Czerwone pola i lasy – cz. 3
Blade i zimne światło Słońca obudziło leżącego na ubłoconej posadzce chłopaka. Mrużąc oczy Sasza powoli podniósł głowę i trzęsąc się z zimna usiadł, opierając ciało o ścianę. Na wpół nieprzytomnie zaczął rozglądać się po miejscu, w którym się znalazł. Zmęczonym wzrokiem śledził osmolone ściany tu i ówdzie zbryzgane zastygłą już krwią, podłogę z porozdzieraną wykładziną i leżącą dookoła porozbijaną porcelanę. Wszystko było jakieś inne, choć wydawało mu się znajome.
W gąszczu połamanych krzeseł Sasza dopatrzył się czegoś dziwnego. Było to płótno, przygwożdżone fragmentami nóg i blatów. Podniósł się więc i podszedł do tej sterty. Z niemałym wysiłkiem wygrzebał z niej pamiątkę miłych jego sercu czasów. Był to przepiękny portret pani Fiodorow. Co prawda zszargany wydarzeniami nocy, przebity czymś ostrym, ale był to na pewno jej portret. To nie była jednak już ta sama twarz, jaką widział na niedzielnych obiadach. Nie było w niej blasku ani życia. Rysy, niegdyś promienne, stały się teraz sine i nieostre. Brutalnie oderwana oprawa sprawiła, że szlachetne płótno zamieniło się w bezwartościową, plugawą ścierę. Był to jednak dowód na to, że miejsce, w którym właśnie przebywał, to dworek Fiodorowów, a właściwie jego ponury cień. Splamiona niewinną krwią rudera pełna wspomnień. Chłopak przytulił do serca ten pozbawiony wartości materialnej obraz i uronił kilka łez, które spłynęły po jego usmolonej twarzy. Nagle w pobliżu usłyszał suchy stukot butów. Niewątpliwie ktoś się zbliżał. Sasza skulił się w kącie niczym piskle. Dźwięk kroków narastał, aż w końcu do pokoju wszedł on, wybawiciel chłopaka. Był to postawny mężczyzna z dużymi i ostro zakończonymi, czarnymi wąsiskami. Na nogach miał wysokie, wojskowe buty i wciśnięte w nie czarne, zniszczone pumpy. Białą powłóczystą koszulę, skrywał pod również czarnym, okurzonym płaszczem, który nadawał całej postaci mrocznego charakteru. Mężczyzna pogładził ręką zaczesane w tył włosy i rzucił Saszy kawałek chleba.
- Masz, jedz! - rzekł krótko. - No jedz! - poprawił gwałtownie, wpatrując się w Saszę pełnymi dzikości i gniewu oczyma.
Chłopak nieśmiało wyciągnął rękę, podniósł chleb i po ciuchu zaczął go skubać. Mężczyzna zaczął nerwowo chodzić po pokoju, stukając obcasami o zniszczoną posadzkę. Chodził tak w tę i z powrotem, krążąc jak sęp nad świeżo wypatrzoną padliną.
- Przepraszam… - zamruczał cicho. - Nie przedstawiłem się. Nazywam się Borys Swietow. A ty? - zapytał donośnie.
- Sasza… - Odpowiedział chłopak zmęczonym głosem.
- Piękne imię… Takie chłopskie, robotnicze… Mamy miejsce dla takich jak ty. - powiedział Swietow.
- Ja chcę tylko do domu… Niech mnie pan zostawi… - wyjęczał Sasza.
Swietow stanął przed chłopakiem. Jego mina z ponurej zamieniła się w iście diabelską.
- Domu!? Nie masz już domu! - krzyknął jak oszalały. – Gdyby nie ja, moi towarzysze rozerwaliby cię na strzępy i nakarmili tobą psy! Uratowałem cię tylko dlatego, że jesteś młody i możesz jeszcze wiele osiągnąć. Doceń to i przyłącz się do nas. Ze mną nie zginiesz! - zakończył swoją wypowiedź entuzjastycznie.
- Nic nie chcę, nic… Niech mnie pan wypuści… - wyszeptał Sasza po raz kolejny.
- Nikt cię tu nie trzyma drogi Saszo… Jeśli chcesz, to możesz iść. Ostrzegam cię jednak, że jeśli się do nas nie przyłączysz, to rozkażę cię zabić. - powiedział ze spokojem Swietow. - No nic, ja muszę już iść. Trzeba ten przybytek wyczyścić, to będzie moja nowa kwatera. Jaka szkoda, że nie widziałeś, jak podrzynam gardła tym świniom. No cóż, może się jeszcze będziesz miał taką okazję… - westchnął Swietow i ruszył przed siebie marszowym krokiem.
Gdy tylko ucichły kroki, Sasza wstał i ruszył ostrożnie w głąb domu. Nie miał zamiaru ani chwili dłużej przebywać w tej bolszewickiej niewoli. Potłuczone szyby zgrzytały mu pod stopami. W końcu dotarł do niewielkiego pokoiku. Przez niewielkie okienko dostrzegł ozdobny mur posiadłości FIodorowów a w dali niewielki lasek. Przyszło mu do głowy, że może to być droga wydostania się z budynku. Pokój znajdował się na parterze, toteż Sasza nie musiał się martwić o konsekwencje ewentualnego skoku z pewnej wysokości. Ostrożnie, zważając na najmniejszy dźwięk, otworzył okno i próbował wyjść na zewnątrz. Najpierw jedna noga, później druga. Chłopak zsunął się cicho po ścianie na leżące pod oknem liście. Musiał działać szybko. Pobiegł szybko w stronę muru i niesiony adrenaliną w mgnieniu oka pokonał tę przeszkodę. Biegnąc dalej, niczym gnana zewem natury sarna, mknął ku leśnej gęstwinie. Teraz był wolny. Wydawało mu się, że ten jego bieg trwał wieczność, ale stosunkowo szybko znalazł się pośród drzew. Teraz szedł spokojnym krokiem po jesiennym dywanie, zatrzymując się co jakiś czas, by odpocząć i złapać dech w piersiach.
Mijały godziny, a Sasza błąkał się ciągle po lesie. Nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić. Póki świeciło słońce, mógł się swobodnie poruszać. Noc byłaby jednak dla niego zabójcza. Nad jego głową wisiała w dalszym ciągu groźba śmierci z rąk siepaczy Swietowa. Wszystko przestało być proste i zrozumiałe. Przed Saszą otworzyła się otchłań niewiadomej. Był głodny i zziębnięty, ale wiedział, że nie może się zatrzymać. Do przodu popychał go strach. Bał się, że gdy usiądzie choćby na chwilę, to nie będzie już miał siły wstać i iść dalej. Nogi zaniosły go aż na skraj lasu. Tam zobaczył drewnianą cerkiew, która sprawiała wrażenie opuszczonej od dłuższego czasu. Mimo przysadzistej sylwetki, budynek posiadał dość wysoką wieżę. Sasza postanowił, że schroni się w cerkwi i trochę odpocznie. Wysoka wieża napawała go nadzieją. Z wysokości mógł bowiem rozejrzeć się i opracować dalszą trasę wędrówki. Gdy chłopak przekroczył wrota cerkwi, jego oczom ukazał się smutny widok zniszczenia. Ławy były poprzewracane, ikony pozrywane i pocięte. Wnętrze cerkwi niczym nie różniło się od graciarni pełnej rupieci. Rozglądając się, zauważył drabinę, którą mógł wejść na wyższe Pietro. Sasza bez namysłu wspiął się na górę. Ten poziom był całkowicie opustoszały, był tu tylko szary kurz i kolejna drabina prowadząca na szczyt wieży. Sasza wdrapał się więc jeszcze wyżej. Wnętrze wieży było bardzo zniszczone. Przegniłe deski, trzeszczące pod każdym krokiem, mroziły krew w żyłach. Cel wspinaczki został jednak osiągnięty, a dziura w ścianie, sięgająca od podłogi aż po sufit, zapewniała doskonały widok. Chłopak ostrożnie podszedł do wyrwy. Już miał siadać, gdy usłyszał za sobą głos:
- Sasza, co ty tu robisz?
Chłopak odwrócił się i zobaczył za sobą Grigora.
- Grigor? Jak się tu znalazłeś ? Nie słyszałem, żeby ktoś wchodził…
- Oj Sasza, kiepski byłby z ciebie myśliwy. Widzisz tamtą wnękę - Grigor wskazał palcem mocno zacieniony kąt. - Tam sobie słodko drzemałem i nagle usłyszałem, że ktoś się skrada. Otworzyłem oczy, patrzę, a tu stary przyjaciel! - powiedział entuzjastycznie chłopak. - Choć Saszka, usiądźmy na krawędzi. Nie ma co gadać tak przy ścianie skoro mamy takie widoki przed sobą.
Chłopcy usiedli i zwiesili nogi na zewnątrz.
- Grigor, po co to wszystko ? - zapytał Sasza patrząc w dal.
- Chodzi ci o to, co było w nocy? No cóż, taka jest kolej rzeczy. Muszą być ofiary, jeśli zmienia się świat, mój drogi. - tłumaczył mu spokojnie Grigor. - A tak w ogóle, to jak udało ci się przeżyć?
- Nie ważne, udało się i tyle. Powiedz mi lepiej, co ty tu robisz?
- Hmm… - westchnął Grigor - Kazano mi sprawdzić, czy ta cerkiew nadaje się do użytku. Oczywiście nie przekażemy jej żadnemu brzuchatemu popowi. Zrobi się z niej spichlerz albo może magazyn… Zobaczymy. - zakończył z uśmiechem.
Sasza milczał.
- Nie rozumiesz rewolucji, co? – zapytał Grigor. – Przykro mi, ale będziesz musiał zrozumieć. Przeszłości już niema. Teraz wszystko będzie inne, lepsze. Popatrz, wszystko już jest inne. Sasza, powiedz co widzisz!
Chłopak rozejrzał się dokładniej.
Widzę pola i lasy… - Sasza przetarł oczy. - Widzę… czerwone pola i lasy, czerwone… dlaczego? Niedowierzając swoim oczom chłopak wpatrywał się w widok przed nim. Zdawało mu się, że kolory zmieniły się w czerwień, krwistą czerwień z jego snu. Przejęty chłopak spoglądał na czerwone liście drzew, czerwone pola i czerwień słońca. Grigor powtarzał mu nieustannie: „Sasza, patrz uważnie, popatrz na te pola i na te lasy!”. Mówił coraz głośniej, by zagłuszyć ciche kliknięcie. Nagle przyłożył lufę pistoletu do głowy chłopaka i zanim ten zdążył się zorientować, nacisnął spust. Śmiercionośna kula przeszyła skroń Saszy. Umierający Sasza wpatrywał się wciąż w widok przed nim. Czas zwolnił, czerwone lasy zapadły się w pustce, a jego oczy, otwarte na ten widok, napełniały się ciemnością. Grigor spojrzał beznamiętnie na leżące u jego stóp ciało martwego chłopaka, przetarł twarz dłonią i zaczął schodzić w dół po drabinie.
Koniec
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?