Idealny plan na ferie
Nigdy nie lubiłem mieć ferii zimowych w ostatnim terminie. Z reguły jest wtedy odwilż i nie da się już pojechać w góry na narty ani też wybrać się z grupą znajomych na łyżwy. Jedyne, co nam wtedy pozostaje, to powrót do oglądania Ligi Mistrzów. Bo nie ma nic lepszego nad obejrzenie sobie wieczorem meczu LM ze świadomością, że następnego dnia nie trzeba iść do szkoły. A kto z kim zagra?
Faza grupowa Ligi Mistrzów zawsze przynosi niespodzianki. I choć Telewizja Polska straciła prawa do transmitowania tych najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie, to siłą rzeczy i ja obejrzałem ich w tym sezonie nie za wiele. Poza tym trzeba jakoś wstać na 7:10 do szkoły. Na razie odpoczywamy jeszcze od Ligi Mistrzów, ale już niebawem będziemy mogli obejrzeć kolejne spotkania. Po ostatniej kolejce grupowej Gianni Infantino przeprowadził największe tuzy europejskiej piłki przez losowanie i tak poznaliśmy pary, które rozegrają swoje mecze teraz, w drugiej rundzie. Co roku zdarza się również jakaś mega niespodzianka, czyli brak awansu któregoś z faworytów do następnej fazy. W tym sezonie ta przykra niespodzianka dotknęła kibiców Manchesteru United. Do dziś brzmią mi jeszcze w uszach słowa mojego brata (kibica tej drużyny), który po losowaniu stwierdził, że nie da się nie wyjść z tak łatwej grupy. No i stało się. Ale nie tylko oni zawiedli. Wystarczy spojrzeć na zespoły hiszpańskie, czyli Valencię i Sevillę, które na wiosnę będą rywalizować w Lidze Europy. Inne wielkie kluby sprostały jednak zadaniu i przebrnęły przez fazę grupową.
Śledzenie przebiegu losowania w trakcie lekcji na pewno nie jest najlepszym pomysłem, ale nie potrafiłem sobie odmówić. Pierwsza para trochę mnie zawiodła. Gent – Wolfsburg. To ma być hicior na początek? – pomyślałem zdegustowany. A może jednak tylko mnie nie zelektryzował ten pojedynek? Sprawiedliwie muszę jednak przyznać, że Mistrzowie Belgii (Gent), walczyli o awans do ostatniej chwili jak lwy i pokonali nawet niepokonany w tej edycji LM Zenit. W tym czasie w korespondencyjnym pojedynku Lyon pokonał Valencię i Belgowie mogli cieszyć się z awansu. Może to i lepiej, że to oni awansowali, bo Nietoperze grają taką padakę, że aż żal patrzeć. Nie za bardzo potrafię jednak napisać coś więcej Gent. Inaczej jest w przypadku Wolfsburga. Odkąd rekreacyjnie (tzn. od czasu do czasu) oglądam ligę niemiecką, która notabene podoba mi się coraz bardziej, to widzę, że Wilki radzą sobie w niej raczej słabo. Oczywiście porównuję to z zeszłym sezonem, gdy zdobyli wicemistrzostwo kraju. Ale to poniekąd na własne życzenie, gdyż jak zapewne pamiętacie oddali po sezonie za kosmiczną kasę Kevina de Bruyne, który potwierdza obecnie, że był jej wart. Wzmocnienia, które poczynili za pieniądze z tego transferu nie przeniosły się niestety na ligowe wyniki, ale w europejskich pucharach jakoś sobie poradzili. Wolfsburg to jednak prawdziwy kolektyw i wydaje mi się, że bez problemu znajdą się w ćwierćfinale.
Teraz czas na odgrzewany już od trzech lat kotlet. PSG – Chelsea. Drużyny te spotykają się trzeci sezon z rzędu, z czego po raz drugi raz z rzędu w 1/8 finału. Rok temu lepsi okazali się w dwumeczu Paryżanie. Mecz rewanżowy może i był niesamowity, ale ja poczułem niedosyt, bo jednak trzymałem stronę smerfów (przekonywała mnie osoba pewnego Portugalczyka). Teraz nie będę po żadnej ze stron. Chelsea jest w niesamowitym dołku. Roman Abramowicz winą za wszystko obarczył Jose Mourinho. Trochę niesłusznie, bo piłkarze dają d... na lewo i prawo. Ale Jose powiedział jak pamiętacie już wiele lat temu takie zdanie: „Gdy wygrywamy, to wygrywamy wszyscy, a jak przegrywamy, to przegrywam tylko ja.” Ciężko się z nim nie zgodzić. Jego miejsce w CFC zajął teraz Guus Hiddink. Ten sam człowiek, który rozwalił w drobny pył reprezentację Holandię, czyli trzeciej drużyny świata i to w niespełna rok. W Chelsea też już pracował w sezonie 2008/2009, zajmując miejsce nieporadnego i zagubionego Scolariego. To właśnie on prowadził Chelsea w najbardziej kontrowersyjnym meczu w LM (chodzi o półfinał z Barceloną, kosmiczny gol Essiena i w 94. Minucie, wyrównanie Iniesty oraz makabryczne decyzje sędziego). Zmiana trenera dała im jedynie serię remisów, a Eden Hazard ustrzelił jak na razie tylko jednego gola. Problemy w niebieskiej części Londynu są aż nadto widoczne. Natomiast PSG jest obecnie niepodzielnym hegemonem w swojej lidze, a ich gra dostatecznie dobrze odzwierciedla poziom ligi francuskiej. W zasadzie to już teraz mogą im dać puchar za Mistrzostwo kraju. Moim zdaniem, paryżanie, prowadzeni przez Zlatana Ibrahimovicia, powinni bez problemu dać sobie radę z Chelsea. Gorzej jak obudzi się Diego Costa i będzie łatał Davida Luiza, jak czynił to Suarez rok temu. Ja w to jednak nie wierzę. Wydaje mi się wiec, że PSG przejdzie dalej, ale udział tego zespołu w LM zakończy się na ćwierćfinale.
Gdyby nie fakt, że jedna z drużyn z tej pary jest kompletnie bez formy, to może drżałbym o końcowy wynik. Roma – Real Madryt. Real ostatnio był w ciemnej d... Podobnie zresztą Roma. Obydwa zespoły poczyniły jednak zmiany na ławkach trenerskich. W Realu pojawił się Zidane. To, że na razie kroi ogórki, że aż miło patrzeć, nic nie znaczy. W końcu Benitez też to robił. Mecz z Romą ma być więc pierwszym poważnym sprawdzianem drużyny prowadzonej przez Francuza. Mam nadzieję, że BBC tym razem nie będzie oznaczało „Było Bardzo Cienko”, tylko że z pomocą reszty kolegów pokażą, pod wodzą Zizou nową jakość. Roma, która potwierdza scenariusz sprzed ostatnich sezonów (genialny początek i gwałtowny regres), nie wydaje się w tym momencie zbyt mocnym przeciwnikiem. Zwolniony został Rudi Garcia, który niby uprzątnął bałagan po Luisie Enrique i Zdenku Zemanie, ale sam też stracił grunt pod nogami. Zastąpił go Luciano Spaletti, który powrócił do tego klubu po siedmiu latach. Powiem wam tak. Roma gra taką padakę, że nawet Milan, który gra obecnie również poniżej oczekiwań, potrafił się im skutecznie postawić, choć ci pierwsi kadrę na papierze mają zdecydowanie mocniejszą. Real, pod względem wielkości nazwisk w składzie niszczy wszystkich, ich także. A zatem ekipa z Wiecznego Miasta jest skazana na pożarcie. Wiecie, że nawet chciałbym, aby tak się stało.
Teraz czas na hit. Arsenal – Barcelona. To będzie ciekawe spotkanie. Arsenal o dziwo nie walczy tym razem o swoje ulubione 4. miejsce w lidze tylko o „majstra”. Ale czy wystarczy im sił do końca sezonu? Tego niestety nie wiem. Na razie spadli na 3. pozycję, robiąc miejsce Tottenhamowi. Wielu kibiców uważa, że są już wyczerpani. Myślę, że w starciu z Barceloną szans wielkich nie mają. Będzie to jednak bardzo sentymentalny pojedynek dla Alexisa Sancheza, który zagra przeciw swoim byłym kolegom. Podobnie ważne będzie to spotkanie dla Mesuta Ozila, który występując w Realu Madryt zawsze stawał na wysokości zadania w meczach z Barceloną. Cz to wystarczy? Barcelona zdaje się nie odpuszczać. Tradycyjnie mają w lutym lekką zadyszkę, ale w końcu grają od początku sezonu na pełnych obrotach. Na Arsenal powinno wystarczyć jednak nawet to, co obecnie prezentują. Jedna piłka na trio MSN i niech się dopełnia dzieło destrukcji. Trochę się chyba jednak zagalopowałem. Zapomniałem, kto stoi w bramce Arsenalu, a Lionel Messi jeszcze nigdy nie pokonał Petra Cecha. Czyli co, najwyższy czas na przełamanie? A może będzie obsługiwał podaniami Neymara i Suareza? Co by się nie działo, to wydaje mi się (mimo mojego mieszanego stosunku do Arsenalu), że to Azulgrana przejdzie do następnej fazy.
No i drugi hit. Juventus – Bayern. Juventus zaliczył dość kiepski start sezonu, ale odbili się i mają teraz bardzo długą serię bez porażki. Czyli Allegri potrafił poukładać zespół po odejściu całego trzonu. A ja cały czas czekam, aż podwinie mu się noga. No cóż. Widać wzmocnienia okazały się trafione, a ja mogę tylko żałować, że Dybala wybrał Juve zamiast Milanu. Oprócz Dybali każdy zaczął grać na swoim poziomie i efektem tego jest ponowne włączenie się tego zespołu do walki o Mistrzostwo Włoch. Ich problem to rywal, podobnie jak w przypadku Arsenalu. Trafili bowiem na znacznie silniejszego. Ale czy to jest jedyny problem? Bayern w tej chwili po prostu niszczy wszystkich. Brutalnie zdominowali każdy zespół w swojej lidze. Przepaść jaka jest między nimi i innymi ekipami z Bundesligi jest aż nadto widoczna. Robert Lewandowski nie marnuje okazji, a kontuzje, które napotykają Robbena, okazują się być dla niego zbawienne. Poza tym jest jeszcze Douglas Costa. Gość, który ma predyspozycje, żeby w ciągu tych kilku miesięcy stać się gwiazdą światowego formatu, a nawet zbawieniem dla reprezentacji Brazylii. W momencie losowania nie miałem żadnego problemu ze wskazaniem faworyta. Teraz trochę się wszystko skomplikowało. Wydaje mi się jednak, że z tej pary wyjdzie Bayern, ale uczyni to z najwyższym trudem.
Kolejne spotkania zapowiadają się mniej ciekawie. PSV – Atletico Madryt. Atleti rozgrywa naprawdę całkiem niezły sezon, a ostatnio władze klubu ubiły także niezły interes, sprzedając Jacksona Martineza do Chin. Zdaje się, że Simeone znowu poukładał ekipę Materacy tak, aby liczyła się w walce o najwyższe cele. Ich tajną bronią stały się teraz rzuty rożne, które w ich przypadku sieją takie zagrożenie jak zazwyczaj karne. Tylko tu się nasuwa pytanie, kto stanie w linii ataku. Torres? Fakt, strzelił co prawda ostatnio 100 gola dla Atletico, ale to już nie ten sam zawodnik. Vietto? Miał być genialny, ale na razie się nie sprawdza. Wierzę, że Cholo ma jakiś plan. A taki przeciwnik w LM to dobra motywacja do testowania. PSV znalazło się o dziwo w drugiej rundzie wyprzedzając w tabeli Manchester United. Nie jestem koneserem ligi holenderskiej, dlatego nie kojarzę też PSV jakoś szczególnie. Wiem jednak tyle, że są liderem ligi i zmierzają po pewne mistrzostwo. Mimo wszystko nie wydaje mi się, by potrafili stawić czoła Atletico. Różnica klas obu drużyn w tym pojedynku jest wyraźnie dostrzegalna.
Czas przyjrzeć się parze Benfica – Zenit, czyli dwóm zespołom, o których umiejętnościach nie mam praktycznie większej wiedzy. Benfica wyszła z łatwej grupy, ale do końca walczyła z Atleti o pierwszą lokatę. Obecna kadra tego zespołu nie szokuje nazwiskami, więc nie będę się mądrzył na siłę. Na Galatę czy Astanę wystarczyło, ale czy wystarczy na Zenit? Piłkarze z dawnej stolicy Rosji stali się co by jednak nie mówić rewelacją rozgrywek tegorocznej LM. Mogliby wyjść z grupy z kompletem punktów, ale w ostatnim meczu zostali pokonani przez Gent 2:1. Andre Villas-Boas, który w moim odczuciu nie za wiele potrafi, nie powinien mieć problemów z Benficą. W każdej chwili może liczyć na atomową lewą nogę Hulka.
I ostatni mecz. Dynamo Kijów – Manchester City. Czyżby faworyt widoczny był tu gołym okiem? Dynamo w ostatniej kolejce wykopało w korespondencyjnym pojedynku z rozgrywek Porto. Jak dla mnie to wyjście z grupy jest już dla tej drużyny nie lada sukcesem. Złośliwy los przydzielił im niestety (a może stety?) takiego a nie innego rywala. A Manchester City ma w końcu szansę na historyczny awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Do tej pory stawała im na drodze Barcelona, która nie dawała im szans. Teraz jest inaczej. Aguero i spółka trafili tym razem na jednego ze słabszych przeciwników w stawce, co w żadnym przypadku nie przesądza jednak o awansie. Moją antypatię do nich podbija ostatni mecz z Leicester w lidze, który to zespół pokazał szejkowi, co może zrobić sobie z całym tym hajsem. A sukcesów w Europie jak nie było tak nie ma. Jak dla mnie Obywatele zameldują się w następnej fazie, ale ja będę z całego serca wspierał Dynamo (w końcu wychowankiem tego klubu jest mój idol). Choć moja stronniczość wynika bardziej z niechęci do Manchesteru City.
Okres ferii to czas pierwszych spotkań. Dla wielu kibiców to prawdziwe piłkarskie święto. A jeżeli, drodzy czytelnicy, zamierzacie obstawić kupon, to nie musicie bynajmniej kierować się moją opinią.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?