Jacek Piecuch wobec straty
- Kurczaka z grzybami mun. Tak. – od niechcenia złożyłem zamówienie. Mój głos brzmiał licho w porównaniu z barwą Eddiego Veddera, który spędzał ze mną wieczór.
Dziś Nina wyprostowała włosy. Diagnoza mogła być tylko jedna: piątek. W każdy piątek Nina prostowała włosy, a ja patrzyłem z okna jak nimi zarzuca, idąc w stronę przystanku. Grudzień dotykał jej nerek zimnymi dłońmi i kierował do urologa. Niewiele „robiła sobie” z tych zaleceń. Mnie też był właściwie obojętny jej układ moczowy. Niemniej jednak, o ile jestem w domu, śledzę drogę Niny w nocne życie. Po cichu jej kibicuję i myślami odbiegam do dnia, w którym przyszła pożyczyć korkociąg.
Nina jest typem kobiety, której nie zaprasza się na dobry film albo na wystawę fotografii. To kobieta, którą poznaje się w klubach lub tak jak ja, przypadkiem. W chwilach skrajnej samotności, myślałem o tym, żeby zaprosić sąsiadkę do siebie. Była właściwie jedyną kobietą w pobliżu i jedyną, która była mi, w jakiś sposób, wdzięczna. Ale nawet w takich momentach starałem się patrzeć na sytuację racjonalnie. Kończyłem zawsze na parapecie, wodząc za nią wzrokiem i obserwując, jak chwieje się na obcasach. I choć jej postać wydawała mi się nieco żałosna, to sentyment nie pozwał mi się z niej nabijać.
Nie mam psa, ale wychodziłem na poranne spacery. Czasem towarzyszył mi Eddie, innym razem Johnny Cash. Jeden z takich spacerów sprowadził na mnie Ninę. Wracała z jakiejś imprezy. Zapytała, czy może do mnie przyjść. W gruncie rzeczy, nie znaliśmy się, nie wiedziałem o niej nic, prócz tego, co zdołałem wywnioskować na podstawie moich obserwacji i tego, że do tej pory nie oddała mi korkociągu.
Była mocno znieczulona. Położyła się na starej wersalce, a ja zrobiłem jej herbatę. Przytakiwała wszystkiemu, o czym mówiłem. A mówiłem dużo i o wszystkim, mówiłem to, czego nie mogłem powiedzieć rustykalnym ścianom, fotografiom gejzerów i stercie książek. Opowiadałem jej o swoim zamiłowaniu do astronomii i o gwiazdozbiorze wieloryba. Wydawała się być śpiącą, ale ja wyobrażałem ją sobie inaczej: jako zaciekawioną i zafascynowaną moim monologiem.
- Strata zrobiła ze mnie wieloryba, Nino. Tylko posłuchaj. – i wsłuchiwaliśmy się w ciszę, jak w „Pieśń mijających się wielorybów”. Spała. Ja zostałem jeszcze chwilę pod wodami Nowej Zelandii.
Byłem pewien, że ten poranek rodził się tylko w mojej głowie. Ona towarzyszyła mi tylko ciałem, nieświadoma niczego, spała. Zapewne nie pamiętała też niczego z tego, o czym jej opowiadałem. Myślałem tak, aż do czasu.
- Płaci pan 11 złotych 90 groszy. - dostawca w śmiesznej czapeczce, wręczył mi chińszczyznę. Podziękowałem i wetknąłem mu w dłoń banknot. Zamknąłem drzwi, nie czekając na resztę. Nie minęła minuta, a tu znowu ktoś zapukał w moje drzwi. Byłem pewny, że to wspomniany dostawca. Może rozczarowała go moja hojność?
- Oddaję korkociąg, wielorybie – głos Niny był ciepły, w sam raz na grudniowy wieczór. Jest piątek, zamierzasz siedzieć w domu?
Nina miała wyprostowane włosy. Diagnoza mogła być tylko jedna: piątek. Jak co piątek, zająłem więc miejsce na parapecie i przyglądałem się dziewczynie, która znała moje historie i wbrew pozorom, wierzyłem, że właśnie ona rozumie je najlepiej. Była tym „kimkolwiek”, który nie pojawiał się przez tak długi czas.
Komentarze [18]
2008-12-09 10:53
swietne, swietne, swietne
2008-12-08 22:09
jak dla mnie świetne, nic przekombinowanego nie widze, moze poprostu za trudne do zrozumienia?:)
2008-12-08 20:57
Ciężko się czyta. Na siłę tworzysz wyrafinowaną formę i wychodzi nieautentycznie.
2008-12-08 19:48
nawet , nawet :P:P