Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Życie bez wódki to grzech   

Dodano 2014-02-03, w dziale recenzje - archiwum

„Alkohol” to niezwykle piękne słowo. Słowo, które ku uciesze ludzkości, występuje także w postaci zmaterializowanej, znaczy: płynnej. Idąc tym tokiem rozumowania dalej, z postaci płynnej przeistacza się równie często w niematerialny stan ducha. To jednocześnie serum prawdy i miecz, który przecina węzeł gordyjski naszych problemów. Alkohol to niezaprzeczalne zaprzeczenie Teorii Darwina, zmieniające ludzi w małpy. Alkohol, to również główny motyw książki Jerzego Pilcha „Pod Mocnym Aniołem”.

/pliki/zdjecia/pma1.jpgKsiążka ta (skądinąd powieść pijacka, a to w Polsce drażliwy temat) została całkiem niedawno zekranizowana przez wybitnego polskiego reżysera – Wojtka Smarzowskiego, dzięki czemu zdobywa teraz ośmiotysięcznik popularności. Jak zwykło się mawiać: książki i ich adaptacje filmowe to jedna wielka akcja automarketingowa. A to z kolei przysparza wybitnym dziełom popularności, która bywa dla tych dzieł trująca. Ale nie tym razem. Nie tym razem, bo „Pod Mocnym Aniołem” to książka solidna. I dobra. I trudna. A jeżeli chodzi o autora, to nawet intymna.

„Pod Mocnym Aniołem” przeczytałem bardzo niedawno, chociaż książka ta zdobyła nagrodę Nike już w 2001 roku (miałem wtedy 4 lata, więc możecie mi wybaczyć). Dzięki temu mogę przedstawić powieść Jerzego Pilcha w wyjątkowo nieobiektywny i świeży sposób. Otóż nijak utożsamiać się mojej osobie, osobie niepełnoletniej, z nałogiem, jakim jest alkoholizm. Dzięki Pilchowi już nie muszę. Przebrnąłem przez wszystkie rozdziały, podążając cały czas tuż za autorem. Byłem na oddziale deliryków, gdzie każdy walczył lub nie walczył, czekał lub nie czekał, gdzie każdy prowadził rachunek sumienia lub go nie prowadził. Byłem w mieszkaniu, w którym życie zatrzymywało się przez gęstniejący w powietrzu alkohol. Razem z narratorem szukałem czegoś, co wydawało się nierealne: szukałem miłości. Ale jak szukałem, przez co przeszedłem, co zobaczyłem, ile historii się nasłuchałem? Tego nie wiem. Wiem, że trzeba to przeżyć wyłącznie samemu.

Jerzy, czyli główny bohater i zarazem narrator, absolutnie (ale to absolutnie!) nie jest autorem książki Jerzego Pilcha. Choć w sumie... Może jest. Elementy autobiograficzne przeplatają się w tak zawiły sposób, że nie sposób oddzielić ich od fikcji. Juruś – ten książkowy – to pisarz, ale i częsty bywalec oddziału delirycznego. W towarzystwie przyjaciół po „fachu” odkrywa on na nowo rzeczy jeszcze przez niego nieodkryte. Miota się między mieszkaniem, do którego wraca po kuracji, a wspomnianym już oddziałem. Jego plan jest prosty: wychodzę z oddziału, odwiedzam bar, idę do najbliższego monopolowego, potem do domu, a później... Pustka. W międzyczasie, w życiu Jurusia, pojawiają się zwidy, które niekoniecznie muszą być zwidami. Pojawia się kobieta, Alberta Lulaj, która może okazać się czymś więcej, niż tylko autorką pięknych wierszy. Ostatecznego smaczku doprawiają historie charyzmatycznych przyjaciół z oddziału.

Gwoli szczerości, fabuła nie jest prostolinijna. Tak naprawdę to rozdziały można czytać wybiórczo, a każdy rozdział to istotna przypowieść o studium rozpaczy i dawka pijackiej filozofii. Owa filozofia niejednokrotnie skupia się na sprawach błahych, takich jak na przykład motyw przepicia pralki – jednak znacznie częściej skupia się nad motywami i sensami spraw znacznie wyższych. Lektura tej powieści to obraz świata widzianego przez szczere, cyniczne i, może na skutek alkoholu, groteskowe oczy narratora. Nie są to jednak same obrazy, ponieważ główny bohater to pisarz, który ubiera niemal każdą myśl w jeszcze wymyślniejsze „frazy”, a jego pisarska natura łączy piękne zdania z wulgarnymi spostrzeżeniami. /pliki/zdjecia/pma2.jpgOczami Jerzego Pilcha, Jerzy – ten książkowy – ciągle wylewa, a wręcz wyrzyguje (żeby pozostać w klimacie alkoholowym), wyrzyguje gorycz, prowadząc czytelnika przez własny, dziwny, wręcz urojony świat; pokazuje rzeczywistość w krzywym, pełnym majaczeń zwierciadle. Książka „Pod Mocnym Aniołem” jest w pewnym sensie autoterapią pisarza – zarówno literackiego, jak i samego Pilcha.

Mocną stroną autora jest język: niezwykle dosadny, ujmujący i przenikliwy. Tak przenikliwy, że można poczuć słowa przechodzące niczym grot strzały przez trzewia. Zarazem tak cięty, że przecina nasze wszelakie wyobrażenia o nas samych. Ten język sprawia, że razem z autorem udajemy się w rejs, deliryczny rejs przez ocean wódki, frapując się nad jego wyniosłością. Nie zaskakują nas nawet w owej lekturze niezwykle odosobnione urojenia pisarza. Absolutnie nie. Nawet najsenniejsze wizje, w których nie sposób oddzielić jawy. Nawet logika, która zadziwia swoim slalomem, i która sprawia, że dochodzimy z punktu A do punktu B w nader okrężny sposób. Nawet to wszystko sprawia, że kiedy przerzucamy kolejną stronę, nasza twarz przybiera dziwny kształt. W większej jednak części książkę czyta się z uśmiechem, bo z każdego kolejnego zdania kipi, wrzący jak smoła, czarny humor. Humor to w ogóle jedna z najbardziej iskrzących zalet Pilcha. Jego śmiech, często sarkastyczny, odnoszący się do polskiej rzeczywistości, szyderczy, a najczęściej patologiczny (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), jest wisienką na torcie. Jest wisienką na zgrzewce wódki, stojącej w zadymionym pomieszczeniu, w którym wszystko jest pedantycznie wysprzątane.

„Pijakowi wstyd pić, ale pijakowi jeszcze gorszy wstyd: nie pić. Jakiż to pijak, co nie pije? Marny. Co stoi wyżej: marność czy niemarność?” – pisze Jerzy Pilch. Przez – w sumie krótką – książkę przemawia cały czas niepojęta filozofia. Dużo tam myśli, które z każdą stroną i z każdym rozdziałem rozbiegają się w zupełnie różnych kierunkach. Najważniejsze jest jednak to, że są to słowa szczere i głęboko sięgające. Słowa o prawie-wszystkim, skryte tylko pod grubym płaszczem alkoholu. Warto zatem sięgnąć nie tylko po kieliszek, ale i po książkę Jerzego Pilcha „Pod Mocnym Aniołem”.

P.S. Nie byłbym sobą, gdybym nie przytoczył zestawienia „Anioł i alkohol”, z wyżej recenzowanej powieści Jerzego Pilcha, w opozycji do zestawienia „Diabeł i papierosy”, jakiegoś tam mało znaczącego idioty – Ulizusa czy jakoś tak.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /77 wszystkich

Komentarze [4]

~lol_123
2014-02-05 17:35

ważny temat, ładnie napisane, ale treść w każdym słowie wszędzie taka sama

~kaczorek
2014-02-04 16:58

A kolega z lawki na matmie daje zasluzona 6

~ALKO-MAT-fiz
2014-02-04 16:25

ULYSSES nie lodreip kiedy pijemy???
kolega z mat-fizuuu… daje 3+...

~hymhymtojasiepodpisze
2014-02-04 16:22

Tekst bardzo dobry, ale końcówka spieprzona.

I taka jedna konkretna rada ode mnie co do: “(...)jest wisienką na torcie. Jest wisienką na zgrzewce wódki, stojącej w zadymionym pomieszczeniu, w którym wszystko jest pedantycznie wysprzątane.”
Albo tort albo zgrzewka wódki. Czuję się jakbyś traktował mnie jako osobę w jakiś sposób ograniczoną, która nie poradzi sobie z rozszyfrowaniem ostatniego zdania tego akapitu bez uprzedniej definicji dlaczego jest ono tak napisane a nie inaczej. Naprawdę nie musiałeś tutaj przytaczać dosłownie tego powiedzonka “wisienka na torcie” wystarczyłoby “(...)znaczeniu), jest wisienką na zgrzewce wódki, stojącej w zadymionym pomieszczeniu, w którym wszystko jest pedantycznie wysprzątane.” Krócej, dosadniej, jak dla mnie lepiej. I bez dziwnego uczucia, że ktoś traktuje cię tak jak nie powinien… ;)

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry