Zabrakło kultowej sceny
Nareszcie – słowo, które przychodzi na myśl każdemu wielbicielowi twórczości Andrzeja Wajdy, gdy tylko pomyśli o jego najnowszym dziele „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Nic w tym dziwnego, gdyż z wielu powodów (między innymi przez słynną aferę z Amber Gold, który dofinansowywał ten film) trzeba było na nie czekać aż dwa lata. Dziś, po oficjalnej premierze na festiwalu w Wenecji i w polskich kinach, możemy zadać sobie pytanie, czy było warto czekać?
Wajdzie zależało na tym, by przyciągnąć do kina przede wszystkim ludzi młodych. Aby osiągnąć swój cel nakręcił film relaksujący, ze współczesną muzyką w tle, w który łatwo się wkręcić. Cel był może i słuszny, jednak środki użyte do jego zrealizowania raczej negatywnie wpłynęły na uzyskany efekt. Opowiadając historię Noblisty, który znacząco przyczynił się do upadku komunizmu, należało moim zdaniem zrobić film mocny, wstrząsający, chwytający widza za umysł i serce, taki, o którym mówiłoby się jeszcze bardzo długo po wyjściu z kina. „Człowiek z marmuru” i Człowiek z żelaza”, których „Wałęsa …” jest rzekomo kontynuacją, miały to i dlatego pamięta się je po dziś dzień.
W najnowszym obrazie Wajdy widzimy Wałęsę jakby z dwóch stron, tej prywatnej i tej publicznej. Reżyser próbuje pokazać nam fenomen przemiany prostego, skupionego na codzienności robotnika w charyzmatycznego przywódcę Solidarności. Przez pierwsze pół godziny wątki te przenikają się, ale później widz skupia się już prawie wyłącznie na walce Wałęsy o wolność, a z filmu fabularnego robi się typowy paradokument. Wzmacniają to wrażenie wplecione teraz w różne sceny fragmenty wywiadu, jaki przywódca solidarności udzielił kiedyś włoskiej dziennikarce, Orianie Fallaci. W scenach tych nasz były prezydent pokazuje się jako człowiek zarozumiały, łatwo ulegający emocjom i lekko irytujący. Wajda serwuje nam też kilka scen, których moich zdaniem nie powinno tu być. Myślę tu o scenie, w której milicjantka dobrowolnie karmi dziecko własną piersią lub tej, w której jeden z esbeków podczas przeszukiwania domu Wałęsów klęka przed telewizorem, gdy dostrzega na ekranie transmisję pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Sceny te miały zapewne pokazać ludzi pracujących dla ówczesnej władzy z tej lepszej, ludzkiej strony, co według mnie nie bardzo pasuje do ogólnej koncepcji filmu.
Słabą stroną prawie każdego polskiego filmu są zdjęcia. Niestety, „Wałęsa…” nie jest tu wyjątkiem. Choć tym razem za kamerą stanął jeden z najbardziej cenionych w świecie polskich operatorów – Paweł Edelman („Pianista”), to zaproponowane przez niego ujęcia nie są bynajmniej najlepsze. Mało tu ujęć ciekawych, a te kręcone z ręki (wszechobecne ostatnio w polskim kinie) są zwyczajnie irytujące. Sporym niedociągnięciem jest również bardzo tandetne wklejenie aktorów w archiwalne zdjęcia. Sztuczność tego pomysłu bije po oczach niczym słońce w samo południe.
Nie chcę jednak skupiać się li tylko na minusach tego obrazu. Uważam, że trzeba umieć też dostrzec jego mocne strony, które mimo wszystko przeważają. Najmocniejszą z nich jest postać głównego bohatera wykreowana przez Roberta Więckiewicza. Wałęsa zaproponowany przez Więckiewicza jest po prostu niesamowity. Trudno oderwać wzrok od tej kreacji. Pokazał nam Lecha takim, jakim jest. Doskonale odwzorował jego zachowania, gesty i mowę, nadając filmowi dokumentalny charakter. Szczególnie dobrze było to widoczne w scenie wywiadu. Niezłą kreację stworzyła również, grająca Danutę Wałęsę, Agnieszka Grochowska. Pokazała coś więcej, niż tylko typową „matkę Polkę”, ale mimo wszystko pozostała w cieniu kreacji Więckiewicza. Nie sknocili swoich postaci, obsadzeni w rolach drugoplanowych, Zbigniew Zamachowski i Cezary Kosiński. Wajda po raz kolejny udowodnił, że ma niesamowity talent do dobierania obsady. Niezły jest również scenariusz Janusza Głowackiego. Umiejętnie wyciągnął on z życia Wałęsy najważniejsze fakty i skleił w jedną całość, skacząc z roku na rok i ze strajku na strajk. Inna sprawa, że film jest trochę za krótki i ma się poczucie, że czegoś w nim jeszcze brakuje.
Najważniejsze jest chyba jednak to, że Wajda nie poszedł w ślady swoich amerykańskich kolegów reżyserów i nie zrobił banalnej, przepełnionej kiczem biografii, której jedynym celem ma być powiększanie ilości zer na swoim koncie. Oglądając „Wałęsę …” nawet przez chwilę nie ma się poczucia, że głównym celem reżysera było coś innego, niż pokazanie prawdziwej historii byłego prezydenta, dzięki któremu żyjemy dziś w wolnym państwie. I za to Wajdę bardzo cenię. Nie można oczywiście zaprzeczyć także i temu, że nie był to główny cel producentów, ale akurat taki jest naturalny porządek rzeczy w dzisiejszym kinie.
Na początku mojej recenzji wspomniałem już o ścieżce dźwiękowej. Zaproponowane przez reżysera rockowe kawałki faktycznie wpadają w ucho i bez wątpienia przyciągną uwagę młodzieży, ale do tego filmu, jak i stylu reżysera, moim zdaniem nie pasują. Na koniec pamiętnego „Człowieka z żelaza” kamera robi zbliżenie na znicz postawiony w miejscu, gdzie zmarł Mateusz Birkut, a w tle zaczyna lecieć ballada o Janku Wiśniewskim, śpiewana przez Krystynę Jandę. Podczas oglądania tej sceny czuło się autentyczne dreszcze, a włosy na ciele stawały dęba. W „Wałęsie …” takiej sceny zabrakło i jest to wielki minus tego obrazu.
Podsumowując, najnowsze dzieło twórcy „Popiołu i diamentu” ma wszystkie cechy filmu dobrego. Jest w nim świetne aktorstwo, zgodność z faktami historycznymi oraz wciągająca historia. Brak mu za to cech filmu wybitnego. Tak więc na pytanie, czy warto pójść na ten film do kina, odpowiadam, tak, ale gdy ktoś zapyta, czy film ten dorównał poprzednim obrazom mistrza i czy przejdzie do historii polskiej kinematografii, odpowiem, że zdecydowanie nie.
Grafika:
Komentarze [6]
2013-10-16 20:31
Myślę, że gdyby komuniści w 1981 zamiast wprowadzać stan wojenny, posłużyli się metodami z początków tamtego ustroju, to zamiast internowania działaczy “S”, utopiliby zryw solidarnościowy we krwi.
Gdyby po roku 89. władza chciała się dobrać do tyłków wszystkim komunistycznym zbrodniarzom, mielibyśmy zapewne pucz wojskowy na podobieństwo tego w Moskwie z 1991r. tyle że zapewne z innym wynikiem – przewrót, rządy wojskowej junty i zapewne tysiące ofiar wśród opozycji i niewinnych ludzi.
Oczywiście wyjściem byłoby wywieszać/zamknąć cały ten aparat represji, ale kto wówczas tworzyłby struktury państwa w zakresie sądownictwa i jaka byłaby kadra dowódcza WP?
Czerwoni oddali władzę praktycznie bezkrwawo i przy tym się świetnie ustawili – wysokie emerytury, rozwojowe interesy itp.
Czy 24 lata temu było jednak jakieś jeszcze mniejsze zło do wyboru?
Kolega mexs był na pewno świadkiem przemian ustrojowych z 89 roku, a może i nawet podpisania porozumień sierpniowych w 1980. Może odpowie, co byłoby wówczas optymalnym rozwiązaniem?
Może żal mu (jak się domyślam) tego, że żaden komunista nie dostał pętli na szyję po zmianie ustroju.
2013-10-16 16:43
A ja mam gdzieś to czy był tajnym agentem czy nie. Coraz mniej obchodzi mnie los obcych ludzi (w tym wypadku ‘tamtych’ ludzi). Było-minęło. Ważne że żyję w demokratycznym kraju. Jestem mu absolutnie wdzięczna.
Za recenzję 4 :)
2013-10-15 20:40
mi się ten film bardzo podobał
2013-10-15 20:11
Szkoły pójdą.
A Wałęsa niestety był tajnym agentem i chyba tylko najbardziej zatwardziali zwolennicy poprzedniego ustroju nie dopuszczają do siebie tej informacji (albo dopuszczają i mają to gdzieś). Za swojej kadencji “wypożyczył” swoje teczki i już nigdy ich nie oddał. Kolejna przesłanka do tego, że Wałęsa współpracował z komunistami to to, że do prawdziwej dekomunizacji nigdy nie doszło. Nie doszło, bo władza została przekazana swoim ludziom. Zbrodniarze, ubecy, esbecy i PRL-owscy sędziowie dożyją końca swoich dni w dobrobycie, dostając ogromne emerytury, podczas gdy brakuje pieniędzy dla reszty.
2013-10-15 19:28
Wydaje mi się, że dobry dziennkinarz, w tym wypadku recenzent, powinien potrafić ocenić dobre i złe strony.
Czytam już drugą twoją recenzję w ciągu kilku dni i po raz kolejny razi mnie ona nieautentycznością, jakimś całkowicie dziwnym punktem widzenia i przesadności w ocenach.
Słabo.
2013-10-15 19:26
Współczesna muzyka w tle? Nie pasuje do stylu autora? Muzyka ma pasować do filmu, nie reżysera. A tutaj była idealnie dobrana – takiej słuchali wtedy ludzie.
- 1