Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Dzień po, czyli jak stracić w życiu dobę   

Dodano 2013-12-19, w dziale felietony - archiwum

Czas na błyskotliwe spostrzeżenie wprost ze statystyk WHO: Polacy piją niedużo! No nie wierzę… Jak to? Przecież my pijemy w każde imieniny. Opijamy nowe mieszkania, samochody, dzieci, prace, telewizory, dokumenty, a w międzyczasie szukamy pretekstu, żeby zdrowo się nachlać. Obywatel w wieku produkcyjnym pochłania około 13.3 litra czystego alkoholu w ciągu roku. Dwóch na trzech obywateli sięga po napój wyskokowy po powrocie z pracy. Reszta też sięga, ale jest bezrobotna.

/pliki/zdjecia/alk1.jpgNajwięcej piją obywatele Mołdawii! Ponad 18 litrów… No i można byłoby dyskutować, że to przecież Rosjanie leją w siebie na potęgę i kreślić alkomapy Europy, ale ja skupiłbym się na czymś innym. Popatrzmy na naszych rodaków i zastanówmy się nad tym, ilu z nich ma codziennie kaca. Tak… Kaca. Nie bójmy się tego słowa, wszak pomału dorastamy, doświadczamy życia i zrywamy z tym fatalnym tabu młodej generacji.

Zacznijmy jednak od początku, choć czasem trudno zapamiętać. To był przecież kieliszek, jeden, czwarty, dziesiąty. Te pierwsze gramy przechodzące przez gardło zwiastowały dobry dzień, chyba pójdzie z górki. Jednak po kilku strzałach wiesz, że to jedne z tych procentów, które zwrócić się lubią. Choć trącało trochę komuną, na imprezie była przegryzka! O Jezu, dziękujemy Ci za te kanapeczki, które mieszałem z wódką i colą. Cholera, przyjmuje się tak, że się o siebie martwię. Oczy błądzą za błądzącymi nogami, twarz się poci, a język ginie gdzieś w czeluściach alkoholowej jamy. Czas wrócić do domu. Poznajesz wszystkie tajniki, wiesz, jak czuł się pilot prezydenckiego Tupoleva, kiedy słyszał sygnał „Pull up!”. Ty zniżasz pułap. Twoje czujniki trzymania się jednego pasa zawodzą. Wyglądasz jak ciężarówka kierowana przez dziecko, a zawieszenie rzuca Cię na glebę.

Docierasz do domu po trzech godzinach, podczas których pokonałeś 700 metrów. W tej enklawie ciszy i spokoju nie chcesz wywołać burzy. Włączasz autopilota i zaczynasz się modlić do św. Krzysztofa o bezpieczną drogę do łóżka. No i docierasz… Teraz jesteś jedną z wież World Trade Center, zastrzelonym Kennedym, Assasynem wykonującym „skok wiary” i Leninem zrzuconym z cokołu na Ukrainie. W końcu upadasz na miękkie płótno. Dramat jednak dopiero się zaczyna.

W głowie słyszysz piosenkę Beaty Kozidrak. Śpiewasz: „Teraz płynę, płynę, chwytam w żagle wiatr…”. No, ale nie chwytasz. Leżysz jak worek i odlatujesz na kilka metrów w prawo, w dół, potem w lewo. W końcu alkohol kopie po tętnicach i „jakoś” zasypiasz.

/pliki/zdjecia/alk2.jpgNie ma nic, tylko głód, mróz i halucynacje. Serce zwalnia tempo uderzeń do jednego na minutę. Mija kilka godzin i odzyskujesz świadomość. Zaśliniona twarz przyklejona do poduszki, drętwe kończyny, sklejone oczy… Czas na pierwsze kroki. Niepewnie otwierasz oko. Czujesz się jak płyta chodnikowa. Nie ogarniasz zawrotów głowy. Po godzinie wychodzisz ze śmierci klinicznej. Pora wstać. Ręce opadają, a nogi żyją swoim życiem. Siadasz na łóżku, zamykasz oczy, a tutaj nadal gra zespół Bajm.

Wychodząc z pokoju odkrywasz, że jesteś jeszcze fest wcięty i się zataczasz. Kac dopiero przyjdzie. W kuchni słyszysz dziwne pytania: Ty wiesz może, kto wywalił wieszak na korytarzu? To Ty spadłeś ze schodów? Co to za plama, którą liże kot na podłodze? Nie chcesz zadawać pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi. Wracasz do pokoju z myślą, że nic się teraz nie przyjmie, a tam zapachy prosto z gorzelni.

Czas płynie. Pierwsza godzina mija szybko, jak wczorajszy wieczór. Sklejone włosy, uczucie pełnego żołądka. Prysznic? Nic nie dał. Cieszysz się, że nie puściłeś w kabinie pawia, a woda waląca na czubek głowy sprawiała wrażenie, jakbyś leciał helikopterem. Wiesz już, jak wygląda śmierć.

Ból głowy narasta, a z ust wysypuje się piasek. „Po co mi to było?”. Łapy trzęsą Ci się jak u przeciętnego alkoholika na detoksie. Jednak najgorsze dzieje się w brzuchu. Tam otwarto nową kopalnię, praca wre, co chwile coś wybucha i się przemieszcza. Być może to tasiemiec, który z rozpaczy woła o pomoc i chce wydostać się na zewnątrz. Może to wątrobą, która przepocona woła „Ja wysiadam”. Nie da się nic zjeść, pot śmierdzi wódką, a ciało wygląda jak z krzyża zdjęte. Muzyka? Nie... To tak, jakby ktoś wiercił wiertłem w potylicy. Litery w książce zlewają się w jedną całość. Cóż tu robić? Może wbić „klina”? Nie… To byłaby najbardziej obrzydliwa rzecz na świecie.

Przypominasz sobie tylko Mickiewicza, jak pisał „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…”. Ten to dopiero musiał mieć kaca… Do tego: „Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie.” No to nie jesteś sam, Adamie. Swoją drogą taki wieszcz jest nam potrzebny, wszak on zna naród lepiej niż własną kieszeń.

/pliki/zdjecia/alk3.jpegW lustrze Twoja twarz zmienia się pomału. Rano widziałeś tam zaślinionego Sticha, potem był tam Charlie Sheen po metrowej kresce, a teraz rozpoznajesz swoje zmarnowane rysy. Czas na wodę z cytryną. Trochę witaminy nikomu się nie zaszkodzi. Czas wypić coś lepszego, niż swoje łzy, które spływają po policzkach. Jednak coś idzie nie tak. Po kilku łykach czujesz, że masz pełny brzuch. Jakim cudem? Jakim prawem kanonicznym? Jest coraz gorzej. Czujesz dziwną ślinę w ustach, słodki smak i odgłosy z brzucha, które zwiastują najgorsze. Jest już 18.00. Ty ruszasz pośpiesznie do ubikacji.

Jesteś nad wodą, słyszysz szum. Cały czas jednak w środku dochodzi do wybuchów atomowych. Czas oszczędzić tego opisu…

„Ku*wa, czemu wymiotowałem piwem?”. No i wszystko się wyjaśnia. Rozum pyta serca, jakim cudem brakło wczoraj wódki i dlaczego strzeliłeś piwko na „dobranoc”. Alkohol jest jednak dla mądrych ludzi. Jest co wpisać w CV. Ale jak to kończyć słabym alkoholem?!

Ciśnienie trochę schodzi. Wchodzisz do wanny i odmakasz. Ogarniasz się, choć jesteś nadal zmęczony. Taki swoisty new born w momencie wcześniejszej śmierci. Potem rzucasz się na łóżko i zamykasz oczy na kilka godzin. W nocy jest już lepiej. W końcu można coś zjeść, napić się herbaty. Po 12 godzinach tortur bezproduktywny dzień się wreszcie kończy.

Wstajesz równo ze słońcem i patrzysz w lustro. Jest lepiej. Może trochę suszy, ale przynajmniej wyglądasz jak człowiek i ta głowa tak niemiłosiernie nie boli. Odchorowane było aż nadto. Do 12 masz butelkę wody przy sobie, potem jesz już normalny obiad i wracasz do żywych. Siły zregenerowane. „Więcej nie piję” pląta Ci się po głowie z taką mocą, że na dwa miesiące masz spokój z okrutnym kacem. Zły los jednak da o sobie jeszcze nie raz znać.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /52 wszystkich

Komentarze [1]

~Jacek_21
2013-12-19 22:53

Alosza Awdiejew twierdził, że człowiek, który rozwiąże problem kaca dostanie potrójną Nagrodę Nobla; z medycyny, chemii i pokojową.
A na razie pozostaje nam woda z ogórków.
Chociaż nie tylko.
Był u nas na zakładzie robót ziemnych taki Ziutek; chłop jak siadał do stołu, to po dwóch pierwszych kielichach wpadał taki stan, że kwas z akumulatora można mu było polewać i wypijał.
Zawsze potem miał straszliwego kaczora na następny dzień i nie mógł kopać grobów, ale to nie dlatego że miał kaczora, tylko brał relanium. I to dawało efekty. Wprawdzie w robocie to się wykładał na hałdzie i od razu zasypiał, ale o 15, jak był już fajrant, to wstawał jak nowo narodzony. Walił klina i dzień mu się jakoś zaczynał. I tak codzień.
Myśmy się na niego wszyscy wściekali, bo jakże to tak – pod śpiącym ziemia z hałdy się ugniata i potem na pogrzebie nie dość że ciężko zasypać, to jeszcze robią się bryły i kopczyk nierówny jest i brzydki przez to. Trzeba wtedy łopatą te grudy rozbijać, a i tak efekt końcowy nie powala. Dobrze że wieńce zrobiły się modna, to można było jakoś ten nasz wstyd okryć.
Ale któregoś dnia przyszedł ten Ziutek do roboty i jakiś taki żółty był. Tamten dzień jeszcze przespał normalnie, po południu już grzał jak na grabarza przystało, ale następnego dnia już tak się z rana dziwnie zataczał. Ale nic to, walnął to relanium i jak co dzień poszedł w kimę.
Gorzej było jak się o trzeciej nie budził i dawał nam się obudzić. Tośmy wezwali karetkę, bo według Ziutkowego spania można było zawsze zegarki nastawiać.
Karetka przyjechała, zabrała, a za tydzień był już pogrzeb. Jego trud skończony był.
I to taka dziwna ironia losu; człowiek, przez którego tyle brzydkich mogił usypano, swoją własną miał wyrychtowaną na cacy.

Dobranoc.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry