Chłopiec i gwiazdka
Dawno, dawno temu był sobie chłopiec…
Od jakiegoś czasu był zagubiony, a jego serce było złamane. Wieczorami potrafił tylko płakać, bo jego mama odleciała daleko z gwiazdami w sam środek nieba. Nie wiedział, jak to się stało ani kiedy. Z nią nie liczył czasu. Wszystko zdawało się być tak banalne, jak smakowanie pączka z kremem. Teraz jego życie malował wyłącznie szary ołówek. Nie lubił liczb, tymczasem zmuszony był nauczyć się liczyć i to wyłącznie na siebie. Leżąc na starej kraciastej kanapie zastanawiał się, czemu i on nie mógł z nią polecieć? Przecież przez cały czas trzymał jej lodowatą dłoń. Myślał sobie, jak długo jeszcze na jego twarzy zamiast szczerego uśmiechu gościł będzie ten obrzydliwy grymas nicości. Wiedział, jak wygląda – beznadziejnie. Czuł się jeszcze gorzej. Wyobrażał sobie świat znajdujący się za drzwiami. Nie odważył się ich jednak otworzyć. Był władcą swojego smutnego królestwa. Zamknięty w swojej głowie, ograniczony szalonymi myślami, czujący fantazję własnego świata wszystkimi zmysłami. Furia i bezradność. Nicość. Banał. Łzy zbierał do słoika. Obiecał sobie podlewać ziarno goryczy w doniczce ze smutkiem, dopóki jej nie odszuka. Pluszowa odwaga była jednak zbyt miękka, zbyt delikatna żeby się podnieść, opuścić dłoń na klamkę i uchylić rąbka tajemnicy, zaspokajając zarazem ciekawość.
Leżał tak sobie i myślał…
Pewnego dnia przełamał się jednak i wyszedł, by przemierzyć w samotności ogromny las. Chciał ją odnaleźć. Po głowie chodziło mu wyłącznie jedno magiczne słowo – mama. Nadzwyczajnie podnosiło go to na duchu. Przechadzał się tak pod wielkim niebem. Największym na świecie. Pełnym gwiazd. Nie panując nad sobą zaczął krzyczeć. Rozpaczliwie wrzeszczał. Słysząc jego hipnotyzujący jęk, czuło się ból wypływający z chłopca niczym jakiś strumień. Wrzeszczał tak długo, aż przestraszył księżyc świecący swoim czystym, mlecznym blaskiem na przerażający i okrutny świat. Uciekając ze strachu przed krzykami, strącił jedną z gwiazdek. Ta spadła prosto pod nogi chłopczyka. Podniósł ją i bardzo chciał włożyć w swoje serduszko. Wiatr jednak na to nie pozwolił. Zabronił chłopcu ukraść gwiazdkę. Nie miał widać prawa się do niej przywiązywać. Ze łzami w oczach przeraźliwie wrzasnął – „NIE! TO MOJA MAMA! JEST CAŁA MOJA. TAK JAK KAŻDA MAMA DLA SWOJEGO DZIECKA”. Nie chciał oddać swojego skarbu. Nie pozwolił się pokonać. Wreszcie poczuł, że ma jakiś obowiązek, jakiś cel w życiu. Jego przeciwnikiem był wiatr – złodziej szczęścia. Nie przejmując się niczym, chłopiec schował gwiazdkę do kieszeni swojej koszuli. Czuł się jak we śnie. Nie chciał otworzyć oczu. Biegnąc z mamą do domu myślał zbyt trzeźwo. Wiatr cały czas nie dawał mu spokoju. Stał się nieproszonym, wiernym towarzyszem. Zmorą szczęścia. Świszczał coś w uszach chłopczyka o odejściu gwiazdy. Zaniepokojony tą wiadomością chłopiec, zawrócił. Stojąc pod księżycem uniósł w górę ręce z leżącą na dłoniach gwiazdką, a ta poleciała wysoko ponad światem, omijając wszystkie jego smutki i zajęła swoje miejsce na niebie. Żegnając się z nią, chłopiec mimowolnie rozpłakał się.
- To nie przystoi mężczyźnie… – powiedziała gwiazdka.
Fakt, to nie przystoi czterdziestosiedmioletniemu chłopczykowi. Lecz jego łzy nie były oznaką słabości. Pokazywały tylko rozdzierający go od środka ból. Miłość.
Grafika:
Komentarze [5]
2011-02-15 17:40
Szczerze mówiąc.. wzruszyłam się...
2011-02-12 21:45
A zapomniałbym..
Tekst przyjemnie się czyta, na prawdę przy samym końcu sam poczułem pewien rozdzielający mnie od środka ból, był to ból świadomości że oto nadchodzi koniec tekstu :)
2011-02-12 21:42
Wiesz Fenrir, nawet idealnym się takie rzeczy zdarzają ;) widocznie nowy Akwariowy design uśpił czyjąś czujnośc :)
2011-02-11 15:19
Ehh.. korekta czujna, ale niedokładna ;) Czterdziestosiedmioletniemu. Wszystkie człony pisane łącznie. Tak jak dwuletni, dwudziestodwuletni, albo dwuipółgodzinny.
- 1