Pani z dużym pieprzykiem - cz. 2
,,Bez niego świat byłby lepszy" - zapisuję zdanie w swoim notatniku. Nie mogę uwierzyć, że są chwile, kiedy jest mi go żal, kiedy zastanawiam się, co on czuje. Nienawiść jest łatwiejsza.
- Myślisz, że to spotkanie ci pomoże? - przypomniała mi się pani z pieprzykiem.
- Myślę, że będzie wojna - odpowiedziałam jej wtedy.
Słyszę płacz mamy. Chcę, żeby przestała. Nie dlatego, że jest mi jej żal. Nie mogę tego słuchać. Denerwuje mnie. Proszę, przestań!
- Mamo, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. - powtarzam wyćwiczoną przez lata regułkę, bez jakichkolwiek emocji. Wiem jednak, że nie będzie. Nawet jej nie dotykam. To trwa już długo. Przyzwyczaiłam się. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ona też to zrobiła. Czasami wydaje mi się, że jest jakaś taka przemielona, sflaczała. Wtedy jej nie lubię. Kocham ją, ale czasami nie lubię. Nie lubię też siebie za te uczucia. Gdyby nie ona, to nie wiem, co by się stało.
Kiedyś było mi łatwiej. Był Michał. Tkwiliśmy w tym razem. Rozumieliśmy się. Teraz zostałam sama. On już nie pamięta jak to jest. Ludzie mają taką przypadłość, że jeżeli nie doświadczą czegoś na własnej skórze, to nie zrozumieją. Nie obwiniam go. Nie mam żalu. Liczę, że też kiedyś przestanę rozumieć.
Słyszę odgłos otwieranych drzwi. Wrócił. Idź spać. Błagam! Tylko nie dzisiaj! Nie mam siły - modlę się w duchu. Ale widocznie Bóg jest teraz zajęty i ma ważniejsze sprawy. Zamykam się w swoim pokoju, siadam na podłodze i staram się udawać, że mnie to nie dotyczy. Zaczynam płakać. Jeżeli policzę do pięciu i przez ten czas mucha nie przestanie latać, to wszystko będzie dobrze. Raz, dwa, trzy... Cisza, usiadła na mojej dłoni.
Trzask, krzyk. Serce zaczyna mi bić szybciej. Biegnę do drugiego pokoju.
- Zostaw ją - krzyczę tak głośno, że aż robi mi się ciemno przed oczami. Ale nic nie robię. Stoję jak sparaliżowana. Patrzę.
- Zostaw ją - proszę. Mówię przy tym tak cicho, że sama ledwo się słyszę. Wszystko wiruje. Przykucam na schodach, próbuję objąć ścianę. Ręce drżą, a łkanie targa całym ciałem. Ja już nie chcę, nie mogę, nie mam siły. Chcę umrzeć. Błagam, niech to się skończy. Przed oczyma niby kolorowe wzorki w kalejdoskopie przepływają sceny. Telefon. Mama na podłodze. On. Jakieś światła, obcy ludzie, o coś mnie pytają. Nic nie rozumiem. Odpowiadam machinalnie. Ta plamka na ścianie coś mi przypomina. Wygląda jak brodaty dziadek w kapeluszu. A może to koń z grzywą. Nie, raczej kapelusz. Znów zwykła plama.
Robi się pusto, cicho. Tylko deszcz uderza o dach domu, wystukując rytm. Ta ta ta, ta ta, ta ta. Zupełnie jak w tej piosence, której Michał słuchał kiedyś bez przerwy, i która niemożliwie mnie irytowała.
Przez moment wydaje mi się, że już po wszystkim, że to nie może trwać wiecznie, że to nareszcie koniec, że codzienne ,,Boże, spraw, żeby to piekło się skończyło” ma sens. Szkoda tylko, że takie chwile są tylko chwilami, po których trzeba spaść jak z pieca na łeb w szarą rzeczywistość. Nic się nie zmieni. Pojawia się światełko, a potem znów ciemność i cisza.
Koniec
Komentarze [1]
2010-04-09 16:10
Długo musieliśmy czekać na drugą część, ale jest. Jest i mnie się podoba:)
- 1