Niebity, zdrowy motor, piękna tapicerka. Okazja!
„Życie to nie je bajka” – mówię zawsze młodemu, jak mnie pyta czy nie kupię mu jakiego nowego frykasa. Ludzie tera wybredni, a pieniędzy to wcale więcej nie mają. Wszyscy tak patrzą na te auta i wymyślają. Zamiast „Biorę panie”, to narzekają i marudzą. Nawet moja Kryśka zaczyna chodzić podkur… znaczy zdenerwowana.
Śwagier to mi zawsze powtarza: „Mirek, Ty to musisz być kur… mózgiem tej operacji”. No i tak jest. Każdy interes zaczyna się od Rajchu. Wyjazd to misternie przygotowany plan. Telefon do Niemca i jedziemy. Kryśka jeszcze gołąbków zapakuje w folię z Lidla na drogę i można jechać. Ja to z tymi Niemcami kontakt to mam dobry. Dwa miesiące na ogórkach w zawodówce byłem, bo nam praktyki za marki załatwili. Języka się trochę poznało, no i piniędzy nawiozło.
Mam auto na gazie to się i tanio za granicę jeździ. Jedziemy zazwyczaj we czterech. Ja zawsze biorę jaką dobrą limuzynę, bo to wiadomo – stateczny człowiek ze mnie, z nosem do wygodnych aut z silnikiem 1.9 TDI. Młody… syn mój najstarszy. Biznes to on w mleku matki już dawno poczuł i tak zaczął ssać, że teraz Kryśka musi biustonosze na zamówienie kupować. Ale młody to zawsze sport gablotę przyprowadza. Wie, jakie trendy panują i na co dziewuchy po dyskotekach lecą. Świagier mój to urodzony mechanik. Od małego grzebał już w czym się da. A to tu dziecko zmajstrował, a to tam. No i do aut to też ma talent, nie powiem. Warsztat ma swój, więc chłop od razu widzi ile szpachli i lakieru pójdzie. Z ostatnim to zawsze mamy problemy. Braliśmy na te fuchy takiego Jacka, ale od czasu, gdy policja doszukała się, że bez prawka po pijaku jeździ, to go tak przyskrzynili, że nawet jego ojciec posterunkowy mu nie pomógł. No i tak biorę czasem na robotę kogoś ze znajomych albo z rodziny. Ale to wiadomo, z rodziną to zarobić się nie da, bo to od razu wszyscy wiedzą ile człowiek piniędzy nazarabia.
W Rajchu to już auta przygotowane stoją. Umowa na kolanie, kilka banknotów i można jechać. Zawsze wybrać trzeba takie z gazem, żeby jeszcze co w butli było, bo w Niemcach to jednak zawsze drogo. No i się zaczyna jazda. Wszyscy CB mamy to i jechać szybko można. A w Polsce to już się zaczyna. A to jeden pyta na stacji paliwowej czy nie do sprzedania, a to Niemiec dzwoni i płacze, że odkupi z powrotem. Ale głupi to nie jestem. Przyłożę telefon do maski, niech się pożegna i jadę do siebie, żeby szykować to cacko na niedzielną giełdę. Jeszcze sobie w drodze Żubra wypiję i zadzwonię do Kryśki, żeby co na obiad zrobiła. Potem to już tylko płytę Baciarów do kompakta wrzucę i można jechać.
W domu to śwagier wie co robić. Plac mam duży. Aut na nim stoi, że ho ho. Na początek to trza na warsztat wziąć te nowe, bo albo jaka szpachla odchodzi albo motor coś nie pracuje. Wszystkie te auta są po lekarzach. Każdy dbał, nie palił w środku i tylko do kościoła jeździł. Jeszcze ludzie się śmiały, że przy kościele przykryty kocem stoi. Śwagier to zna sztuczki. Tu podmaluje, tu klejem maźnie, tutaj sprejem cyknie. Auta prima sort.
Mój młody to też dobry szpec jest. Ma taki program w komputerze, co wie, na ile kilometrów auto wygląda. Podpina i nagle komputer wie, że ten samochód jest świeży, jakby przejechał dopiero 140 tysięcy kilometrów. No i coś tam powciska i nagle przebieg jest zaktualizowany.
Ja też muszę popracować. Zwłaszcza przed giełdą. Dwie butle plaka i odkurzacz. Najpierw trzeba odkurzyć auto. Zawsze pod siedzeniem marki jakieś leżą, no i prezerwatywy niemieckie, bo Niemiec tak bezpiecznie jeździł. Daje je zawsze młodemu, co by jakiego bachora z dyskoteki nie przyniósł. Potem idzie plak. Tutaj psiknę, tutaj wytrę i nowe auto. Kryśka zaszyje dziurę w fotelu, a mój młodszy syn umyje szyby. Trza go gnać od komputera, bo już Kryśka mówiła, że nawet do szkoły nie chodzi. Młody jeszcze wystawi auto na Internet i już tylko czekać, jak kupcy będą się w korku przed chałupą ustawiać. Zawsze do giełdy to z dwa pójdą. Po jednego to cygany przyjadą. Nie lubię ich, ale zawsze kasiory kupę zostawiają. Wybrzydzają strasznie, ale niemieckie furmanki to lubią. A to im czarnego Mercedesa ściągnę, a to im BMW sprzedam. Co prawda jeszcze mi coś z podwórka podpiepszą, ale ja ze złomu nie żyję, więc jakoś mi tych puszek i pokryw od studzienek kanalizacyjnych nie szkoda. Potem to się tylko pakują do auta w osiem osób, dyskotekę se robią i jadą na Bułgarię.
Po drugie auto to zawsze ktoś ważny podejdzie. Ostatnio przyszedł sołtys z synem. Gnojek znowu rozwalił auto w lesie to i trza mu nową furmankę kupić. A wybredne toto… Calibra nie pasuje, Golf też. Dobrze, że mu ostatnio Bumę opchnąłem, bo by mi do dzisiaj skomlał, że porządnego auta ode mnie nie kupił. Pod dyskoteką to z moim młodym rajdy sobie robią. Naklejka „Piczomagnes”, spoilery nowe założone no i jeszcze rura wydechowa duża. Młody mój to musiał wiadro sobie założyć, żeby się z niego nie śmiali, bo tamten miał dwie rynny wpieprzone. A tak to synek jeszcze powybrzydza, ale w końcu wezmą. Jeszcze się próbuje targować, jak Żyd jakiś, ale ja twardy w negocjacjach jestem. Mówię, że już kupiec dzwonił i jedzie z Sandomierza.
Trzecie auto to zawsze jakieś pechowe. Tylko pies z kulawą nogą obsika je czasem na placu, a tak to stoi. Dlatego w sobotę przejedziemy się nim z Kryśką na festyn jabłka. Niby ktoś podejdzie, zapyta czy olej bierze i tyle. Swoją drogą, to co ku…? Ma dawać? Szkoda sobie dupę zawracać.
W niedzielę rano trza więc na giełdę jechać. Pakuję się z Kryśką, kupujemy picie w Lidlu i ruszamy na Słomczyn. Kryśkę zawsze w drodze strasznie dusi plak, ale przynajmniej auto czyste mamy. Kupce tam to są różne. A to taki jeden, co chodzi już od pół roku i szuka furmanki, a to jakiś młody, co szuka auta sportowo-luksusowego o rodzinnym zacięciu i terenowych właściwościach przy ładowności busa i oszczędności Tico. A ja to mam zawsze takie. Pełny sztos sort i do tego dwie choinki zapachowe dyndają. Najgorsi to są takie szuje z miernikami grubości lakieru. Zaraz krzyczą, że auto malowane i bite. A ja przecież mówię, że Niemiec to głaskał! W środku zadbane jak nic. Biskup ostatnio chciał wsiąść i zobaczyć. No i pobłogosławił za darmo. Miał już kupować, ale ósmego auta mu nie pozwolili.
W końcu przychodzi kupiec. Mokasyn świeży założony, koszula w spodnie wpuszczona… wszystko jak trzeba. Ogląda i patrzy. Nawet Kryśce każę kebaba kupionego schować, żeby nie upieprzyć tapicerki tym tureckim sosem. Papierosy też chowam. Niepalone przecież, a jak mnie na Newadę zebrało to jechałem z głową wystawioną za szybę. No ale gość patrzy, widzi, że ja też dziarski gość – dobra skórka, sandał brąz i spodnie dżins. Ogląda, patrzy i widzi, że jest full sztos. W końcu się targuje. Ja mówię mu jaka jest sprawa z autem, że już prawie kupione, że sam musiałem zrobić kilka śladów, bo by nie uwierzył, że takie piekne jest i jeszcze, że 90 koni w dieslu to silnik nie do zaje… zniszczenia. W końcu płaci, siada z rodziną i jedzie.
No i tak mija mi ciężkie życie handlowca. Legalnie to trudno tu zarobić, ale przecież trzeba saszetkę spakować piniędzmi i znów na niemcowanie po świeże furki jechać, bo przecież klienty na niejedną furmankę. czekają
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?