Dobrze by było wziąć ślub ze sobą
Jako siedmiolatka z trudem zapamiętałam tabliczkę mnożenia. Inteligencja wydawała mi się wtedy czymś niezwykłym. Postanowiłam jednak, że będę uczyć się na pamięć trudnych słów, by móc czymś zaimponować swoim rówieśnikom. A gdy byłam już w posiadaniu takich skarbów jak "arogancki" czy "człekokształtne", poczułam się jak kapitan statku RMS Niepowtarzalność. Dziś z pewnym zażenowaniem wspominam tamto głodne atencji dziecko, jakim byłam, ale jestem też w stanie zrozumieć te moje ówczesne intencje. Była to sztuczna i chyba trochę źle pojmowana próba wyrażenia własnej indywidualności. No bo ta właściwa łączy, jak wszyscy wiemy, prawdziwe racje i akcje. Na szczęście większość dorosłych ludzi może się poszczycić tą zdrową formą. Dzieje się tak, bo tkwiąca w każdym z nas wewnętrzna potrzeba przynależności do jakiejś grupy, niekoniecznie musi wiązać się z dążeniem do bycia kopią innego człowieka, zatem nie widzę nic dziwnego w tym, że ludzie, budujący zdrowe relacje ze światem, próbują też podkreślać swoją niepowtarzalność.
Wspominam o tym fakcie, bo zauważyłam ostatnio tendencje do budowania grupowej indywidualności. Kilka dni temu natrafiłam w Internecie na cytat, pochodzący z "Krwi elfów" Andrzeja Sapkowskiego”, który brzmi tak: "Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich". Jak ja to rozumiem? Z jednej strony, próbujemy udowodnić sobie i innym, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, ale z drugiej strony rozglądamy się uważnie dookoła (nie będąc przekonani, czy tak naprawdę jest) i próbujemy usilnie znaleźć innych przedstawicieli naszej jednostki taksonomicznej. Oczywiście, zastanawia to, po co to robimy, ale wolałam zacząć swoje rozważania od określenia jak.
Jeśli wziąć pod uwagę cechy, które wydają się nam niepowtarzalne, a w rzeczywistości występują u wielu ludzi, można dojść do wniosku, że niezwykłość danego człowieka nie określa ich różnorodność, tylko zestaw. Jeśli każdej z cech przyporządkowalibyśmy jakiś kolor, a nasze ego byłoby płótnem, to idę o zakład, że kolory te odnalazłabym na niejednym płótnie. Powiedzmy, że kolor różowy odpowiada życzliwości. Jedno płótno oznaczmy różowym paskiem, ale drugie już nie, bo powszechnie wiadomo, że ludzie są życzliwi i nieżyczliwi. Jeśli chodzi o płótno „nieżyczliwi”, pozwolę sobie zostawić na nim niebieski ślad mądrości. Umówmy się także, że zielonym oznaczę rozwagę. Ja znam co najmniej kilka takich osób. Mogę więc chlapnąć tym kolorem na obydwa płótna. A zatem mam jedno różowo-zielone ego i jedno zielono-niebieskie. Są podobne, ale nie takie same. Na pewno każdy z nas jest w stanie dostrzec to, co je łączy, co sprawia, że automatycznie stają się do siebie podobne. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że tak samo dzieje się z ludźmi i że osoby takie będą szukały swojego towarzystwa. Będą przesyłały sobie memy z kategorii ,,tylko zieloni to zrozumieją” i będą się z nich śmiać. Dlaczego? Mam pewną teorię na ten temat.
Magiczne zdanie - „wszyscy tak robią”. Mali ludzie używają go jako argumentu, łącząc je zazwyczaj z "no bo". Czemu nie nosisz czapki? Czemu plujesz z balkonu? Wiele grzechów i grzeszków próbujemy usprawiedliwić, dzieląc się szczodrze winą, udając, że ktoś inny miał z tym także coś wspólnego. A tak naprawdę, to my chcemy wiedzieć, czy innym też elektryzują się włosy i to my jesteśmy ciekawi, jak szybko plwocina pokona dwa piętra. Sztuką jest jednak znaleźć osoby, które działają na podobnych zasadach (nie mam tu jednak na myśli ani łysych, ani cierpiących na kserostomię). Dlaczego? Bo oni najlepiej zrozumieją nasze intencje, a ta świadomość pomoże nam bardziej lub mniej skutecznie uciszyć wyrzuty sumienia. Najlepiej można zaobserwować to zjawisko, gdy w towarzystwie pojawi się alkohol. Zawsze znajdzie się ktoś, kto odmówi. Jak reaguje wtedy cała reszta? Oczywiście próbuje takiego abstynenta usilnie zachęcić, czyli zdemoralizować. Dlaczego? Oczywiście, dlatego, żeby – jak zakładają - dobrze się bawił. Jestem w stanie w uwierzyć w te ich szlachetne intencje, ale nikt mnie nie przekona, że w każdym z tych bogów melanżu, specjalistów od dobrej zabawy i znawców wszelakich uciech, nie budzi się w tym czasie coś takiego, co by ich zawstydzało. Nawet tak odrobinkę. Cóż, tak to już jakoś jest, że wstydząc się swoich słabości, reagujemy negatywnie na osobniki, którym udało się je zwalczyć. „Homo sum, humani nihil a me alienum puto”, jak mawiał lata temu komediopisarz Terencjusz. Sama jestem tutaj najlepszym przykładem. Będąc w pełni świadomą własnej niedoskonałości, szukam jej u innych, żeby znacząco umniejszyć swoje przewinienia. Szukam i znajduję.
To oczywiście nie wszystko. Jest bowiem co najmniej jeszcze jedna rzecz, która skłania nas do szukania „swoich ludzi”. Wszyscy znamy stare polskie powiedzenie o „krakaniu”. Mam tu na myśli powiedzenie o wchodzeniu między wrony, będące przypowiastką o konformizmie. Czytałam sobie ostatnio o eksperymencie Ascha, który - w dużym skrócie - chciał sprawdzić wpływ racji grupy (powszechnie uważanych przez jej członków za właściwe) na akcje jednostki. Okazało się, że wpływ ten jest spory. Wikipedia informuje nas natomiast, co powinniśmy rozumieć pod pojęciem konformizmu informacyjnego (motywowany jest pragnieniem posiadania racji i podejmowania słusznych, odpowiednich i adekwatnych działań) oraz konformizmu normatywnego (motywowany jest lękiem przed odrzuceniem przez grupę lub pragnieniem bycia przez nią zaakceptowanym). Chyba wszyscy wiemy, jak to jest, z tym przyjmowaniem reguł grupy. No, więc tak sobie czytałam, jak to jesteśmy na to podatni, jak zachowują się w takiej sytuacji nasi bliscy i zastanawiałam się, jak to się ma do tej potrzeby indywidualności?
Jednocześnie oczekujemy dwóch rzeczy. Po pierwsze, żeby było po naszemu i żeby grupa akceptowała nasze działania. Oczywiście warunkiem tego, by grupa je zaakceptowała, jest postrzeganie rzeczywistości w sposób określony przez grupę. Jeśli jednak nie postrzegamy rzeczywistości tak samo, to - jak już wspominałam powyżej - się jedynie dostosowujemy, będąc świadomymi, że to również cios w nasze poczucie bycia tym jedynym i wyjątkowym. Czy zatem poszukanie sobie grupy, do której nie musimy się dopasowywać, bo już jesteśmy do niej dopasowani, nie jest dla nas bardziej korzystne? W sumie, bardzo rzadko kupuje się sukienkę na oko, bo potem trzeba do niej schudnąć albo coś… Bardziej opłaca się od razu kupić taką w naszym rozmiarze. Analogicznie jest z grupą. Jeśli chcemy, żeby grupa myślała w taki sam sposób jak my, to musimy raczej poszukać takiej grupy ludzi, którzy będą tak właśnie myśleć. Taki pociąg do podobnych sobie jest zdrowy i naturalny, ale zdarzają się niekiedy sytuację, gdy próbujemy go ignorować. Na przykład wtedy, gdy uważamy się za mało atrakcyjny byt. W takiej sytuacji szukamy często grupy ludzi lepszych, mądrzejszych, bardziej atrakcyjnych od nas i usilnie próbujemy się do nich dopasować. I wtedy pojawia się problem, bowiem ludzkie osądy bywają często dalekie od słuszności. Z jednej strony można to postrzegać jako zachowanie uzasadnione. W końcu taka próba zwalczania swoich słabości zasługuje na aprobatę. Niemniej jednak, gdy jakiś element naszej osobowości uznamy błędnie za wadę i będziemy starali się go wyeliminować, możemy się poważnie skrzywdzić. Nie wiem, jak poprawnie oceniać swoje możliwości oraz kondycje i ilości niedoskonałości, i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Jeśli miałabym jednak wskazać mniejsze zło, to uważam, że lepiej chyba znaleźć sobie towarzystwo ludzi podobnych sobie, nawet jeśli wad ci u nich dostatek.
Bo mimo wszystko samotność boli. Oszczędzę wam mojej analizy zjawiska "samotności wśród ludzi", niemniej nie będę udawać, że jego popularność nie jest mi w tej chwili na rękę. Oczywiście, gdy próbuję wykazać zasadność mojej teorii o tendencji człowieka do otaczania się jednostkami podobnymi sobie. Dla mnie te powiązania są jasne, ale na wszelki wypadek je przedstawię.
Zdecydowanie boimy się samotności i odrzucenia, zatem staramy się zmniejszyć prawdopodobieństwo ich doświadczenie, poszukując towarzystwa. W obawie, że otaczanie się ludźmi może okazać się w określonych okolicznościach (np. gdy nie jesteśmy przez nich akceptowani) nieskuteczną obroną, podświadomie staramy się temu zapobiec, dokładając starań, by dopasować się do swojej grupy (najłatwiej wejść w grupę, w której nie da się określić jakiś większych różnic pomiędzy jej członkami). Wspomnianych przeze mnie na początku wyrzutów sumienia z czasem uda się uniknąć. Nie ma tu zagrożenia utraty indywidualności, bo członkowie takiego towarzystwa nie muszą się zmieniać, a i tak będą pasować.
Nie mogę zakończyć radą w stylu "Szukajmy swoich!", bo zakładam, że i tak to robimy. Jeśli miałabym wam już coś poradzić, to przede wszystkim to, by nie próbować na siłę budować relacji z ludźmi, którzy ograniczają nasz komfort psychiczny.
Grafika:
Komentarze [1]
2017-11-30 16:19
Bałagan w tekście, więc mimo być może ciekawego tematu (być może, bo całość jest dosyć nieskładna i ciężko go określić) Należałoby to przeczytać jeszcze raz i trochę poukładać, bo pomysł to nie wszystko.
- 1