięcej miejsca dostaje reklama popularnego serwisu wymiany walut). To potwierdza to jedynie moją tezę, że to kolejny film, który po to powstał, by zarobić jak najwięcej kasy.
Właściwie jedynym jasnym elementem tego filmu są aktorzy i ich kreacje. Nie postacie, bo te z reguły napisane są przez scenarzystę (Olaf Olszewski) stereotypowo, jednowymiarowo i bez polotu. Jednak nawet z tak kiepsko napisanych postaci wybitni aktorzy potrafią wycisnąć coś więcej. Polecam waszej uwadze postać prezesa, w którą wcielił się Andrzej Grabowski oraz ojca-dyrektora z Torunia, w której bryluje Zbigniew Zamachowski. Prawdziwe perełki.
Reasumując mogę powiedzieć tylko jedno. Kolejny raz zawiodłem się mocno na filmie Vegi. Czuję się zawiedziony przede wszystkim tym, że po raz kolejny pseudo sensacja wzięła górę nad dobrym smakiem, a przerysowania postaci i reżyserska nieudolność wyszły jak szydło z worka. Co prawda można momentami odnieść wrażenie, że reżyser ma jednak jakieś ambicje moralistyczne i chce zabrać głos w sprawie rozliczenia różnych afer, ale zdecydowanie mu się to nie udało. Na szczęście polska kinematografia może pochwalić się również fantastycznymi produkcjami, które zachwycają widzów na całym świecie. Przed wyjściem do kina liczyłem naiwnie, że tym razem dane mi będzie obejrzeć rodzimą produkcję political fiction w stylu „House of cards”. Niestety, pomyliłem się.
Grafika:
Komentarze [1]
2020-04-30 16:37
Ciężko nie wspomnieć o doborze aktorów w filmach Vegi. Reżyser od swoich początkowych ‘‘hitów’‘, stworzył wokół siebie wianuszek osób, które często prezentowały całkiem inne poglądy w odniesieniu do tego co prezentuje nam obecna władza. Dlatego nie można się dziwić, że wielu aktorów z miłą chęcią przyjęło propozycje udziału w tym ‘‘filmie’‘.
- 1