Madrycki finał Ligii Mistrzów
Zaledwie kilka dni pozostało do najważniejszego wydarzenia w klubowej piłce nożnej w roku 2014. 24 maja Estadio da Luz w Lizbonie przemieni się w rzymskie Colosseum, a bohaterowie tego wydarzenia, czyli piłkarze Realu i Atletico Madryt, wcielą się w role gladiatorów. I nie chodzi tu tylko o to, że w finale Ligi Mistrzów drużyny walczą na maksimum swoich możliwości, ale przede wszystkim o to, że po raz pierwszy w historii zmierzą się w nim zespoły z tego samego miasta.
Będzie to więc starcie dwóch odwiecznych rywali. Giganta, królującego na stadionach Europy od lat i Kopciuszka, nieśmiało zmierzającego na szczyt. Co by jednak nie mówić, chęć upokorzenia konkurenta jest w obu zespołach jednakowo wielka. Pięć ostatnich spotkań między tymi drużynami potwierdza, że zawodnicy zrobią absolutnie wszystko, by osiągnąć kolejny cel. Kibice Realu marzą o dziesiątym Pucharze Europy, a kibice Atletico są prawie pewni, że ich pupile zdobędą ten pierwszy.
Droga do finału obu drużyn była długa, ale na pewno nie mordercza. W fazie grupowej los wyraźnie oszczędził naszych finalistów, krzyżując ich losy z drużynami o klasę bądź nawet dwie słabszymi. Real musiał stawić czoło bardzo przeciętnej FC Kopenhadze, Galatasaray Stambuł (znacznie słabszemu niż w ubiegłym sezonie) i Juventusowi Turyn. Mistrz Włoch, to co prawda w dalszym ciągu bardzo ceniona marka, ale w tegorocznej edycji LM był jedynie przeciętniakiem, któremu nie udało się nawet wyjść z grupy. Real przeszedł za to przez nią spacerkiem, wygrywając 5 meczy i jeden remisując. Równie łatwo miała drużyna Atletico. Spotkania z Austrią Wiedeń, Zenitem Sankt Petersburg i FC Porto były dla graczy Diego Simeone spacerkiem. Schody zaczęły się dopiero w fazie pucharowej, a właściwie w ćwierćfinale, bo 1/8 również nie była wymagająca (Athletico w dwumeczu pokonało Milan 5-1, a Real zmiażdżył Schalke wygrywając 6-1 i 3-1). Gdy w walce o finał zostało tylko 8 drużyn, rywalizacja nabrała rumieńców. Atletico zagrało z dobrze sobie znaną Barceloną, a Real zmierzył się ze swoim pogromcą z poprzedniej edycji Borussią Dortmund. Łatwo nie było, ale ostatecznie w jednym i drugim dwumeczu triumfował Madryt. Ostatnim przystankiem przed finałem były półfinałowe starcia Realu z Bayernem i Atletico z Chelsea. Żaden z późniejszych finalistów nie był w nich faworytem u bukmacherów. Bayern to w końcu obrońca tytułu, który zdominował w tym sezonie Bundesligę i zdobył potrójną koronę, dorzucając do tego Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata. Nic więc dziwnego, że eksperci typowali na zwycięzcę tego dwumeczu właśnie Bawarczyków. Real w dobrym stylu wygrał u siebie 1-0 i do Monachium jechał z optymizmem, ale i niepewnością. Piłkarze Pepa Guardioli okazali się jednak za słabi, by pokonać maszynę Carlo Ancelottiego i na wypełnionej po brzegi Alianz Arenie przegrali 0-4. Równie udanie zaprezentowała się w półfinale druga madrycka drużyna. W meczu u siebie Atletico nie potrafiło wprawdzie pokonać Chelsea, lecz piłkarze Los Rojiblancos zrehabilitowali się w drugim meczu i na Stamford Bridge wygrali pewnie 3-1, awansując tym samym do finału.
Patrząc na drogę, jaką pokonały obie madryckie drużyny w drodze do Lizbony, a także na nazwiska piłkarzy i trenerów, możemy mieć nadzieję na wielki mecz, który za kilka lat określać się będzie jako mecz dekady. Jest jednak coś, co budzi mój niepokój. Chodzi mi konkretnie o konfrontacje tych drużyn w tegorocznej edycji Pucharu Króla. O ile w lidze rywalizacja między nimi stała na bardzo wysokim poziomie (pierwszy mecz zakończony wynikiem 1-0 dla Atletico, a drugi remisem 2-2), o tyle w pucharze tego poziomu już nie było widać. Real, przejechał się po prostu po swoich sąsiadach. 3-0 w pierwszym i 2-0 w drugim meczu nie zapowiadają raczej finału LM pełnego emocji. Kibice Realu z pewnością marzą, by taki wynik się powtórzył, ale kibice neutralni na pewno nie byliby zadowoleni z jednostronnego widowiska. Dla nich najlepszą z możliwych opcji byłby wyrównany pojedynek, zakończony dogrywką, a jeszcze lepiej rzutami karnymi. Takie rywalizacje zapadają w pamięć na lata, dlatego mam wielką nadzieję, że tegoroczny Puchar Króla był jedynie wypadkiem przy pracy.
Atletico jest w tym sezonie tym, czym w zeszłym była Borussia Dortmund. Obie drużyny ze stosunkowo małym budżetem, bez sukcesów w LM, przez wielu ignorowane, docierają do finału kosztem znacznie bogatszych rywali. Obie grają piłkę atrakcyjną dla oka i w obu przypadkach główną tego zasługą jest talent ich trenerów. Diego Simeone, tak jak Jurgen Klopp, nie przejął poukładanej drużyny, którą musiał jedynie zmotywować. On ją stworzył i reanimował. Nie wróżono jej sukcesów, a on doprowadził ją do tryumfu w Lidze Europy oraz w Pucharze Króla, pokonując w finale pierwszy raz od kilku lat Real. W obecnym sezonie zmierza także po pierwsze od 1996 roku mistrzostwo Hiszpanii. Bez względu na wynik finału pozostanie on dla mnie jednym z najlepszych trenerów świata i wielkie kluby piłkarskie na pewno stoczą o niego bitwę. Tacy ludzie piłce nożnej są potrzebni. Dopóki takie drużyny jak Atletico czy Borussia będą awansowały do finału, piłka nożna będzie miała sens.
Inną historię ma Real. W pucharze Europy zwyciężał już 9 razy, tyle że ostatni raz było to 12 lat temu. Nic zatem dziwnego, że „la Decima” stała się dla kibiców Królewskich obsesją. Podobnie myślą jednak piłkarze i zarząd klubu. Presja wyniku jest ogromna. Zrobiono naprawdę wiele, by móc wstawić ten 10 puchar do swojej gabloty z trofeami. W ostatnich latach wydano setki milionów euro, zatrudniono kilkunastu trenerów, w tym specjalistę od Ligi Mistrzów, Jose Mourinho, ale dotrzeć do finału udało się dopiero Ancelottiemu.
Derbowe rywalizacje obu tegorocznych finalistów zdominował Real. Chyba żadne derby w Europie nie były aż tak jednostronne jak te. Przez minione kilkanaście lat Real upokarzał uboższego sąsiada bez najmniejszej litości. Dopiero od czasu występu w finale Pucharu Króla wszystko się zmieniło. Atletico wygrało w tymże finale 2-1 i to na stadionie Realu. Następnie wygrało również 1-0 ligowy pojedynek na Estadio Santiago Bernabeu. Ta bardzo krótka passa zwycięstw była jednak najdłuższą od wielu lat i przepełniła serca fanatycznych kibiców Atletico radością, której nie zniszczył nawet wspomniany wcześniej blamaż w pucharze (niedługo po nim był ligowy remis 2-2). I chociaż teraz Real wydaje się być mocniejszy niż za czasów Mourinho, to Atletico może być dla niego rywalem trudnym i wymagającym. 24 maja zobaczymy więc najprawdopodobniej spektakl piłkarski zapierający dech w piersiach. Obie drużyny wyjdą na murawę zmotywowane i przygotowane, i żadna z nich nie odpuści przez 90 minut. I właśnie tego sobie i wszystkim kibicom piłkarskim na świecie życzę.
Gtrafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?