Nie dajmy się zwariować
Mniej więcej rok temu pisałem o wszechobecnej plotce. Pisałem, że tabloidy z niej żyją, a ludzie się nią delektują. Dziś postanowiłem nawiązać do tego tematu. Ostatnio, gdy robiłem sobie internetowy przegląd prasy, w oczy rzucił mi się nagłówek jednego tekstu, którego autor bardzo przychylnie pisał o ćwiczącej Annie Lewandowskiej, choć ta była już w ósmym miesiącu ciąży. Komentarze pod jego tekstem pełne były jednak hejtu, no bo jak to? Poczułem tak zwyczajnie po ludzku zażenowanie. To fakt, że w mediach można znaleźć teksty wartościowe, poruszające istotne zagadnienia z zakresu gospodarki, polityki, kultury czy też sportu, ale mam wrażenie, że ich ilość, w porównaniu do tych typowo plotkarskich, jest zdecydowanie mniejsza?
Mimo wstępnego zażenowania, kontynuowałem jednak wspomniany przegląd prasy. Mojej uwadze nie umknął oczywiście kolejny nagłówek, który krzyczał, że „Wieniawa i Królikowski milczą na temat związku, ale mama aktora jest bardziej wylewna”. Że co? Musiałem przeczytać ten nagłówek raz jeszcze, bo za pierwszym razem jego przekaz jakoś do mnie w pełni nie dotarł. O ile naprawdę trudno mi zrozumieć powód, dla którego celebryci z takim zaaferowaniem opowiadają w mediach o swoich najbardziej intymnych sprawach, o tyle znacznie większym zaskoczeniem jest dla mnie fakt rozpowszechniania takich informacji przez ich najbliższych, zwłaszcza przez rodziców. Nie potrafię zrozumieć powodu wyciągania na światło dzienne i upubliczniania często wstydliwych szczegółów z własnego życia, a tym bardziej z życia bliskich sobie osób. Może jakoś łatwiej byłoby mi to pojąć, gdyby pan Królikowski był osobą mało popularną, ale on jest przecież obecnie wszędzie. Kto wie, drogi czytelniku, czy nie ma go teraz nawet w Twojej szafie.
W moim odczuciu podobnym zjawiskiem jest regularne wrzucanie na Instagram czy Facebook zdjęć, które przedstawiają mamę - celebrytkę ze swoim maluszkiem. Nie mam nic przeciwko rodzinnym zdjęciom ani tym, które upamiętniają pierwsze lata dziecka, ale wrzucanie ich do internetu to już dla mnie gruba przesada. Po co? Tak czynią przecież „madki”, o których szerzej wypowiedziała się nie tak dawno na łamach naszej gazety moja redakcyjna koleżanka Saiko. A może to jedynie forma przyciągnięcia uwagi paparazzich?
Kolejny sposób na zyskanie rozpoznawalności to promowanie własnego nagiego wizerunku. Ile razy robię sobie ów internetowy przegląd prasy, tyle razy natykam się na nagłówki mówiące o tym, że któraś z modelek (celebrytek) umieściła na takim bądź innym portalu społecznościowym jakieś swoje zdjęcie, na którym odkrywa ten intymny rąbek własnego ciała. Po co? Wysmakowane sesje zdjęciowe, podczas których gwiazdy filmu czy sceny pozują bez bielizny są naturalnie do przyjęcia, bo wtedy chodzi zazwyczaj o coś ważnego. Jeśli natomiast za zdjęciami stoi jedynie chęć pokazania własnego obnażonego ciała i zarobienie kasy, to jestem na nie. Umieszczanie na profilu własnych półnagich lub nagich zdjęć przekracza w moim rozumieniu granicę dobrego smaku. A pamiętacie jeszcze historię wycieku zdjęć z Cloud?
Zaskakuje mnie jednak i to, że mimo panującej mody na odkrywanie przed światem własnej prywatności (niekiedy intymności), nie każdy jej ulega. Są tacy, którzy za wszelką cenę wolą jednak pozostać anonimowi, wychodząc gdzieś ze znajomymi, czy spacerując ze swoimi pociechami. Ci mają to wszystko gdzieś i chodzą po ulicy jak wszyscy inni obywatele, nie wyróżniając się z tłumu. O dziwo, tendencję do ukrywania swojej tożsamości w miejscach publicznych i ignorowania paparazzich, dostrzegam głównie wśród tych prawdziwych gwiazd kina czy sceny. W ich gronie znajdują się też tzw. „śmieszki”, gwiazdy, które dla żartu proszą przechodniów o zrobienie sobie z nimi zdjęcia lub celowo wchodzą im w kadr. Ich fotki podbijają potem internet, ale mnie to nie bulwersuje. Dla mnie ma to zupełnie inny wymiar i nie ma nic wspólnego z ordynarnym obnażaniem się bądź wyciąganiem swoich prywatnych spraw na forum publiczne.
I to właśnie mi się podoba! Nie wiem, czy jestem uprzedzony do postawy reprezentowanej przez szeroko pojętą grupę celebrytów, czy rzeczywiście jest ona aż tak naganna. Podejrzewam jednak, że duża część odbiorców tej fali internetowych plotek podziela moje zdanie. Mówiąc o odbiorcach, nie mam jednak na myśli osób, które zaczytują się w tego typu tekstach. Chodzi mi o ludzi, którzy tak jak ja natykają się na takie „kwiatki” przez zupełny przypadek i nie zaprzątają sobie na co dzień głowy prywatnym życiem swoich idoli, a raczej podziwiają ich za ich osiągnięcia, konkretne role, utwory, sesje i kampanie. Powszechnie uważa się, że powodem reklamowania swojej prywatności jest chęć zdobycia pieniędzy, których nigdy nie dość, chociaż ktoś mądry powiedział kiedyś, że te szczęścia nie dają.
Grafika
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?