Nita - cz. 2
Broń, którą dostała od Marcusa była całkiem dobra. Wystarczyło delikatnie pociągnąć za cyngiel, żeby wypaliła. Inga - czy raczej Nita - była zdziwiona, że poszło jej tak gładko. Nie zabijała od tak dawna. Ale jak te kilka ostatnich lat ma się do dwudziestu pozostałych, kiedy była szkolona na zawodową zabójczynię?
Szło jej dobrze, nawet bardzo dobrze. Gdyby miała brata, nie musiałaby tego robić. Ludzie z konkurencji wykastrowali jej ojca, kiedy miała sześć miesięcy. "Dobrze mu tak, sukinsynowi"-pomyślała.
Nalała do szklanki whiskey i usiadła w skórzanym fotelu. Rozejrzała się po gustownie urządzonym salonie. W telewizorze leciały wiadomości, a beznamiętny głos dziennikarza przyprawił ją o dreszcze. Trzeba było zająć się zwłokami. Powinna zrobić to sama, bez niczyjej pomocy. I tak jutro cały półświatek będzie trąbił o tym, że Nita wróciła.
Antoni pochodził z dobrej, szanowanej rodziny. Na pewno będą go szukać. Musiała działać szybko. Gdy się poznali, wydawało się jej, że wszystko się jakoś ułoży. Były wzloty i upadki, kłótnie i namiętne powroty ( jak w taniej telenoweli), ale szaleli za sobą. Gdyby tylko ten dupek nie zechciał wszystkiego spieprzyć. Chociaż to, co chciał powiedzieć, kiedy przyszła… że sobie wszystko przemyślał, że chce wrócić, ożenić się i mieć gromadkę dzieci. "Cholera" - Nita zaczęła nerwowo obgryzać paznokieć - "Może by coś z tego jeszcze wyszło. Trzeba było dać mu skończyć. Ale trudno. Mógł... mógł mówić szybciej” - zadowoliła się tandetną wymówką. Właśnie zastrzeliła miłość swojego życia, nic więc dziwnego, że zaczęła panikować.
Zapadał już zmrok, kiedy Nita przestała chodzić od okna do okna. Każda sekunda działała na jej niekorzyść. Każdy pojawiający się w jej głowie plan wydawał się równie beznadziejny. Nie wrzuci przecież ciała do rzeki. Nie zakopie. Nie poradzi sobie. "Przecież nie spalę własnego faceta" - myślała gorączkowo - "Ojciec wiedziałby co zrobić". Choć nie chciała tego robić, nie miała wyboru. Chwyciła kluczyki leżące na komodzie i nie patrząc na sztywniejące na podłodze ciało zeszła do garażu.
Droga do Milczek ciągnęła się bez końca. Nita bezwiednie zaczęła myśleć o rodzicach. Matka była córką nauczycieli. Dziadkowie wychowali ją twardą ręką. Mając szesnaście lat zbuntowała się i uciekła z domu. Koczowała na dworcach i w ogródkach działkowych. Wtedy poznała ojca. Kuliła się z zimna na ławce, a on obserwował ją zza szyby restauracji. Widocznie miał chęć na młodą dziewczynę, bo dziewięć miesięcy później urodziła się Inga. Ojciec miał wtedy czterdzieści jeden lat. Pochodził z biednej śląskiej rodziny. Mieszkali w obskurnej czerwonej kamienicy z małymi oknami. Miał trzech braci, z których dwóch nigdy nie poznał, bo odebrano ich jego matce tuż po urodzeniu. Wychowała go ulica, a raczej ci, którzy nią rządzili. W wieku jedenastu lat ukradł pierwszy samochód. Z czasem stał się grubą rybą i szefem mafii, przed którym drżało całe miasto. Teraz ma sześćdziesiąt siedem lat i "oficjalnie" przeszedł już na emeryturę.
Widok położonej na skraju lasu znajomej wsi uspokoił dziewczynę. Teraz zakręt w lewo i jeszcze jakieś dwieście metrów prosto. Minutę drogi przed domem powinno stać kilku „goryli”. Są. Jeden z nich kiwną do niej głową. Inga zaparkowała srebrne BMW i powoli podeszła do drzwi. Otworzył ojciec. Mimo swoich lat miał wciąż nienaganną sylwetkę, czarny farbowany wąs i spokojną twarz z głęboką blizną na policzku.
- Tato... chyba musisz mi pomóc - zaczęła niepewnie.
- Czyżby? - odpalił ironicznie - a mnie się zdaje, że nic nie muszę. A tym bardziej nie muszę z tobą rozmawiać. Wypnę się na ciebie tak, jak ty na mnie sześć lat temu.
- No to wsadzą mnie do paki.
- Nawet nie myśl, że zapłacę kaucję.
- Zabiłam go...
- Zabiłaś? Zabiłaś go! Załatwiłaś tego swojego biznesmenka? Moja córeczka! Moja krew! Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie. Pewnie mam się pozbyć trupa i załatwić wszystko z pieskami.
Na policzku Ingi błysnęła łza. Przecież to nie tak miało być. Miała być szczęśliwa. Ojciec jest z niej dumny, ale ona... Było jej wstyd. Nie bała się, nie denerwowała. Po prostu było jej wstyd.
Z samego rana wyruszyli do miasta. Prowadziła Nita, obok siedział ojciec, a z tyłu jeden z jego ochroniarzy. Teraz zaczęła się bać. Ręce trzęsły jej się na kierownicy. Zacisnęła je mocniej, aż palce zrobiły się zupełnie białe.
Do domu weszli tylnym wejściem. Po otworzeniu drzwi uderzył ich smród rozkładającego się ciała. Odrzuciło ich. Nie pomogło oddychanie ustami i zasłanianie nosa rękami. Powietrze było ciężkie i lepkie od smrodu wypełniającego cały dom. W ciągu kilku sekund fetor wniknął w ich skórę, ubranie, włosy, z każdym oddechem rozrywał płuca.
- Szefie, wali trupem - zdyszanym głosem wymamrotał ochroniarz.
- Zamknij się głupku i ładuj go do wora!
Ochroniarz wyciągnął z kieszeni złożony w kwadrat pokrowiec. Sapiąc i stękając z największą odrazą umieścił w nim zwłoki. Nita podeszła do nich chwiejnym krokiem. Uklękła w kałuży krwi. Zbliżyła usta do zimnych warg narzeczonego. Jego już nie ma. Co z nią teraz będzie?
Koniec
Komentarze [1]
2010-10-11 19:28
Dawno nikt tu nie pisał opowiadań... Przynajmniej nie pamiętam dobrych za moich czasów.
- 1