Mam dwóch tatusiów, czyli koszulki niezgody
Kilka dni temu opinię publiczną poruszyła wiadomość o odwołaniu przez rektora UMCS prof. dr hab. Wiesława Kamińskiego wystawy „Tiszert dla Wolności” organizowanej w ramach imprez towarzyszących 4. Objazdowemu Festiwalowi Filmowemu „Prawa Człowieka w Filmie”. Jedni poczuli się oburzeni brakiem poszanowania dla wolności słowa jakie wykazał lubelski rektor, innych dotknęły nieprzyzwoite hasła zawarte na 100%-ej bawełnie.
Tiszerty, o które wybuchł spór, powstały z inicjatywy „Fundacji dla wolności”. Organizatorzy koszulkowego zamieszania za swój cel postawili sobie rozbudzenie dyskusji na tematy niewygodne, tematy o których w naszym, wciąż konserwatywnym, społeczeństwie nadal się nie mówi. A nie mówi się zapewne by nie wywołać wilka z lasu, bo przecież nadal są ludzie, którzy sądzą, że sprawy nie ma, gdy o sprawie się nie mówi. Innym powodem niecodziennych napisów ma być chęć szerzenia empatii, uświadomienia sobie, że są ludzie z innym spojrzeniem na świat i z innym jego zrozumieniem. Przywołując słowa ukazane na zdjęciach akcja ta „przypomina, że są wśród nas ludzie, którzy często boją się lub wstydzą przyznać do swojej tożsamości, poglądów czy przeżyć. Jest lustrem, które pozwala dostrzec tę różnorodność. (…) Kampania jest też gestem solidarności: zakładając tiszerty i występując w nich publicznie, chcieliśmy dodać otuchy tym, którym brakuje wsparcia.”; Kilkakrotnie organizatorzy zastrzegali, że cała akcja nie ma na celu wypromowania wszystkiego tego, co na koszulkach się znalazło, a przyjęciem raczej do wiadomości, że coś takiego istnieje obok nas i musimy się z tym pogodzić, bo nie jesteśmy w stanie większości zmienić. Ewa Korolczuk twierdzi, że „ o tym właśnie mówią napisy na tiszertach – o potrzebie pluralizmu, o tym, że warto zaakceptować różnorodność postaw, dróg życiowych i doświadczeń, o tym, że każdy z nas ma prawo do szacunku, bez względu na to, kim jest i skąd przyszedł.”
Pomysł z nadrukami na koszulkach nie jest też zresztą niczym nowym, dookoła nas, co rusz natrafiamy przecież na napisy, rysunki, różnorodne symbole. Bardzo często są one w złym guście i smaku, a jednocześnie nie mają głębszego przesłania, ukrytej treści i jak do tej pory nie spotkały się z powszechną krytyką. Nikogo nie oburza, że sześciolatek chodzi z koszulką z rysunkiem marihuany, ale zbrodnią jest już studentka z napisem: „mam spiralę”?
Jedną z osób krytykujących wolnościowe tiszerty jest Piotr Wojciechowski - publicysta, którego felietony pojawiały się ponoć obok tekstów Gustawa Herlinga -Grudzińskiego, Leszka Kołakowskiego, czy Jerzego Turowicza. W czasopiśmie „Więź” stwierdza on, że zamęt życia „sprawia, że w społeczeństwie, które już przeżywa antagonistyczne konflikty, nadal wielu ma kłopoty z określeniem swojej tożsamości”, co jest według niego faktem bezspornie nie do przyjęcia i wyjątkowo negatywnym. Wojciechowski oczywiście uważa, że młodzi tą tożsamość powinni odnaleźć, ale pod warunkiem, że nie będzie to tożsamość ani lewicowa ani liberalna. Prawda, według niego, zdaje się więc znajdować jedynie po prawicy, którą dodatkowo uważa za poszkodowaną i dyskryminowaną przez hasła koszulkowe (wśród nich: „masturbuję się”, „jestem chory psychicznie”, „nie chodzę do kościoła”). Właśnie z powodu uznania (oczywiście nie samemu, ale dopiero po serii oburzonych maili ze strony „wierzących” środowisk młodzieżowych), że wystawione zdjęcia koszulek, godzić mogą w czyjeś uczucia i zapatrywania, rektor lubelskiej uczelni zamknął wystawę, jeszcze przed jej otwarciem.
W moim mniemaniu oburzać się mogą osoby, o których mowa jest w napisach, bo to przecież ich bezpośrednio dotyczy, to ich styl bycia, przekonania, orientacja i pochodzenie poddane są polemice i dyspucie. Osoby te jednak nie wyrażają sprzeciwu ( lub może po prostu nie krzyczą o tym głośno) rozumiejąc ich cel i przesłanie. Koszulki więc zagrozić mogą tylko tym, którzy czegoś faktycznie podświadomie, bądź też świadomie się obawiają. Ludzie dojrzali emocjonalnie, jeśli nawet nie zrozumieją celu założenia koszulki „jestem lesbijką”, czy „nie chodzę do kościoła”, co najwyżej postukają się w głowę i pójdą dalej. Ludzie, którym coś doskwiera, którzy niepewnie się czują, będą protestować i zabraniać. Bo przecież czy przykładowy już pan Wojciechowski jest mi i każdemu w miarę normalnemu człowiekowi w stanie wmówić, że czuje się obrażony, że naruszona jest jego godność, bo ktoś informuje go o tym, że ma okres czy, że jest homoseksualistą? Nie on, nie pan Wojciechowski, a osoba, która tą koszulkę zakłada. To ona podejmuje się utożsamienia z daną mniejszością i to ona na swoje plecy przyjmować będzie razy wymierzone niechybnie przez lokalne społeczności oburzone takim wyznaniem. Panu Wojciechowskiemu i rektorowi UMCS nikt takich koszulek zakładać nie każe i nikt do zmian ich nie zmusza. Inicjatorzy z góry założyli, że akcja ta może nie każdemu się spodobać i uznali, że jest to ich najświętsze prawo, wybór ich sumienia i stąd chociażby żartobliwy tekst „Nie noszę koszulek dla wolności”, nie założyli jedynie, że ktoś ich własne sumienie i ich własny głos postanowi uciszyć za pomocą zakazów i zwykłej cenzury.
Jedną z najbardziej krytykowanych koszulek jest ta z tekstem „Nie płakałem/am po papieżu”, gdyby nie ona, być może kontrowersje wokół akcji nie byłyby aż tak namiętne, bo przecież autorzy hasła ośmielili się podnieść rękę na jedną z największych świętości III Rzeczpospolitej. Świętość? Być może. Sprzeczać się nie będę, ale też wielu uważa, że z tej świętości zrobiono szopkę, czy może raczej nową twarz popkultury. I właśnie formą sprzeciwu wobec takiego stanu rzeczy i jeszcze wobec marginalizacji osób, którym nie dane było wzruszyć się w kwietniu ubiegłego roku, miały być koszulki z czterema krukami i anteną telewizyjną- symbolem nader wymownym.
Przywołajmy raz jeszcze słowa Wojciechowskiego: „Wyraźne jest, że ma tu działać efekt ogłupienia — wiara w to, że szlachetny zamiar przeciwstawienia się ksenofobii i odrzuceniu, skłoni ludzi zagubionych i bezkrytycznych do uznania za szlachetne również rzeczy podłych, głupich i brzydkich.” I w tym miejscu na usta ciśnie się potrzeba zdefiniowania spraw podłych, głupich i brzydkich, bo w większości negatywnych doniesień, poza przykładem z powyższego akapitu, nikt nie atakuje bezpośrednio żadnego konkretnego hasła. Więc czy rzeczą podłą jest to, że ktoś jest bezrobotny? Czy można sądzić, że bycie Żydówką jest głupie? A może fakt, że ktoś symbolicznie „już mu zupy nie gotuje” jest takie brzydkie? Niestety nawet krytykując i wypominając, nie wszyscy są w stanie podać konkrety, konkrety i jeszcze raz konkrety. Rzucać mięsem na oślep potrafi prawie każdy, ale właśnie wykazania konkretnych zastrzeżeń i wytłumaczenia swojego stanowiska, tego właśnie w moim odczuciu brakuje adwersarzom koszulkowej zadymy.
Krytykujący pomysł koszulkowych wyznań dość często powołują się na kulturę, naród, religię, ojczyznę i korzenie. Proszę mi wybaczyć, ale nagromadzenie tych właśnie rzeczowników budzi we mnie od razu skojarzenia ze średniowieczem i ciemnogrodem, żeby nie porównać do wydarzeń bliższych nam w czasie i przestrzeni. Może w takim razie powrócimy też do zwyczaju „pierwszej nocy”, bo to w końcu też takie kulturalne i tradycyjnie swojskie, nie jest to też nabytek globalizacji i amerykanizacji wszystkiego co popadnie, więc czemu by nie?
Pan Wojciechowski mówiąc o akcji w formie niemal zarzutu stawia przed nią fakt nagrodzenia jej „przez agendę postkomunistycznego rządu”. Chodzi tu rzecz jasna o wyróżnienie kampanii "Okularami Równości" przez Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Publicystę więc podejrzewać można nie tylko o pewne konserwatywne zacietrzewienie, ale i o swoistą mizoginię, bo przynajmniej w moim mniemaniu istnienie owej agendy nie powinno być oceniane w kryteriach osiągnięć którejkolwiek ze stron politycznych przepychanek, ale jako zdobycz samej w sobie demokracji. Dla autora tekstu najwyraźniej powstanie tego typu urzędu wydaje się być niepotrzebne i całkowicie zbędne, wypadałoby go zapytać dlaczego? Ale to tylko mała dygresja już prawie na zakończenie.
Akcja udowadnia, że „demokracja i wolność nie są nam dane raz na zawsze. Trzeba ich bronić na każdym kroku, jeżeli któregoś dnia nie chcemy obudzić się w niewoli. Każdy powinien zadać sobie pytanie czy milcząc w sprawie wolności innych ludzi poprawia kondycję wolności własnej.” Udowadnia, że istnieje coś takiego, jak grupa trzymająca prawdę, grupa nią sterująca i nią manipulująca, tym bardziej, że ogarnia mnie wielkie zdumienie, gdy nadchodzą wieści, że tam gdzie zabroniono wystawienia zdjęć sławnych osób w koszulkach mówiących między innymi: „jestem gejem”, pozwolono na katechezy dotyczące leczenia homoseksualizmu…
No cóż, najwidoczniej w tym państwie prawa i sprawiedliwości istnieje (a ta paranoidalna sytuacja to uwydatnia) coś takiego, jak monopol na prawdę…
Komentarze [29]
2006-03-06 21:09
Sama wystawa nie jest w sobie zła. Nie należy co prawda jej zbytnio apropować ale też ganić nie ma za co. Nalezy zachować zdrową równowage między dwiema opcjami. Każdy może swoje zdanie wyrazić. I niech tak będzie, choć po ostanich wyborach…buuuu… Boję się dokończyć.