Za mundurem kino sznurem
Moje wyjścia do kina ostatnimi czasy wyglądają dwojako, tak jak dwojako wygląda dziś polska kinematografia. I ciężko szukać czegoś, co zakłóciłoby ten konsekwentnie podtrzymywany dualizm.
Zatem pojawiam się w kinie na dwa sposoby. Pierwszy z nich polega na udziale w powszechnym spędzie uczniów w szczytnym celu edukacji historycznej, gdyż jak wiemy, film przyjemniej uczy niż książka i na lekcjach siedzieć nie trzeba. Drugi sposób jest efektem zmęczenia nóg podczas eskapad w centrach handlowych (w multipleksach są bardzo wygodne siedzenia) i emanujących zewsząd reklam „najnowszego hitu”.
Nie chcę tu jednak recenzować wszystkich ostatnio obejrzanych w ten sposób filmów. Dlaczego? Bo na temat naszych dzieł historycznych wypowiadałem się już przy okazji filmu o ks. Popiełuszce, natomiast na temat polskich komedii moim zdaniem wypowiadać się nie warto. Jest jeszcze oczywiście kino niezależne, ale i tu brakuje produkcji wychodzących poza schemat tych dwóch typów. Ilekroć wychodzę z kina, błagam, aby pojawiło się wreszcie coś pośrodku i uzyskało rozgłos.
Czasem warto błagać, bo w 2008r. miał swoją premierę film Łukasza Palkowskiego pt. „Rezerwat”. Jest to opowieść o warszawskiej Pradze ukazanej w naturalistyczny, a jednocześnie wcale nie nudny sposób. Autorem scenariusza jest Marcin Kwaśny i Łukasz Palkowski. Obu panom chciałbym podziękować, że nie skazili go brawurowymi wątkami gangsterskimi ani cudaczną historią jakiegoś Kopciuszka. Film jest taki, jaka jest Praga. Twórcy najwyraźniej zrozumieli, że rezygnacja z elementów tandety nie oznacza jednocześnie dokumentu i nudy. Rozbudziło to we mnie nadzieję, że do lamusa odchodzi przepis na film, który wygląda następująco: do polskiego wywaru dodać trochę „Bronxu” i „Hollywoodu”, a wszystko dodatkowo spłycić, żeby czasem nie było za trudne. Koncepcja filmu amerykańskiego opiera się na takim założeniu wobec widza, jak klucz wobec egzaminatora. Otóż zakłada ona, że ów jest idiotą.
Jako że świat pełen jest przekory, to za chwilę przystąpię do wychwalania pewnej amerykańskiej produkcji, ale najpierw chciałbym jednak dorzucić jeszcze kilka słów o wspomnianym „Rezerwacie”.
Fabuła opowiada o pewnym fotografie, Marcinie (w tej roli wystąpił Marcin Kwaśny), który wynajmuje mieszkanie na Pradze w celu dokonania dokumentacji fotograficznej pewnej kamienicy dla jej właściciela. Na swojej drodze spotka jednak wiele przeszkód, m.in. Grzesia (ciekawa kreacja Grzegorza Palkowskiego) – na pozór krnąbrnego chuligana (ocena ta okaże się powierzchowna) – a także typowych mieszkańców dzielnicy. Poznamy także praski folklor (chociażby znana już z youtube „Ballada o kwiatach”) i historię pewnej Hanki (bardzo dobra rola Soni Bohosiewicz), młodej fryzjerki, która niewiele oczekuje od życia, a dzieląc je z bandytą Ryśkiem (Tomasz Karolak), znosi codzienne kłótnie i upokorzenia. Dopiero po niespodziewanej sesji zdjęciowej odkrywa w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegała. Marcin, który początkowo zachowuje się jak cudzoziemiec przybywający do gorszego świata, odkrywa w mieszkańcach praskich kamienic to, czego próżno szukać w galeriach handlowych lub kawiarniach Śródmieścia.
Tytuł jest niezwykle trafny i w pełni oddaje charakter miejsca. A także to, że jest rezerwatem nieskażonym kiczem i polityką. Praga stanowi pewien dziewiczy obszar miasta, którego nie przeobraziły ani tragedia II wojny światowej, ani socjalistyczna przebudowa, ani inwestycje kapitalizmu. Z iście fotograficzną precyzją pokazane zostało piękno brzydoty praskiej architektury. Film jednak sięga znacznie głębiej: ukazuje życie ludzi zupełnie oderwane od naszych wyobrażeń o tzw. „Warszafce”. Praga jawi się w nim jako całkowicie oddzielny od wielkiej metropolii organizm, który rządzi się swoimi prawami.
Warto obejrzeć „Rezerwat” dla własnej wiedzy o świecie, który jest tak blisko nas, a tak ciężko go czasem dostrzec. Jest to świat, który staramy się od siebie odepchnąć, dostosować do naszego, lepszego przecież schematu. Nie będę tu moralizował, że tam jest coś, co nam umknęło, że są biedniejsi, a jednak bogatsi i temu podobne „bla bla bla”. Zdolni do refleksji zapewne się już tego spodziewają, a pozostali zadowolą się porządnym reportażem. Jeszcze raz podkreślę jednak autentyzm „Rezerwatu”. Na pochwałę zasługuje też muzyka Sebastiana Krajewskiego i świetna gra aktorska wszystkich „tubylców”, bo to jest czynnik decydujący o prawdziwości przekazu.
Film otrzymał już oczywiście liczne nagrody, które wymienię jednym tchem: Tarnowska Nagroda Filmowa, główna nagroda Koszalińskich Spotkań Filmowych "Młodzi i Film", główna nagroda Festiwalu Filmu i Sztuki "Dwa Brzegi" oraz XXXII Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, a teraz przejdę do chwalenia Amerykanów.
W tym celu wrócę do tematu filmów historycznych. Około miesiąc temu brałem udział w kolejnym spędzie, tym razem na film „Dzieci Ireny Sendler”. Od razu przeżyłem wielki entuzjazm. Po pierwsze dlatego, że bohater jest kobietą, po drugie, bo umarł śmiercią naturalną, a po trzecie dlatego, że ratował ludzi zamiast ich zabijać. To jakaś nowość. Do tej pory dominowali w takich produkcjach głównie żołnierze, którzy nie dożywali końca filmu. Płomień entuzjazmu szybko jednak osłabł, gdyż dowiedziałem się, że jest to film amerykański.
Stało się tak dlatego, że: primo – mam wiadome zdanie na temat kina zza oceanu; secundo – polska kinematografia nie wyszła jednak z konserwy. Z ochotą jednak udałem się do kina, choć szedłem tam z obawą, że skoro film przyszedł z USA, to wszystko będzie w nim spłycone.
Na szczęście miałem tylko odrobinę racji. Akcja rzeczywiście przebiega bardzo brawurowo. Bohaterka (niezła rola Anny Paquin) więcej robi niż myśli, ale daleki jestem od oskarżeń typu, „główna bohaterka jest jak James Bond” lub „charaktery postaci są płaskie jak naleśnik”. Poza tym być może Irena Sendler faktycznie działała bezrefleksyjnie, pod wpływem chwili.
Bardzo dobrze natomiast przedstawiono momenty oddawania przez Żydów dzieci i przyznam, że miałem wtedy łzy w oczach. Cały obraz getta ma wielką siłę przekazu i twórcom filmu należą się za to brawa (tu składam ukłon w stronę osób odpowiedzialnych za kostiumy i scenografię). Docenić także trzeba grę aktorską i fakt, że zaangażowano polskich wykonawców. Uwielbiam Danutę Stenkę, która i tym razem mnie nie zawiodła. Aktorzy występujący w roli żydowskich dzieci lub ich rodziców także wykonali kawał dobrej roboty, zdobywając się na autentyczność przekazu tak wielkiej tragedii. Duży plus za oszczędne pokazanie tortur, gdyż nie jestem fanem epatowania drastycznymi scenami (w czym lubuje się zwłaszcza Mel Gibson). Zatem uznanie dla reżysera Johna Kenta Harrisona. Oczywiście nie mogłem oglądać filmu w napięciu, jakie towarzyszy nieznajomości losów bohaterki, bo owe losy znałem. Jednak wątek każdego dziecka był wystarczająco przejmujący, aby to zrekompensować. Raz jeszcze przyznam, że kreacja głównej postaci pozostawiła pewien niedosyt, jednak film, jak na dzieło amerykańskie, zasługuje na dużą pochwalę i na pewno warto się na niego wybrać.
Na koniec jeszcze słowo refleksji. Refleksją tą jest ubolewanie, że polska kinematografia historyczna cierpi na chroniczne upolitycznienie. Zresztą nie tylko ona, bo od polityki uciec jest ciężko, o czym się w ostatnim czasie przekonałem. Znów nie mam zamiaru moralizować, niech każdy sam wybiera sobie priorytety. Dla przepełnionej moralnością polskiej kinematografii są nimi żołnierze, natomiast dla kinematografii amerykańskiej słynącej z tandety i obscenizmu jest nią heroiczna kobieta ratująca ludzi. Nie wiem czy ze mną jest coś nie tak, ale dostrzegam tutaj sprzeczność. Widocznie mój mózg błędnie podpowiada, że w równym stopniu co za patriotyzm, walkę na froncie i polityczne zaangażowanie, należy się uznanie za ludzką wrażliwość i uratowanie 2500 (!) dzieci z narażeniem własnego życia. Polska kinematografia pokazuje, że się nie należy.
I teraz nachodzi mnie ochota pisania o polityce. Pora więc skończyć tekst i w ramach pokuty udać się do kąta, by poklęczeć na grochu. Może odkupi to polską kinematografię?
Grafika:
Komentarze [3]
2009-11-27 17:51
Moczo_absolwent : Nie w części – w całości :)
2009-11-27 12:30
Bardzo porządny felieton filmowy. Należą Ci się brawa, Jorg!
Co do polityki, to rzeczywiście nie ma sensu wypowiadać się na te tematy. Każdy ma swoje zdanie, chociaż na pewno są ludzie negujący zdarzenia dla nas oczywiste.
WłOS:
Nie sposób ocenić, co było większą tragedią dla narodu polskiego; okupacja niemiecka, czy późniejszy “triumfalny pochód oswoboditieli”. Sądzę, że są to zdarzenia w swoim tragicznym wymiarze porównywalne, a biorąc pod uwagę późniejsze konsekwencje tego drugiego, szala tragiczności przechyla się na stronę tego drugiego okupanta. Myślę, że chociaż w części się pod tym względem zgadzamy.
2009-11-26 17:57
Jeżeli chodzi o upolitycznienie polskiej kinematografii historycznej to rzeczywiście można je zauważyć jednak w moim mniemaniu jest ono dobrze ukierunkowane i służy jedynie doedukowaniu i przypomnieniu, że Ci, którzy przyszli do nas ze wschodu w 1944/45 roku nie byli ani trochę lepsi od tych, którzy w tamtym okresie uciekali z ziem polskich porzucając niespełnione marzenia o Lebensraum. Unikając politycznych tematów stwierdzam, że recenzja “Rezerwatu” bardzo udana w Twoim wykonaniu. Z zależnością klucza i egzaminatora to naprawdę mnie rozbawiłeś :D 5
- 1