Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Pod przystankową wiatą   

Dodano 2007-09-18, w dziale opowiadania - archiwum

Ołowiane chmury toczyły się po niebie, wściekle siekając strugami deszczu przezroczyste ściany przystanku. Mężczyzna w średnim wieku dopalał papierosa skrytego pod sarmackim wąsem, zerkając co chwilę na zegarek.

Zza rogu pobliskiego budynku wybiegł człowiek, przeskakując kałuże i chroniąc się połamanym parasolem przed strumieniami wody. Wszedł pod wiatę, usiadł na ławce i otrząsnął się jak mokry pies.

- Cholerna pogoda – pokręcił głową. – W ogóle ostatnio mam strasznego pecha, wie pan?

Mężczyzna nie odpowiedział, spojrzał tylko niechętnie na nieoczekiwanego towarzysza.

- Szkoda gadać – kontynuował tamten niezrażony. – Nie chcę się narzucać... Wie pan, przydarzyła mi się historia jak z filmu. Rozwiodłem się parę miesięcy temu, rozumie pan, straszną sukę sobie za żoną wziąłem. Człowiekowi wydaje się, że niby kogoś zna, a wystarczy parę lat pod jednym dachem pomieszkać i szlag może trafić. Ładna była, niegłupia, robotna, tylko straszna pedantka. Z początku nawet mi się to podobało: porządek był, nie musiałem jej opieprzać, że wracam zmęczony z roboty, a tu się w drzwiach idzie zabić na jakichś butach czy czymś tam. Tylko że z czasem coraz bardziej zaczęło jej na tym punkcie odbijać. Nie odstawiłem od razu jakiejś rzeczy na swoje miejsce, a ta się na mnie wydziera. I opowiada, jak to u jej znajomych jest wspaniale, jak to wszyscy znają swoje obowiązki, a u nas burdel. No to ja do niej, żeby się przeprowadziła, jak już jej własny chłop nie odpowiada. A ta znowu... No to co miałem zrobić? Nie będę się męczył do końca życia, bo gacie nie leżą tam gdzie trzeba.

Roześmiał się jak z dobrego dowcipu, po czym znów podjął:

- Czekaj pan, to dopiero początek. Żyłem sobie parę miesięcy sam, ale czterech dych jeszcze na karku nie mam, to się zaraz obudziła w człowieku potrzeba. Miałem na oku kilka panienek. Próbowałem to tu, to tam, ale nie wychodziło. Wie pan, latka lecą, przydałoby się znaleźć kogoś na dłużej, a drugi raz w taką kabałę nie chciałem się wpakować. Wreszcie znalazłem. Nieco ode mnie starsza, ale niebrzydka i mieliśmy trochę wspólnych zainteresowań. Przypadliśmy sobie do gustu. Poznałem ją na zakupach w centrum handlowym, gdy szukała krawatu dla męża. I w tym był cały szkopuł: mężatka. Pomogłem jej wybrać. Kompletnie nie miała gustu, ale cóż - nie ma ideałów. Poszliśmy na kawę. Akurat pogoda była taka sama jak teraz, a my oboje na piechotę. Trzeba było przeczekać. Potem zaprosiłem ją jeszcze raz, drugi, trzeci... I tak się rozwinęło. Skoro ja się rozwiodłem, to ona też mogła, czemu nie? Przynajmniej oboje wiedzieliśmy co i jak, a nie żadne romantyczne bzdury z filmów. Mówiła mi, że męża ma miłego, nawet go lubi, ale nie kocha. Nigdy go podobno nie kochała. Z wojska był. Ot, takie młodzieńcze zauroczenie, a skończyło się ślubem. Ale nie chciała go rzucić. Ciągle mi powtarzała, że on jest do niej za bardzo przywiązany. I chyba trochę się go bała. Wie pan, jacy są faceci - na chłopa nie poradzisz. Wreszcie wylądowaliśmy w łóżku. Nie pracowała, nie miała dzieci. Pół dnia wolnego. Opierała się, ale udało mi się jej wbić do głowy, że jak nie jest szczęśliwa, to niech zrobi wreszcie coś dla siebie. To było jakieś trzy miesiące temu. Potem to ją prawie codziennie odwiedzałem. W ochronie pracuję, brałem drugą zmianę, więc nie było problemów z czasem. Zdarzyło się raz, że jej mąż prawie nas nakrył. Dobrze, że wyjrzałem akurat przez okno, jak podjeżdżał samochodem na parking, to zdążyłem się szybko zebrać i wyjść. Na klatce schodowej się z nim rozminąłem. Potem znowu kilka tygodni spokoju i wreszcie wpadka. Wrócił wcześniej, a my byliśmy akurat w łóżku. Dobrze, że jeszcze rano było, mogła się wytłumaczyć, że chciała dłużej pospać. Gorzej ze mną: ledwo spodnie ubrałem i na balkon. A tu marzec, zimno i weź sobie człowieku czekaj. Z piątego piętra przecież nie zeskoczę, do sąsiadów bałem się przechodzić, żeby potem czegoś nie wygadali. I siedziałem aż do wieczora. Dobrze że był tam koc, znalazłem go w takim wiklinowym koszu, bo chyba bym zamarzł. Koło jedenastej otworzyła mi drzwi, dała szybko resztę ubrań i kazała uciekać. Musiałem przejść koło łóżka i byłem prawie pewien, że jej mąż miał wtedy półotwarte oczy. Sam nie wiem, czy mnie widział - niektórzy tak śpią. Dzwoniłem potem parę razy, kazała dać na razie na wstrzymanie, ale zapewniała, że nic się nie wydało. Dwa tygodnie już jej nie widzę, a od paru dni w ogóle telefonów nie odbiera. Czatowałem przy jej bloku, a tu nic - nie ma jej. Jakby gdzieś wyjechała... Ciekawi mnie, gdzie teraz jest.

Wąsaty mężczyzna powoli rozglądnął się dookoła i wyciągnął coś z kieszeni.

- Ja wiem. Na dnie Śniardw – odparł.

Z ciemnego, podłużnego przedmiotu bezgłośnie wysunęło się ostrze.

Oceń tekst
  • Średnia ocen 4.9
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 4.9 /26 wszystkich

Komentarze [2]

ddomcia
2007-09-26 21:12

hm? co będę pisać- bardzo mi się podoba:)

~Paulina
2007-09-18 14:56

Dobree, lubię takie zakończenia:] A już się bałam, że zaczniesz moralizować, jak to ludzie nie powinni obcym opowiadać całego swojego życia na poczekaniu:]

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 11hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry