Wzór osobowy celebryty
Wzór osobowy to model idealnego członka danej grupy społecznej, wyznaczony przez zespół norm i wyobrażeń związanych z pełnieniem określonych ról społecznych. Jednym z takich współczesnych wzorów osobowych jest celebryta. Zgodnie z definicją sformułowaną przez Daniela Boorstina w 1961 roku - celebryta to osoba, która jest znana z tego, że jest znana. Słowo celebryta nie jest dokładnym synonimem gwiazdy, sławy, idola, autorytetu. Słowo to pojawia się w kontekście języka polskiego od niedawna. Statystyki wyszukiwarki Google pokazują, że do stycznia 2009 wyraz ten w zasobie słów polskiego internauty nie istniał.
Kategorię tę tworzą przede wszystkim zamieszkujący obszar masowej wyobraźni: aktorzy i aktorki, piosenkarki, uczestnicy telewizyjnych reality shows, sportowcy, a także ludzie współtworzący szeroko rozumiany show biznes: styliści, tancerze, trenerzy fitness, fryzjerzy, wreszcie: dziennikarze. Cechą konstytutywną celebryty jest bowiem nie profesja, ale zainteresowanie, jakie uda mu się wywołać własną osobą. Celebrytą można się urodzić (dotyczy to członków rodzin królewskich, a także klanów aktorskich, muzycznych itp.), a można się nim stać z tytułu dokonań własnych bądź związku z innym celebrytą (celebryci wiążą się głównie ze sobą). Nie przypadkiem na szczycie top listy cele brytów znajdują się małżeństwa: aktorzy Angelina Jolie i Brad Pitt oraz David i Victoria Beckham.
W ostatnich latach jesteśmy świadkami niespotykanej dotąd aktywności medialnej osób, które nie mają do zaoferowania nic prócz pustej formy. Słowo celebryta do nie dawna można było znaleźć jedynie w publikacjach naukowych, natomiast przeciętny zjadacz chleba mówił raczej o „gwiazdach”, ewentualnie o „idolach”. Tyle, że celebry ta, to nie do końca to samo, co gwiazda czy idol. Gwiazdy, mimo całego blichtru, który je otacza, kojarzone są jednak z jakimiś osiągnięciami: dorobkiem płytowym, udanymi występami na arenie sportowej albo popularnymi filmami. Celebryta nie musi kojarzyć się z niczym, poza własnym, opracowanym do perfekcji wizerunkiem. Tajemnica sukcesu zdaje się więc leżeć nie tyle w talencie, co w sprawnych działaniach marketingowych. Jego znakiem rozpoznawczym jest masowe zainteresowanie, jakie udało mu się wzbudzić swoją osobą. Zazwyczaj ma ono słaby związek z uprawianą przez niego profesją.
Problem w tym, że sława celebrytów nie ogranicza się do jednorazowego występu w reality show czy innym programie rozrywkowym. Coraz częściej aspirują oni do roli autorytetów, komentatorów rzeczywistości. Udają, że znają się na polityce, socjologii, nawet teologii. I plotą bzdury. Na przykład Doda w jednym z wywiadów ubolewa, że w biblijnym opisie stworzenia świata zabrakło miejsca dla dinozaurów. Katarzyna Szczołek vel Sara May, podobno piosenkarka, na swoim blogu zastanawia się nad fenomenem Janusza Palikota, którego postulaty są „dosyć racjonalne, choć trochę dla naiwnych”. Ostatnio postanowiła nawet kandydować w wyborach, a na plakatach pozowała w bikini.
Co więcej, nie tylko mówią, ale i piszą o tym książki. Książki wydawane przez celebrytów dzielą się na kilka kategorii: wspomnienia, poradniki, życiowe przemyślenia i (najrzadziej) fikcja literacka.
Jednak większość z tych pozycji można sprowadzić do jednego słowa – „lans”. Lansiarstwo wyziera już z okładek. Każda przedstawia bardziej lub mniej wylizaną Photoshopem twarz o wystudiowanym, poważnym spojrzeniu. W środku znajduje się przerobiony przez redaktora tekst. Przerobiony, bo przecież celebryci, których nazwiskiem sygnowana jest książka, nie zajmują się na co dzień pisaniem tekstów, więc ich styl pozostawia wiele do życzenia. Np. Krzysztof Ibisz „Jak dobrze wyglądać po 40”, Katarzyna Cichopek „Sexy mama. Bo jesteś kobietą”, Kinga Rusin „Co z tym życiem?”, Jacek Poniedziałek „Wyjście z cienia”, Weronika Marczuk „Chcę być jak agent”, Iza Kuna „Klara”.
Celebryci mają także swoje programy w komercyjnych telewizjach, zaprasza się ich do sędziowania w konkurencjach, na których się nie znają i do dyskusji na poważne tematy. Mniej dziś liczy się głos eksperta w danej dziedzinie niż opinia kogoś, kto ma znaną twarz. Dotyczy to zresztą także artystów o niemałym skądinąd dorobku, którzy firmują swoim nazwiskiem przedsięwzięcia niekoniecznie wiążące się z ich branżą. Przykładem może tu być „Taniec z gwiazdami”, w którym jurorami są m.in. Beata Tyszkiewicz i Zbigniew Wodecki. Ale coraz częściej dzieje się tak, że naszymi mentorami stają się osoby o wątpliwych kompetencjach. Już nawet nie celebryci, ale ich krewni, znajomi, kochanki i zagorzali przeciwnicy. Okazuje się, że blask sławy jest na tyle silny, że kolejni medialni bohaterowie mogą świecić światłem odbitym. Rekordy czytelnictwa odnotowała w internecie „poezja” Isabelle – miłości premiera Marcinkiewicza, który przeszedł w swej karierze drogę odwrotną niż większość rodzimych gwiazd: od eksperta do celebryty. Gdy celebryci stali się autorytetami, autorytety zapragnęły (lub uznały, że muszą) stać się celebrytami. Politycy, intelektualiści, poważni komentatorzy, pisarze i naukowcy zaczęli jako celebryci konkurować z gwiazdami show-biznesu. Na okładkach pism zaczęły pojawiać się najgodniejsze głowy opowiadające o rodzinnych szczęściach i dramatach, chorobach, załamaniach, miłościach, z których wcześniej ludzie kulturalni zwierzali się tylko najbliższym, księżom i psychoterapeutom. Co wolno celebrycie, nie przystoi “osobom zaufania publicznego”. Skandale w wykonaniu takich osób zamiast przysporzyć popularności, za zwyczaj poważnie szkodzą ich wizerunkowi i powodują utratę zaufania. Wizerunek dziennikarza profesjonalisty może zostać poważnie spłycony i nadszarpnięty jedną sesją w gazecie. Poprzez to cała ta parada pseudo gwiazd obnaża pustkę współczesnej kultury, która rozpaczliwie poszukuje swoich świętych. Bo przecież samo słowo „celebryta” pochodzi od łacińskiego „celebrare”, które oznacza tyle, co: czcić, świętować, wyróżniać, honorować.
Tomasz Sakiewicz, w felietonie „Elita i błazen-celebryta” patrzy na wzór celebryty jako na wpółczesny wzór, nie do końca pozytywny, który zastąpił utrwalony w przeszłości wzór członka elity. Ciągle słyszymy o konieczności dostosowania się do poglądów, mód, zachowań elit. Ludzie z pierwszych stron gazet – eleganccy, obsypani „Telekamerami”, Wiktorami, podróbami Oscarów, szykowne damy „Twojego Stylu”, „Vivy”, a nawet „Przyjaciółki” – pomiędzy przepisami na różne specjały rzucają mimochodem ważkie zdania na temat życia politycznego, moralności i sensu istnienia. Dzisiaj w zbiór pojęciowy elity nie wpisuje się bowiem ludzi o szczególnych cechach charakteru, umysłu czy choćby mających wyrafinowany gust, lecz tych, którzy dostarczają nam wszelkiego rodzaju rozrywki. Są zawsze skłonni robić show zarówno w miejscach publicznych, jak i w swoim życiu osobistym.
Jeden z komentatorów rzeczywistości pisze, iż wylansowano nowy zawód – celebryta. Celebryci i celebrytki pracują na salonach podczas wyżerki, którą funduje organizator. Wykształcenie nie jest wymagane. Mówi, że przed wielu laty istniała już taka funkcja – nazywano ją pieczeniarz. [Pieczeniarz - ubogi krewny przesiadujący na "łaskawym chlebie" u zamożnej rodziny szlacheckiej, odwdzięczający się jej usługami domowymi.] W słowniku języka Polskiego PWN pieczeniarz określony jest jako „człowiek umiejący wygodnie żyć, korzystając z cudzej pracy. Pasożyt”. Pieczeniarz jednak brzmi nieładnie. Celebryta zaś dzwoni w uchu godnie i tajemniczo. Zdecydowanie podnosi prestiż. Zanim jednak pojawił się celebryta, na salonach pojawiał się bywalec. Profesor Jerzy Bralczyk W swoich „1000 potrzebnych słowach” opisał bywalca jako człowieka bywałego w świecie. książkowy [bywalec - człowiek, który często pojawia się, bywa w danym miejscu, lokalu, instytucji kulturalnej.]
Cechą wspólną celebrytów jest to, że są to osoby dobrze znane. Ale znanym trzeba być w sposób szczególny, inny od popularności bohatera. Bo bohater był wielkim człowiekiem, a tutaj chodzi wyłącznie o wielkie nazwisko. Bohater zakorzeniony był w przeszłości, był składnikiem tradycji i dojrzewał z rozmaitymi pokoleniami. Ale ten upływ czasu, który stwarzał bohatera, niszczy jednocześnie celebrytów. Bo celebryci są współcześni – stworzoni przez media. Media tak samo szybko jak stworzyły celebrytów, tak samo szybko i sprawnie mogą ich zniszczyć. Ta śmierć nie ma w sobie jednak nic tragicznego, byłby to tylko powrót tych ludzi na właściwe miejsce w społecznej hierarchii. Celebryci rozmnażają się równie szybko i łatwo jak umierają. To pewien rodzaj symbiozy. Nie są oni paradoksalnie nastawieni na konkurencję, chcą natomiast przebywać w otoczeniu innych znajomych.
O powszechności zjawiska świadczą liczne subkategorie z nim związane. Np. pojęcie celebreality, będące skrótowym połączeniem celebrity i reality. Oznacza najnowszą generację gwiazd telewizyjnych biorących udział w reality show, np. Celebirty Big Brother. Inne to: celetoid – celebrity reprezentowanej głównie w tabloidach. Fenomen celebrities sprowokował naukowców do stworzenia 17-stopnowej Skali Uwielbienia Celebrity. Skala ta pozwala mierzyć siłę zainteresowania celebrties różnych kategorii, np. okazuje się że męskie gwiazdy potrafią silniej oddziaływać na swoich odbiorców, a mężczyźni więcej niż kobiety plotkują na temat relacji celebrities między sobą.
Tak czy inaczej jest to współczesny wzór osobowy i choć może sama nazwa pojawiła się stosunkowo niedawno, to jednak w każdej poprzedniej epoce można znaleźć wzory podobne, czy to wśród elit, aktorów, czy też innych osób z „branży rozrywkowej” (chociaż to czasy współczesne za sprawą mass mediów wykreowały specyficzny wizerunek celebryty, ujmowany w sposób pozytywny i negatywny). W moim odczuciu wzór ten będzie istniał jeszcze bardzo długo. Tak długo, dopóki będą istnieć ludzie zainteresowani życiem tych, o których głośno oraz media, które będą chciały nakręcać cały ten proceder.
Grafika:Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?