Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

„Lesser” podgląda „Wyborczą”   

Dodano 2007-11-26, w dziale relacje - archiwum

Ostatni piątek był dla Lessera wyjątkowy. Dodałbym od razu, że magiczny, cudowny i niezwykle motywujący, ale boję się, co pomyśli o wycieczce i o samym autorze czytelnik. W redakcji nie brak w końcu specjalistów od bajek, którzy napisaliby, że widzieliśmy Czerwonego Kaptura, Królewnę Śmieszkę i kota Behemota. Guzik prawda. Chociaż też pewnie nikt z czytających nie uwierzy, że widzieliśmy Adama Michnika. A jednak. Wprawdzie był mały, stał na półce w stroju ludowym i wyglądał na figurkę z drewna, ale jednak był.

Piątek był dniem wyjątkowym, nie tylko dlatego, że udało się nam zorganizować pierwszą wspólną wycieczkę, że się zintegrowaliśmy, i że nikt nie był niezadowolony, a jak nawet był, to bał się do tego przyznać. Podstawą udanej wyprawy jest jej cel. Żadne kręgle, żadna zielona szkoła, żadne byle gdzie. Pojechaliśmy do Warszawy zobaczyć siedzibę „Agory”. Pojechaliśmy się doskonalić. Gronu ściśle związanemu z „Lesserem” towarzyszyli wybrani webmasterzy. Atrakcyjność naszego wyjazdu dostrzegł sam Pan Dyrektor, który postanowił towarzyszyć nam w tej wyprawie.

Start o wpół do ósmej rano. Zbiórka pod fontanną. Liczymy się. Ruszamy. Na plecach czuję aż nazbyt nogi Skoczusia. To jednak nie masaż, po prostu fotele nie są zbytnio wygodne. Podróż uprzyjemniamy sobie rozmową. Skoczuś, początkowo nieswój, niczyj. Na głowie wielgachne słuchawki i mikrofon pełniący funkcję antenki. Cóż, widać od konwersacji woli kontaktowanie się z UFO. Gdy nie słyszy, śmiejemy się z niej, gdy słyszy, śmiejemy się z siebie. Nie przytoczę tu w całości wywodów i rodzajów żartów, bo śmiało mogę przypuścić, że wkrótce na „Lesserze” pojawią się liczne teksty opiewające wydarzenia z busa z lesserową ekipą. Mówiąc bez szczegółów, na językach są czipy, lodziarnia ze wszystkim smakami świata, internet z kościoła i CPN-u. Śmiejemy się do rozpuku, niektórzy spazmatycznie. Do tego dekonspiruje się dziwna dziewczynka. Ha, ha! Wiem, drogi czytelniku, że nic z tego nie rozumiesz, ale to nie nasza wina, że nie piszesz do „Lessera” i że nie byłeś tam razem z nami. Postój, prostujemy nogi. Wsiadamy. Fleurette zaczepia Voya, obrzucając go papierowymi kulkami. Następuje wymiana ognia. Voy nie wytacza jednak swoich armat. Groźba użycia opony oraz wiadra z mopem kończy konflikt. Już prawie Warszawa. Kilka minut po 12 stajemy przy Czerskiej. Zadzieramy głowy. To naprawdę tu? Jakoś nie wygląda. Coś brzydko.

Gdyby spojrzeć na budynek z zewnątrz, to tylko wielki napis „Gazeta” sugeruje, że właśnie tam kryje się jedna z największych redakcji w Polsce. Nie piszę, że największa, bo innych nie widziałem, ale to, co ukazuje się oczom w środku, robi na wszystkich wrażenie. Mrowisko. Maszyna do mielenia mięsa. Jesteśmy przed czasem. Czekając, rozglądamy się. Zaczynamy od toalet, niejako z przymusu. W męskich ładnie, schludnie, trochę ciasno, ale i nowocześnie. Pomyśleć, że tam mogą zapadać najważniejsze decyzje! Duży hall przedzielony w 1/3 długości na dwie części. Pierwsza, mniejsza, jest ogólnodostępna. Czekamy na parterze w kawiarence. Przyjemnie, skromnie, wygodnie, choć słychać narzekania, że zbyt „metalowo”. Niektórzy ziewają, inni wyraźnie podnieceni obserwują wszystko i wszystkich. Wokół nas dwadzieścia stolików. Przy jednym dziennikarz i jego rozmówca, za nimi bufecik z napojami i ciasteczkami, stoisko z gazetami i kolekcjami „GW”. Dalej recepcja, bramka i wstęp tylko dla upoważnionych. Tam stołówka dla najbardziej zapracowanych dziennikarzy. Obiad już od 9 zł. Koło 13 zlewa się brać z całego budynku. Miło popatrzeć na pracowników „Wyborczej” w czasie posiłku. Smacznego. Dobiega gwar pogawędek około obiadowych. Spóźnieni szukają wolnych miejsc. Z daleka trudno kogoś rozpoznać, ale w pewnej chwili dostrzegamy Mikołaja Lizuta.

O 13:30 przychodzi Marcin Osojca – pracownik warszawskiego oddziału „GW”, odpowiedzialny za przygotowanie cotygodniowego dodatku „Co jest grane?” i oprowadzanie wycieczek po budynku. Nikt nie pyta, czy za karę. Przechodzimy przez bramkę i od razu po schodkach na pierwsze piętro. Wokół mnóstwo komputerów. Zewsząd uszy atakuje tysiąc dźwięków. Tu coś szumi, tam ktoś nerwowo stuka w klawiaturę, piętro wyżej rozmowa przez komórkę. Wszędzie szum, zgiełk. Setki głów, tysiące pomysłów, miliony słów – to słychać. Ktoś niesie stertę papierów, winda obok zmierza na najwyższe piętro, a ktoś inny tuż obok pisze felieton do jutrzejszego wydania. Wszyscy zajęci. Gdybyśmy przyszli tu kilka godzin wcześniej, to zauważylibyśmy, że cały gmach był zdominowany głosem premiera Tuska wygłaszającego właśnie swoje expose. Wszyscy musieli słuchać, niezależnie od ochoty. Tak tam jest w czasie ważnych wydarzeń. Trudno się skupić, usłyszeć własne myśli. W małej salce rozsiadamy się wygodnie. Oglądamy krótki reportaż o powstawaniu „Gazety”. Nie zachwyca. Język jak dla podstawówki. Zostawiamy kurtki i plecaczki. Przed nami to, czego oczekujemy najbardziej - podróż po trzech piętrach, by z bliska zobaczyć to, co każdy widzi rano w kiosku, tyle że pod nieco inną postacią. Ruszamy na przełaj przez różne redakcje, a Agora posiada wiele własnych mediów. „Avanti”, „Logo”, „Dziecko”, „Metro”, wyliczankę można pociągnąć jeszcze na trzy linijki.

Zatrzymujemy się, gdy obok dzieje się coś ważnego. Marcin przyznaje, że jest zmęczony. Myli się, ma problemy z rozszyfrowanie skrótu ZOMO. To jego czwarta wycieczka tego dnia. Wybaczamy, a kto chce, ten słucha. Kto chce, ten wierzy. Budynek nowoczesny, konstrukcja z betonu, stali i szkła, dużo drewna i żywych roślin. Trzeba przyznać – bambusy ładnie się komponują. Kosztował 40 mln dolarów. Całkowita powierzchnia - 40 tys. m2. Wiele nagród i wyróżnień. Wymagający znajdą w głębi hallu basen i centrum fitness. Na pierwszym piętrze zaglądamy do redakcji portalu gazeta.pl. Skupione, nieco zdenerwowane twarze. Jeden pisze, drugi szuka, trzeci to i to. Niemal przy każdym biurku elementy rozluźniające atmosferę: krawat Samoobrony, zdjęcie Kononowicza, czy plakat z pośladkami Michalczewskiego. Wzrok przykuwa duży ekran pokazujący aktualny wygląd strony gazeta.pl i telewizor z włączonym TVN24. Idziemy dalej. Okazuje się, że budynek jest klimatyzowany w nowatorski sposób, dlatego co jakiś czas widać w podłodze kratki. Sufit, to w zasadzie beton z wystającymi systemami rur pożarowych. To się nazywa nowoczesne poczucie piękna. Przy następnym przystanku zauważam, że przynajmniej jedno mam wspólne z dziennikarzami „Agory”. Mógłbym się z nimi zamienić stanowiskami pracy i nikt by nie zauważył. Na biurku mnóstwo papierów, notatek rozrzuconych w nieładzie, spośród których wyłania się myszka z klawiaturą. Do monitorów, za którymi stoi kilkadziesiąt brudnych po kawie kubków, chaotycznie poprzyklejano kilka małych karteczek „przypominajek”. Z doświadczenia wiem, że taki bałagan najłatwiej ogarnąć, choć wcale nie twierdzę, że jest on cechą charakterystyczną dobrego dziennikarza. Zdziwienie budzi stojące za biurkiem pudełko z różowym misiem po przejściach, najwyraźniej niezbędnym do efektywnej pracy. Wciąż huczy, szumi, umiejętność koncentracji na własnej robocie, to skarb w tej pracy.

Co ważne, przestrzeń zajmowana przez pracujących jest otwarta. Nie ma, poza nielicznymi wyjątkami, zamkniętych biur czy sal. Kolejne działy informacyjne oddzielają drewniane ścianki, które mają około 1,5 m wysokości. Dzięki temu możemy bez problemu przedostać się z jednego miejsca do drugiego, niemniej początkujący dziennikarze mogą się tu z pewnością łatwo zgubić. Docieramy na najwyższe piętro – miejsce redakcji „Gazety Wyborczej” odpowiedzialnej za ogólnopolskie wydanie oraz gabinetów najważniejszych ludzi w „Agorze”. Możemy w końcu usiąść. Dziewczyny natychmiast zwracają uwagę na niebywale wygodne krzesła. Bez tego ani rusz przy wielogodzinnym pisaniu tekstów. Cały czas nasi fotoreporterzy pstrykają zdjęcia. Webmasterzy z wypiekami na twarzy i zazdrością w sercu chwalą komputery. Łyk historii „GW”, pamiątkowe zdjęcie, i powrót do sali, w której oglądaliśmy film. Po drodze zaglądamy jeszcze do redakcji „Wysokich Obcasów”. Ciemno, przy jedynym rozświetlony komputerze jasnowłosa dziewczyna stuka w klawiaturę. Oryginalna postać tego, co przeczytamy za tydzień w „WO”? Mijamy „Duży Format” – jakby nie było nikogo. Oaza spokoju w tym kipiącym kotle informacji. W salce zakładamy kurtki, dostajemy upominki. Pan Dyrektor odwdzięcza się książką z opracowaniem dziejów naszej szkoły. My cieszymy się z prezentów. Marcin, dziennikarz GW też wydaje się być uradowany. Ostatnie spojrzenie na zabieganych dziennikarzy, zagracone biurka, gołe sufity i po 2 godzinach zwiedzania jesteśmy w busie.

Z Czerskiej jedziemy do Złotych Tarasów. Zakupy, zakupy, zakupy. Skoczuś kupuje buty na studniówkę, Solarii - 3 bluzki i kolczyki, a ja decyduję się na koncertówkę Nalepy. Ot, nasze potrzeby. Prof. Ryba nabywa niezbędny w jego przypadku kabel do komputera z męskimi końcówkami. Wiadomo, współczesny człowiek nie może się bez tego obyć. Droga powrotna strasznie się dłuży. Korki, postoje, kontrola policji. Przed północą meldujemy się w Tarnobrzegu.

Trudno powiedzieć, czy ten bliski kontakt i naoczne poznanie funkcjonowania tak potężnego organizmu medialnego spowodował długotrwałe zmiany w świadomości początkujących dziennikarzy „Lessera”. Nasz warsztat w zasadzie się nie poprawił. Nie mieliśmy okazji spotkać się i porozmawiać z jakimś uznanym autorytetem prasowym. Wizyta w „Wyborczej” wpłynęła na nas raczej w sposób motywujący do pracy, do rozwoju, do nauki, napawając respektem dla twórczości dziennikarskiej. Pod wpływem tego, co mieliśmy okazję zobaczyć, w niejednej głowie zrodziło się marzenie o pracy w tym molochu, który z jednej strony przeraża swoją wielkością, dynamiką, zmiennością, a z drugiej kusi, by stać się częścią kształtująca opinię publiczną, by poznawać nowych ludzi, by jeść na stołówce razem z innymi dziennikarzami, by mieć własne zaśmiecone biurko i pisać dla kilkuset tysięcy czytelników z całej Polski. Podsumowując wyprawę do Warszawy mógłbym napisać, że przyjemnie było zobaczyć przyszłe miejsce swojej pracy. Wiem jednak, że wymaga to tyle trudu, tylu tysięcy napisanych artykułów i nieprzespanych nocy, że lepiej powiedzieć: rozwijajmy się w „Lesserze”, a ci, którzy na to zasłużą i zapracują, trafią w przyszłości do większych pomieszczeń niż nasze lesserowe „Aquarium”. Może akurat na Czerską 8/10, na dłużej niż 3 godziny i nie tylko po to, żeby zwiedzać?

Oceń tekst
Średnia ocena: 5 /84 wszystkich

Komentarze [17]

Voy
2007-11-26 18:16

A kto mi wiadrem groził? :\

Dobry tekst. Niestety nie mam pojęcia co to za czipy… Tak to jest, jak się siedzi po drugiej stronie busa.

Fleurette
2007-11-26 17:20

Tekst bardzo udany :) gratuluję !!!
wyjazd zdecydowanie genialny i wrażenia pozostaną na dłuuuugo w mojej pamięci …
Ale hola hola ! ja wcale nie zaczepiałam Voya :P ! To wszystko przez te czipy :P

~sunny
2007-11-26 15:21

świetny tekst ;D no i jakie wrażenia niezapomniane! :))))

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najczęściej czytane

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry