Nie idźcie na dziennikarstwo!
10 i 11 marca 2016 w kościele oo. Dominikanów w Tarnobrzegu odbyły się tradycyjne rekolekcje wielkopostne. W minionych latach frekwencja podczas tego wydarzenia jakoś nie powalała, ale w tym roku przeżyliśmy prawdziwy szok. Frekwencja była nieprawdopodobna zarówno w pierwszy jak i w drugi dzień, ale to chyba nic dziwnego, skoro ojcowie zaprosili jako rekolekcjonistę samego Szymona Hołownię – teologa, dziennikarza, publicystę i autora kilkunastu poczytnych książek, który młodym ludziom kojarzy się przede wszystkim z popularnym telewizyjnym show "Mam Talent!". Pan Szymon nie udziela wywiadów, ale dla nas zrobił wyjątek. O co go zapytaliśmy? Przekonajcie się sami!
Felico & American: Czy głoszenie rekolekcji jest dla Pana wyzwaniem?
Szymon Hołownia: Tak i to bardzo dużym. Nie jestem specjalistą od mówienia do ludzi w wieku gimnazjalnym czy też licealnym, ale nie dlatego, że ich nie szanuję, tylko dlatego, że czasami bardzo trudno jest mi zderzyć się z takim klimatem, który w tym wieku się pojawia. Taki bunt, takie zmaganie się ze światem, to niezwykle wymagający odbiorca, którego uwagę bardzo trudno jest utrzymać. To nie są już jakieś intelektualne pogadanki ze studentami albo z ludźmi, którzy przyszli, bo chcieli sobie pogadać. Dla licealistów i gimnazjalistów to, o czym się tu rozmawia, jest czasami sprawą życia i śmierci. W tym wieku wszystko jest szalenie intensywne. Bardzo rzadko zdarza mi się więc mówić rekolekcje właśnie do licealistów czy do gimnazjalistów. To jest jeden z tych bardzo rzadkich przypadków.
F&A: Co zatem sprawia panu największą radość w życiu?
Sz.H.: Bardzo ważną rzeczą w moim życiu jest wiara i to jest jakiś punkt wyjścia, od którego wszystko się zaczyna. Im jestem starszy, tym jestem bardziej przekonany, że w życiu dużo ważniejsze są relacje, niż jakieś sukcesy czy dokonania, bo tak naprawdę w ludziach zostanie nie to, co zrobimy, napiszemy, wyrzeźbimy, tylko to, jakimi byliśmy ludźmi. Największą radość sprawia mi więc możliwość obcowania z ludźmi, rozmowy z nimi, a także możliwość pracy dla nich, tak jak robimy to w fundacjach w Afryce. I to jest prawdziwa przyjemność. Ma się wtedy poczucie głębokiego sensu, że mamy coś, co jest w tym życiu gęste, a nie jakieś takie watowate, nie wiadomo jakie.
F&A: Jak głosić słowo Boże, aby trafiało prosto w ludzkie serca? Wydaje nam się, że spora część ludzi starszych chodzi do kościoła tylko po to, aby zjednoczyć się z innymi, bo są zwyczajnie samotni. Jak wzbudzić w nich chęć wspólnoty z Bogiem? Wspominał pan na rekolekcjach, że młodych ludzi nie należy ani zachęcać, ani zaciągać do kościoła siłą, bo my sami w końcu znajdziemy do niego drogę. Większość akcji katolickich (jak choćby Dni Młodych) skierowana jest jednak do ludzi młodych, a Ci starsi nie mają czegoś takiego. Czy kościół nie staje się zatem dla nich bardziej przyzwyczajeniem i rutyną, niż głębokim przeżywaniem wspólnoty z Bogiem?
Sz.H.: Wiecie co, ja bym chyba nie odważył się robić takiego podziału i takiej generalizacji, bo tak naprawdę to nie wiemy, z jakich powodów przychodzą tutaj Ci starsi ludzie. Czasami może to być dla nich coś szalenie ważnego, a nam się może wydawać, że to odklepywanie paciorków, czy ucieczka przed samotnością. A może właśnie dzieje się tam coś niezwykle głębokiego. Bo wiara nie wyraża się tylko przez różnego typu eventy, wydarzenia, zjazdy, zloty… Ona wyraża się też czasami przez takie kapanie - kapie kropla za kroplą, kropla za kroplą, by po dwudziestu, trzydziestu latach wykuć coś zupełnie nowego w człowieku. Ja nie mam wcale poczucia, że młodzi ludzie bardziej świadomie uczestniczą w życiu Kościoła niż starsi, również dlatego, że to, o czym mówicie, te różnego typu rekolekcje, zloty, zjazdy i tym podobne rzeczy nie są do końca takie dobre, bo często zamieniają myślenie o relacji, które powinno być myśleniem o Kościele, w takie projektowo-eventowe. Jest jakiś fajny event w kościele to przyjdziemy, jest kolejny fajny w drugim kościele, to też przyjdziemy, jest fajny zjazd z papieżem, to przyjdziemy, a jak nie będzie, to nie przyjdziemy. I to też jest bardzo duże ryzyko zrutynizowania się, ale w zupełnie innym miejscu. Natomiast jak dotknęliście tutaj takiego wątku jak ucieczka przed samotnością, to ja bym się bardzo cieszył, gdyby tak faktycznie było. Kościół to jest szpital polowy, jak mówi papież Franciszek. To miejsce, gdzie ludzie mają się leczyć, mają się leczyć z różnych ludzkich bied, również z samotności, również z wykluczenia, również z głodu. To powinien być po prostu schron, gdzie każdy chory, samotny, głodny znajduje swoje miejsce. Więc ja myślę, że nie ma czegoś takiego, że z jednej strony są starsi pogrążeni już w rutynie, a z drugiej młodzi, którzy są świeży i biegną do Pana Boga. Myślę, że my wszyscy jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu. Wszyscy musimy dbać o to, aby religia nie stała się dla nas ideologią, tylko żeby była czymś, co przeżywamy bardzo żywo, do głębi i budujemy tę wspólnotę, starsi z młodymi, biedni z bogatymi, głupi z mądrymi, święci z grzesznikami. To na tej różnorodności w Kościele opiera się jego siła.
F&A: Jak trafił pan do show-biznesu? Czy to, co pana otacza, w ogóle można nazwać show-biznesem? Ciekawi nas również, jaką różnicę dostrzega pan między mediami świeckimi a religijnymi?
Sz.H.: Ja nie czuję się wcale częścią show-biznesu. Nie uczestniczę w tym. Nie chodzę na eventy. Nie jestem jakąś gwiazdą udzielającą wywiadów na prawo i na lewo. Ba, nie mam nawet takich propozycji, bo wszystkim odmawiam. Mój kontakt z show-biznesem ogranicza się do tego, że raz do roku zrobię program Mam Talent, czyli tak naprawdę poświęcam temu zaledwie kilkanaście dni i to jest ten mój cały kontakt z show-biznesem. A jak tam trafiłem? No, zaproponowali, to chciałem się pobawić i się zgodziłem. Natomiast, jeśli pytacie o media, to oczywiście, że jest różnica pomiędzy świeckimi a tymi kościelnymi, wyznaniowymi i to jest normalne. Kłopot polega tylko na tym, że dziś na tej scenie medialnej te światy zaczęły się ze sobą zamieniać. Media typu tygodniki opinii, typu kanały telewizyjne (nie mówię tutaj o TVNie czy o Polsacie) stają się powoli takimi mediami wyznaniowymi - to znaczy używają takiego języka jak media religijne, gdy mówią o polityce, a media religijne z kolei próbują się jakoś „uświedczyć” i iść za tym człowiekiem, który nie jest ich naturalnym odbiorcą, tylko po to, aby przyciągać nowych ludzi. Czy to jest dobry proces, czy nie – nie wiem. Jeśli chodzi natomiast o media religijne, to myślę, że jakiś procent, jakiś poziom takiego mówienia, żeby ludzie zrozumieli, jest bardzo potrzebny. W mediach religijnych bardzo łatwo pójść w taką pokusę robienia czegoś w takim zamkniętym klubie, takim kółku wzajemnej adoracji. Mówimy wtedy wyłącznie językiem, który rozumiemy i którego się nauczyliśmy i robimy to do ludzi, którzy ten język rozumieją. Jeśli ktoś z zewnątrz zechce przyjść i posłuchać, to nic nie zrozumie. Myślę więc, że ten język powinien być gdzieś tam w tych mediach wietrzony, bo inaczej będą one znikały.
F&A: Z jakimi opiniami na swój temat spotkał się pan do tej pory? Na ile je pan sobie ceni?
Sz.H.: Spotkałem się już chyba ze wszystkimi opiniami na swój temat. Od tych mocno krytycznych po bardzo pozytywne. Myślę, że wiele lat funkcjonowania w tym fachu nauczyło mnie, żeby nie przejmować się ani jednymi, ani drugimi, tylko robić swoje. Jeśli bym zaczął się przejmować tym, co ludzie o mnie myślą, to zacząłbym żyć ich życiem, a nie swoim, a ja mam przecież swoje życie do przeżycia.
F&A: Słyszeliśmy, że lubi pan podróżować. Co dają panu te podróże?
Sz.H.: Bardzo dużo. Podróże dają dystans do tych spraw, z którymi się człowiek tutaj zmaga i które zasłaniają mu cały horyzont. Podróże dają poczucie jakiejś takiej wdzięczności Panu Bogu za różnorodność świata, poszerzają wrażliwość, uczą nowych rzeczy. Nie ma chyba czegoś innego, co tyle by mnie w życiu nauczyło, dało możliwość spotykania różnych ludzi, różnych kultur i różnych wrażliwości i też pracy na ich rzecz.
F&A: Publikuje pan także książki. Co skłoniło pana do napisania tej pierwszej? Był to jakiś moment zwrotny w pana życiu, czy też jakaś myśl chodziła za panem i nie dawała spokoju?
Sz.H.: Wcześniej pisałem trochę tekstów o kościele i jedna z koleżanek powiedziała, że może byśmy coś z tym zrobili, np. wydali jakąś książkę. No i tak zrobiłem. Tu nie ma jakiejś wielkiej filozofii. Nie kierowało mną pragnienie bycia wielkim pisarzem, czy też pisania nie wiadomo jakich książek, bo nie było mi to do niczego potrzebne. To była bardziej taka użytkowa potrzeba, że może się to ludziom kiedyś przyda.
F&A: Napisał pan w jednej z nich, że święty może być dla każdego z nas autorytetem i dobrym przyjacielem.
Sz.H.: Dokładnie, bo święty jest po prostu człowiekiem przez duże C. Przeżył dobrze swoje człowieczeństwo, w pełni stał się człowiekiem i w tym jest dla nas wzorem. A przyjacielem dlatego, że święci to są ludzie. Ludzie tacy jak my. To nie są jakieś odczłowieczone postacie, tylko to są dokładnie tacy sami jak my ludzie, którzy są w tej chwili w innym miejscu i w innym stanie, ale dalej są ludźmi i mogą nas wspierać. Są naszymi przyjaciółmi, kolegami czy też koleżankami z kościoła. Dobrze by było poprosić ich, żeby nauczyli nas, ale nie jak ich naśladować, tylko jak ze swojego życia wydobyć to co w tym życiu jest najfajniejsze, najpiękniejsze, najlepsze, bo o to chodzi panu Bogu i o to też nam powinno chodzić. Nie żebyśmy kogoś kopiowali, żeby ktoś się stawał drugą Matką Teresą albo kolejnym księdzem Jerzym Popiełuszko, tylko żebyśmy umieli przeżyć swoje życie jak najlepiej. To byli, to są ludzie, którzy swoje życie tu na ziemi przeżyli najlepiej jak się dało i dlatego są fajnymi autorytetami i wzorcami.
F&A: Zbliżają się Światowe Dni Młodzieży. Jak ocenia pan przygotowania do tego wydarzenia? Czeka pan na nie?
Sz.H.: Nie, nie śledzę przygotowań do ŚDM i niewiele też o nich wiem. Z jednej strony cieszę się z tej możliwości, jaką będą mieli ludzie z całego świata, żeby się poznać i żeby wymienić jakieś swoje doświadczenia i spotkać się z papieżem, który powie do nich parę słów, ale nie jestem wielkim zwolennikiem tezy, że tego typu przeżycia zmieniają coś w podejściu ludzi do wiary. To znowu jest takie myślenie wydarzeniowo-eventowe, które oczywiście gdzieś tam ma swój sens, ale nie oczekiwałbym od tego czegoś więcej. To, czy wiara w człowieku jest, to się dzieje raczej w domu, w takiej codzienności, w tym, czy się do tego Kościoła przychodzi czy się z Panem Jezusem rozmawia, czy się o Nim rozmawia, czy się modli, przyjmuje Komunię, więc takie wydarzenie może pomóc, może pewne rzeczy pootwierać, ale nie przypisywałbym mu jakiegoś magicznego znaczenia, co mam wrażenie często się też u nas robi – że będą Światowe Dni Młodzieży, wszystko się zmieni, wszystko będzie inaczej. Może faktycznie będzie inaczej, a może nie. To nie zależy od papieża, a tak naprawdę tylko od nas samych.
F&A: Jak werbalnie wyrazić miłość bez mówienia „ja”? Wspominał pan w trakcie rekolekcji o tym, że często tego „ja” nadużywamy. A istnieje przecież taki pogląd, że miłość to dosyć egoistyczne uczucie, więc jak pan patrzy na miłość w tym kontekście?
Sz.H.: Myślę, że to da się zrobić. Może być to na przykład język troski, który koncentruje się na słowie „ty”. Możesz spokojnie powiedzieć komuś, że go kochasz, nie mówiąc mu sto pięćdziesiąt razy, że czujesz, że go kochasz, tylko na przykład robiąc mu śniadanie, kupując mu prezent, pamiętając o rocznicach, o imieninach, pytając czy jest mu ciepło, zimno, czy może chce pić, czy może chce coś innego… I właśnie ten język troski jest moim zdaniem językiem wyrażania miłości w życiu. Przecież Pan Bóg nie wyraża miłości do nas w ten sposób, że biegnie i krzyczy, że nas kocha, tylko wyraża ją poprzez opiekę nad nami, poprzez czułość i troskę. I myślę, że taka troska i jednocześnie relacja oparta na wspólnym zachwycaniu się pięknem, szukania tego piękna w człowieku, jest czymś takim, co o miłości mówi bardzo dużo. No, na przykład możecie sobie popatrzeć na jakieś piękne kwiaty – czy one mówią komuś, że go kochają? Nie, one po prostu są, zachwycają pięknem i nie muszą niczego komunikować. Po prostu są. I myślę, że miłość jest dużo bardziej w byciu, niż mówieniu o niej.
F&A: Czy na koniec naszej rozmowy możemy jeszcze prosić o jakąś radę dla młodych ludzi?
Sz.H.: Nie idźcie na dziennikarstwo.
F&A: Dlaczego?
Sz.H.: Absolutnie, nigdy w życiu nie idźcie na dziennikarstwo. Jeżeli tylko myślicie o tym, żeby być dziennikarzami, to nie. Lepiej zdobądźcie jakiś uczciwy zawód, uczciwe wykształcenie, zajmijcie się jakimiś uczciwymi rzeczami, miejcie sklep, róbcie coś w drewnie, budujcie domy, zajmijcie się fizyką kwantową, ale nie bądźcie dziennikarzami. Przez najbliższe kilkanaście lat będzie to w Polsce zawód, który się będzie zwijał, a nie rozwijał. Nasz rynek medialny jest taki jaki jest, czyli jest w okresie silnej transformacji - przechodzimy od takiego modelu, który był dominujący w latach 90., czyli dużych mediów, dużych stacji, dużych publikatorów, do takiego modelu, który będzie dużo bardziej rozczłonkowany na kanały tematyczne, portale czy oczywiście też Internet, o którym jeszcze niewiele osób u nas wie, niewiele osób wie dokładnie, jak to obsługiwać, więc zapotrzebowanie na takie prawdziwe dziennikarstwo przez wiele lat będzie bardzo małe. A tu nie chodzi o to, żebyście spędzali życie na przepisywaniu czterozdaniowych informacji z jednej witryny na drugą i wklejali do tego zdjęcia lub filmiki, które każą wam zrobić samodzielnie, tylko żebyście mieli okazje zrobić to, o co rzeczywiście w dziennikarstwie chodzi, czyli rozbudować swoją ciekawość i mieć możliwość takiego jej zaspokojenia, żeby był z tego pożytek dla ludzi, którzy będą was zatrudniać jako dziennikarzy. Więc dopóki nie będzie na rynku możliwości spokojnej pracy nad tekstem, która czasami zajmuje dwa, trzy, cztery tygodnie, a może nawet miesiące, żeby napisać dobry tekst, który rzeczywiście będzie sprawiedliwy, uczciwy, który nie będzie jakąś pogonią za sensacją, tylko pokaże ludziom kawałek świata, dopóki nie będzie rozdzielenia informacji od komentarza, które kiedyś było, to po prostu nie ma po co się tam pakować. To będzie teraz zawód, który wyłącznie was sfrustruje, nie da wam pieniędzy i jeszcze na dodatek będziecie nieustannie czuli, że musicie się komuś podkładać, zamiast być sobą i realizować misję. Teraz wszyscy chcą, żeby każdy w coś wierzył, wszystkie media są wyznaniowe, tu są kapłani Platformy, tutaj kapłani PiSu, a tam kapłani, którzy odprawiają swoje nabożeństwa. Nie pakujcie się w to. Dziennikarzami zawsze zdążycie zostać po historii, po geografii, po fizyce czy po chemii, ale jeżeli starszy wujek może wam coś poradzić, to jak najszybciej rozstańcie się z marzeniami o byciu dziennikarzami. Im szybciej to zrobicie, tym lepiej. Traktujcie to jak hobby, bo dzięki temu nauczycie się komunikować, a to jest bardzo ważne we współczesnym świecie, natomiast nie myślcie o tym jak o swoim zawodzie, bo czas dziennikarzy skończył się tak naprawdę pięć, dziesięć lat temu, a zacznie się być może na nowo za lat dwadzieścia, a w tym okresie przejściowym nie ma sensu się w to pchać.
F&A: Dziękujemy bardzo panu za tę rozmowę, radę i poświęcony nam czas.
Sz.H.: Również dziękuję.
Grafika: własna
Komentarze [2]
2016-03-27 11:26
Sprzedał już książki, żeby uchodźcy mieli za co kupować cukier, saletrę i gwoździe, niezbędne im do funkcjonowania w Europie?
_________________________________________________________
Klikam słonia.
2016-03-23 15:31
Bardzo ciekawy tekst. Brawo!
- 1