Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Bo w życiu chodzi o to, aby nadać mu sens   

Dodano 2011-10-01, w dziale inne - archiwum

Siedzę zakatarzona w piżamie, pod kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Włączam komputer, standardowo – iTunes, potem Internet. Kolejne karty. Gmail, facebook, lookbook, Lesser, a potem zakładka opisana „60”. Teraz to „60”, ale co jakiś czas liczba ta rośnie o jeden. Blog. Gra. Zabawa. Marnotrawienie czasu, z drugiej jednak strony niezła szkoła pisania.

Jakiś czas temu na Onet Blogu wybuchła epidemia blogów grupowych. Autorzy wcale się jednak nie znali i niekoniecznie pisali o sobie. Nie ma chyba ogólnej nazwy całego tego przedsięwzięcia, ale w sumie to po co nazewnictwo? Liczy się przecież działanie, prawda?

Chodzi o pisanie opowiadania. Brzmi banalnie, nie? A jednak jest w tym coś pociągającego, przyciągającego, bo nie polegasz tylko na własnej wyobraźni. To trochę jak gra w The Sims. Tworzysz sobie postać, a potem integrujesz ją z innymi – powstałymi wcześniej, albo później – innymi postaciami. Każdy internetowy nick, wymyślone imię i nazwisko, to inny człowiek.

Najpierw musisz stworzyć kartę. Zdjęcie postaci, jakiekolwiek z Internetu. Musi ona po prostu odpowiadać Twojemu gustowi. Nadajesz jej imię, nazwisko, piszesz skąd pochodzi i czym się zajmuje. Potem nadajesz jej charakter, opisujesz historię jej życia i jak się znalazła w miejscu, w którym aktualnie jest. A potem piszesz.

Kilka zdań to wątek. Otwierasz czyjąś kartę, czytasz o bohaterze i zaczynasz. Tak, jakbyś pisał opowiadanie. Kilkanaście zdań jest okay, ale nikt nie znosi jak zaczynasz w sposób „Kasia wracała ze sklepu i nagle wpadła na jakiegoś wysokiego mężczyznę. Powiedziała mu – cześć.”. Bo weźże wymyśl jakąś sensowną odpowiedź dla Kasi. Ojej, nie ma? Ale gdy już napiszesz coś wystarczająco długiego i sensownego, to podpisujesz się imieniem postaci i wysyłasz, a potem czekasz na kontynuację opowiadania ze strony kolejnego autora.

Brzmi banalnie, brzmi jak dziecinada. I chyba takie to właśnie jest. Ale ma też swoje plusy i minusy, jak wszystko.

Zaczęłam się w to bawić w grudniu zeszłego roku. Siedziałam wtedy chora w domu i trafiłam na ciekawe miejsce. Amsterdam. Był to czas, kiedy szczególnie byłam zainteresowana Holandią. Chwilę się zastanawiałam nad tym, bo gdy pierwszy raz spotkałam się z czymś takim (a było to znacznie wcześniej), to wydawało mi się to niezwykle naiwne. Zaryzykowałam jednak, nie spodziewając się bynajmniej, że zostanę tu na dłuższy czas. Po prostu chciałam się czymś zająć podczas chorowania. I tak powstała Mila Vankleef.

Niezbyt kreatywnie, biorąc pod uwagę, że nosiła moje imię. Wysoka blondynka, cholernie ładna (żeby zaleczyć kompleksy), mężatka, która postanowiła odpocząć od małżeństwa i wyniosła się do dużego miasta, by skończyć studia, które kilka lat temu zaczęła na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kamila była Polką, niezbyt przyznającą się do swojej narodowości i stanu cywilnego. Raczej odpychający charakter, bo złośliwa, cyniczna i zimna. Ale to był tylko początek.

Amsterdam-college (bo tak nazywa się ten blog) zjadł mi sporo czasu, dlatego często, żeby się wyrobić z różnymi innymi rzeczami znikałam na jakiś czas. Potem znowu wracałam i znowu odchodziłam. Jednak z początkiem września wszystko ożyło na nowo, a blog, który przechodził kryzys, zaczął piąć się w górę. Ja także wróciłam po długiej, wakacyjnej przerwie, ale teraz staram się spędzać tu znacznie mniej czasu. I chyba nie tylko ja mam takie plany. Przed tegorocznymi wakacjami był jednym z najpopularniejszych blogów na Onecie o tej tematyce. Teraz dużo znanych postaci odeszło, pojawiły się nowe, niektóre tylko na chwilę, pozostając tylko i wyłącznie pozostawionymi samym sobie kartami. Ale przecież za tymi „aktywnymi” bohaterami kryją się ludzie. Każdy chce tutaj zabić swój czas albo rozwinąć własne umiejętności pisarskie. Bo nawet krótkie zdania, pisane kilkanaście razy dziennie, kontynuowanie jakiejś fabuły, kreowanie bohatera, naprawdę w tym pomaga. Gośka, prowadząca postać Mii Evans, najlepszej przyjaciółki mojej bohaterki, uczennica drugiej klasy liceum, jest zadowolona z tego, jak poprawił się jej styl pisania. Mówi, że gdy dołączyła w sierpniu zeszłego roku, pisała naprawdę fatalnie. Teraz nie można tego o niej powiedzieć. Odwzorowaniem rzeczywistości są jej aktualne oceny z wypracowań na języku polskim. Są jednak i tacy, którzy od początku porażają umiejętnościami. Można chłonąć każde genialnie skonstruowane zdanie i widząc koniec wypowiedzi, człowiekowi robi się po prostu przykro, że to już koniec albo, że sam tak nie potrafi. U niektórych pokazuje się to na kartach, u innych w wątkach, a u jeszcze innych w comiesięcznych postach. Dłuższa opowiastka niż taka wyjęta z komentarza do drugiego autora, publikowana na blogu. Niektórym idą one dosyć słabo, ale Ci, którzy decydują się na publikacje (na niektórych blogach jest to obowiązkiem, ale na amsterdam-college nie) zazwyczaj robią niesamowite wrażenie. Chociażby postać Kurta Diermana. Autorka od dłuższego czasu nie daje znaku życia, za to opowieść o długowłosym muzyku doprowadziła mnie do łez. Ale może to po prostu dlatego, że ja często się wzruszam. Nawet pisząc z innymi autorami. Zdarzało mi się uronić łezkę w niektórych momentach życia pani Vankleef, szczególnie tych bardziej przygnębiających. Jest też inny chłopiec, który znowu jest kobietą. Savva Rogożkin to niziutki rosyjski skrzypek w starym, powycieranym kapeluszu. Postać niesamowicie przyciąga swoją bajkowością, a styl pisania autorki nie pozwala przejść obok Savvy obojętnie.

Tytuł bloga nie jest już tak do końca aktualny. Gdy wszystko się zaczynało, miała to być opowieść o studentach Uniwersytetu Amsterdamskiego, ale to dosyć ciasny krąg więc po jakimś czasie zaczęto tworzyć także postaci niezwiązane z uczelnią. Poza tym nie tylko forma zabawy się zmienia, ale i bohaterowie (jeżeli tylko mamy wystarczająco dużo cierpliwości, by nie usunąć postaci po dwóch tygodniach).

Moja bohaterka rozwiodła się. Razem z reformami na bloga wpadł Filip, bardzo chętny na przejęcie tylko wspominanej przez Milę postaci Marca Vankleefa – męża. Wiele komplikacji doprowadziło do tego, że Marc już nie jest związany z Milą niczym, prócz przeszłości. Bohaterka zresztą znacznie dojrzała. Już nie jest odpychająco nieznośna. Może i zamieniła się w pożeraczkę męskich serc, ale przynajmniej bywa milsza dla spotkanych ludzi. I jest mniej sztuczna, prawdziwsza. Rory Parker, jej nowy chłopak, którego prowadzi moja dobra –poznana tutaj, „w Amsterdamie” – koleżanka, też się zmienił. Wcześniej podrywał dziewczyny na „chcesz śpiewać? To czekaj, pokażę ci gdzie jest przepona i jak należy ją trenować!” i handlował narkotykami. Teraz dojrzał. A to pewnie by się nie stało, gdyby nie szereg interakcji z innymi postaciami. Poznawanie nowych ludzi to duży plus tej zabawy. Postacie często mówi nam dużo o autorach. Mila jest straszną beksą. Jest nadmiernie płaczliwa, czego publicznie nie okazuje, pije przesłodzoną kawę, piecze w złości ciastka i słucha The Beatles. Reszta to fikcja. I może nie poznasz dokładnie charakteru człowieka, ale dowiesz się o wielu rzeczach, jakie lubi. Chociażby to był gatunek muzyki czy filmów. A drobnostki w końcu łączą ludzi.

Wydaje mi się, ze tego typu blogowanie jest znacznie bardziej opłacalne, niż granie w gry komputerowe. Niby już zostało ustalone, że nie są one tak do końca szkodliwe, bywa wręcz przeciwnie, ale… tworząc samemu, pobudzasz wyobraźnię. Bo samemu kreujesz świat dookoła Twojej postaci, którą też musisz stworzyć od podstaw, musisz nadać charakter, wymyśleć historię jej życia. I sam ustalasz jej cele życiowe albo tworzysz przeszkody. A w dzisiejszym świecie jest coraz więcej dzieciaków z ograniczoną wyobraźnią. Może czas to zmienić?

Mila Vankleef ma pod swoją kartą 60 stron komentarzy – głównie wątków, rzadziej osobnych wiadomości od poszczególnych autorów, stąd ta cyfra w pasku zakładek. Wchodzę od razu na sześćdziesiątą stronę, sprawdzam najnowsze wiadomości, odpisuję na nie. Bardzo często jest na samym początku trudno wpasować się w ten świat, gdy trzeba dużo główkować jak zyskiwać nowych znajomych, gdzie i kiedy. I gdy nikogo jeszcze nie znasz, to jest ciężko. Ale z kolejnymi tygodniami idzie coraz łatwiej i przyjemniej, gdy wątki zaczynają być ciekawsze, konkretniejsze.

Amsterdamskiemu ogródkowi zabaw odkąd tu przyszłam, towarzyszy motto, którego użyłam w tytule. I moim zdaniem jest ono niezwykle prawdziwe. Nie jest to pierwsza-lepsza mądra sentencja na chybił-trafił, ale ma większe znaczenie. Bo w tym wszystkim chodzi o to, aby przez własne starania nadać jakikolwiek sens życiu swojej postaci i wciągnąć ją w wir amsterdamskich ulic. Sami przecież też tego sensu szukamy, prawda?

Źródło:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /22 wszystkich

Komentarze [5]

~fenrir
2011-10-04 23:36

Jak dla mnie to trochę za długie, ale też dam 4.

~Luca
2011-10-02 20:18

Ja jednak wolę wyjść z domu, pograć w kosza czy coś, zamiast kreować alter ego w internecie. Doceniam jednak twoje starania, dam 4.

~Villemo
2011-10-02 16:43

Zaciekawiłaś mnie tym:) Jednak myślę, że nie miałabym na tyle cierpliwości, żeby się w to bawić:)

~Mia Evans
2011-10-02 15:35

To jest przeboskie, od kropki do kropki sama prawda. Wszystko świetnie ujęte, brak mi słów!
Bravo!

~Eva S.
2011-10-02 15:20

Ty wiesz, że się wzruszyłam to czytając? Nie mam pojęcia dlaczego, ale chyba się utożsamiłam z osobami, które poprawiają swój styl pisania poprzez pisanie na blogach. Zaczęłam parę lat temu, pisząc jednozdaniowe komentarze, a teraz nie umiem przestać pisać!
Dziękuję za napisanie czegoś takiego! ;) Na pewno umieszczę odnośnik na AC.
Pozdrawiam,

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry