Oko – cz.1
Lodowato białe ściany królestwa zgryzoty, więziły zgnębioną duszę. Młoda, a już styrana życiem, dziewczyna. Chciałoby się rzec, pogrążony w bólu cień człowieka. Czarne, długie włosy skrywały jej twarz gęstą zasłoną, a biała niegdyś koszula, szarzała od wylewanych łez. Siedziała skulona w kącie swojego pokoju, własnego więzienia, w którym została zamknięta.
Co jakiś czas podchodziła do drzwi by popatrzeć przez dziurkę od klucza, co też dzieje się po ich drugiej stronie. Za każdym razem towarzyszyło jej to samo zdziwienie, gdy odkrywała, że klamki w nich po prostu nie ma. Klęczała tak paręnaście minut i powracała do swojego cienistego kącika. Było to pozornie bezpieczne schronienie przed surowością każdego dnia. Mówili na nią Matylda, choć sama do końca nie wiedziała, jak ma na imię. Nie pamiętała też jak się tam znalazła. Jedyne, co tkwiło jej w pamięci i prześladowało ją każdej nocy, to obraz zakapturzonej postaci w czarnym, długim płaszczu. Co noc krzyczała i wiła się w spazmach na swym skromnym posłaniu. Śniła o wielkim ognistym kręgu, przerażających, czarnych istotach i brutalnych obrzędach. Łóżko stało się dla niej ołtarzem cierpienia. Ale jak tu było z niego nie korzystać, skoro przywiązywana była doń po zmroku skórzanymi paskami.
Bała się ludzi, którzy do niej przychodzili. Białe fartuchy przyprawiały ją czasem o ataki paniki, podczas których próbowała wydrapać dziurę w ścianie bądź też wydrzeć ze ściany metalową siatkę zabezpieczającą przed skokiem przez okno. Oni mieli na to jeszcze inne lekarstwo. Dostawała zastrzyki, po których wiotczały jej mięśnie. Matylda wiedziała, że musi do nich przywyknąć. To oni dawali jej jedzenie i byli jedynymi ludźmi, jakich mogła oglądać z bliska. Bolało ją jednak, że ludzie ci traktują ją jak przedmiot, a jedynym, o co tak naprawdę dbali, był jej wielki brzuch. Badali go i uśmiechali się znacząco do siebie. Najbardziej był nim zainteresowany doktor Teufel, który podczas każdej wizyty u Matyldy obserwował go bacznie i notował coś w swoim dużym, brązowym notesie. Jego ciemne, ukryte za szkłami okularów oczy, mroziły krew w żyłach Matyldy. Spojrzenie doktora było nieprzyjemne i pozbawione jakichkolwiek ludzkich uczuć. Jedyną osobą, z jaką mogła normalnie porozmawiać, był starszy, brodaty mężczyzna, który przedstawiał się jako Nikolai. Miał on zwyczaj przechadzać się korytarzem ze szczoteczką do zębów, którą ciągnął za sobą na sznurku po posadzce. Przychodził pod drzwi Matyldy każdego dnia, rozmawiał z nią, obserwując jednocześnie czy gdzieś nie czają się bolszewicy. Była to jedyna osoba, która ją rozumiała. Rozmawiali zazwyczaj krótko, gdyż bolszewicy zawsze zabierali stamtąd Nikolaia i jego szczoteczkę. Dziewczyna bardzo lubiła te ich krótkie rozmowy. Z zainteresowaniem słuchała jak jej przyjaciel opowiada o pięknym dworze, kwitnących ogrodach, wielkich balach oraz olbrzymim bogactwie. Wierzyła, że kiedyś stąd ucieknie i razem wrócą do krainy, z której go zabrano. Niestety, zielone alejki ogrodu z jej wyobraźni szybko zamieniały się w ciasne, obskurne korytarze czyśćca w jakim przebywała.
Pewnego dnia obudziła się jak zwykle mocno spocona po nocnych konwulsjach. Męczące ją co jakiś czas wymioty i tym razem dały o sobie znać. Ubrudzona, świeżo wyrzuconą z siebie zawartością żołądka, czekała na kolejne odwiedziny białych fartuchów. Nie musiała jednak wyczekiwać zbyt długo. Po chwili z trzaskiem otworzyły się drzwi. Do środka wszedł doktor Teufel ze swoim nieodłącznym notesem. Rozkazał władczym głosem swoim pomocnicom by te odpięły Matyldę i zaprowadziły ją pod prysznic. Wtedy dwie grube baby, energicznie i bez jakiejkolwiek czułości, wytargały ją z łóżka i zaprowadziły pod natrysk. W tym czasie dr Teufel badał łóżko dziewczyny. Przyglądał mu się wnikliwie, jakby widział je pierwszy raz. Nagle wyjął z niego materac i odsłonił pentagram namalowany czarnym, grubym flamastrem. Rozejrzał się czujnie wokół, po czym znów odłożył materac na swoje miejsce. „Jeszcze trochę…” - powiedział cicho pod nosem. Następnie wyszedł z pomieszczenia. Gdy Matylda wróciła, była już czysta i sucha. By nie marnować czasu, duet pomocnic doktora nakarmił ją obiadem, składającym się z jakiejś zmiksowanej brei i czegoś, co miało przypominać mięso. Zbliżało się południe. Dziewczyna siedziała w kąciku i bawiła się włosami, rozmyślając czy możliwa jest ucieczka z tego dziwnego miejsca. Wiedziała, że w dużej mierze będzie to zależało od Nikolaia, gdyż to do jego pałacu mieli uciec. Nie upłynęło kilkanaście minut, gdy Matylda usłyszała znajome popukiwanie w drzwi. Jednym susem wyskoczyła ze swojego ulubionego miejsca i przystawiła oko do dziurki od klucza. To był Nikolai. Przyniósł jej maleńką stokrotkę i zapewnił, że gdy już stąd uciekną dostawała będzie codziennie ogromne bukiety kwiatów. Po kilku zdawkowych zdaniach Nikolai rzekł jednak:
- Jutro, w nocy, przyjdę po ciebie. Uciekniemy stąd i popędzimy wierzchowcem aż do mojego pałacu. Wiem już jak. Matyldo, już nikt nas nie rozdzieli - mówił z entuzjazmem.
- Jutro? Dobrze. Będziesz musiał mi pomóc. Mój brzuch boli mnie czasem. Uciekniemy, uciekniemy na pewno - zapewniała Matylda.
Rozmowa nabierała impetu lecz szybko została przerwana. „Bolszewicy” po raz kolejny pojmali Nikolaia. Dziewczyna odeszła od drzwi, ukryła się w kącie, po czym przysnęła.
CDN.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?