Poznamy ich po tym, jak skończą
Najwyższy czas odszczekać to, co powiedziałem jakiś czas temu na temat Barcelony. Moim zdaniem są już mistrzami. W głębi serca chciałbym, żeby tak nie było, ale niestety, taka jest właśnie piłka. Co powiem Wam teraz? Chyba tylko to, że Real stracił szansę na mistrzostwo kraju i to na własne życzenie. Zastanawia mnie tylko jedno. Co takiego wydarzyło się w ostatnim okresie, że ten walec, który rozjeżdżał wszystkich w pierwszej połowie sezonu, w najważniejszym jego momencie zawiódł i to na całej linii?
Kryzys w Realu zaczął się z początkiem stycznia. Na początku traktowałem te ich potknięcia jako wypadek przy pracy, taką chwilową zadyszkę. I trwało to do momentu porażki tej ekipy u siebie z drużyną Schalke, po którym o mały włos nie odpadli z LM. Potem nie było jednak lepiej. Strata pozycji lidera i pozamiatane. Najgorszy jest jednak fakt, że Barcelona była w strasznym gazie i nic nie zapowiadało, że zechcą zwolnić. Królewscy mogli zatem jedynie czekać na potknięcie Blaugrany, ale się nie doczekali. Cóż, szkoda. Teraz nikt nie będzie już raczej pamiętał futbolu, jaki prezentowali na początku sezonu. Nieoczekiwanymi potknięciami pozwolili się Barcelonie wyprzedzić, a ostatnie spotkanie z Valencią (zremisowane 2-2) prawdopodobnie pogrzebało już definitywnie ich szanse na ostateczny
ligowy triumf. Leszek Miller powiedział kiedyś, że "prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym, jak zaczynają, ale po tym, jak kończą". Ano zobaczymy. Myślę jednak, ze mimo wszystko trzeba im podziękować za walkę, bo pomijając wyniki, to postawy raczej wstydzić się nie muszą.
No tak, ale kibice Realu to prawdziwi fanatycy futbolu i oni takich wpadek nie darują. Dla
nich nadszedł czas poszukiwania winnych po tym blamażu. Cóż, ja również chciałbym do nich dołączyć. Zacznijmy więc ocenę zespołu od ławki trenerskiej. Carlo Ancelotti. Facet, który doprowadził do tego, że zacząłem kiedyś kibicować Milanowi (Realowi znacznie później). Jeden z najlepszych trenerów naszych czasów. Charakteryzuje się tym, że jest bardzo łagodny i ma zdecydowanie ojcowskie podejście do piłkarzy. O dziwo ta jego miękka ręka pozwoliła mu mimo wszystko wygrać ze swoimi zespołami już trzy edycje Ligi Mistrzów. W Realu spokojnie można nazwać go jednak głównym winowajcą porażki. Jego celem było zdobycie sześciu pucharów w jednym roku. Na pewno nie mało, ale w odczuciu kibiców było to do zrobienia. Z tych sześciu pucharów wygrał niestety tylko dwa, a trzy przegrał i to, co by nie mówić, w trochę frajerski sposób (jeden jest jeszcze do wygrania). Ale takie historie pod koniec sezonu już mu się w przeszłości zdarzały. Przypomnijmy jak w sezonie 1999/2000 w trzy kolejki stracił jako trener Juventusu scudetto na rzecz Lazio. Potem sezon 2003/2004, gdy jako trener Milanu wygrał pierwszy ćwierćfinał LM z Deportivo La Coruna 4-1, żeby w rewanżu przegrać w Hiszpanii 4-0. Jakby tego było mało, to przegrał również finał z Liverpoolem w 2004/2005. Cóż jest konsekwentny i jak widać nie lubi raczej grać do końca. Największą jego wadą jest jednak przyzwyczajanie się do nazwisk i brak chęci na dokonywanie jakiejkolwiek rotacji w składzie. Zauważcie, że grał przez prawie cały czas tym samym zestawieniem. Pozwolę sobie tu przypomnieć jego wypowiedź po jednym z meczów, że "tercet BBC będzie grał u niego zawsze, jeśli będą w dyspozycji".
Tym samym dał sygnał wszystkim pozostałym graczom formacji ofensywnej, że nawet jak na treningach będą wymiotować ze zmęczenia i dokonywać cudów, to i tak zostaną pominięci przy ustalaniu ostatecznego składu. Szkoda. Błędem jest także to, że kreowaniem gry obarcza przez cały sezon tylko jednego zawodnika. Rok temu był nim Di Maria. Real miał wtedy szczęście, bo przez cały sezon drużyny nie nękały kontuzje, toteż Angel faktycznie ciągnął grę. W tym roku sytuacja jest już z goła inna. Rola kreatora przypadła Luce Modriciowi. I faktycznie gra Realu z nim i bez niego wygląda diametralnie inaczej. Chorwat jest jednak od listopada nękany przez kontuzje i najprędzej zagra dopiero w finale LM, jeżeli oczywiście do niego awansują.
Powiem tak. Gdybym był trenerem, to chciałbym mieć taki problem jak Ancelotti i mieć taki nadmiar bogactwa na każdej pozycji. Do niektórych piłkarzy można mieć jednak mimo wszystko trochę pretensji. Na początek przyjrzyjmy się kapitanowi. Nawet ślepy jest w stanie zauważyć, że Iker Casillas to nie jest już ten Iker sprzed lat. Co ciekawe, kapitan jest chyba obecnie najmniej lubianym zawodnikiem tego zespołu wśród kibiców tej drużyny. No cóż. Tak to jest, jak ma się przypiętą łatkę kreta. Ja osobiście uwielbiam Ikera za jego zasługi i za to, że od 25 lat jest nieustannie związany z tym klubem. Może nie ma on już takich umiejętności jak dawniej, ale jego miłość do Realu jest ciągle taka sama. Ale skoro on tak kocha Real Madryt, to powinien moim zdaniem zasiąść na ławce i oddać swoje miejsce w składzie młodszym. Nie podoba mi się również to, że nie dostrzega już swoich błędów, których w tym sezonie było więcej niż przez całą jego dotychczasową karierę. Ale nie zapominajmy, że są w tej drużynie również tacy zawodnicy, którzy zasługują na pochwały. Jednym z nich jest James Rodriguez, który w obliczu absencji Modricia stał się bardzo ważnym ogniwem w drugiej linii. Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie także Isco. Z powodu problemów z kontuzjami mógł nareszcie pokazać, że zasługuje na noszenie koszulki Realu. Podobnie Raphael Varane, który - tak jak podejrzewałem - będzie stopniowo zastępował Pepego w linii obrony. Wielu zaskoczył także Chicharito. Ja w momencie transferu byłem zachwycony jego występami w barwach United. Co prawda nie grał tam zbyt często, ale podobnie jak w Manchesterze swój ślad zostawiał. Na miejscu władz Realu zostawiłbym tego piłkarza na dłużej, nawet jakby Benzema miał być
wyżej w hierarchii.
I tak nadszedł czas, by przyjrzeć się tercetowi BBC. Patrząc jedynie na drugą połowę sezonu skrót ten można by było przetłumaczyć jako "Było Bardzo Cienko." Gareth Bale. Gość, którym
zachwycałem się przez cały ubiegły sezon. Ba, ustawiłem go w kontekście najbardziej ulubionego zawodnika w tym klubie na równi z Ramosem. Rok temu prezentował się genialnie i wydawało się, że wciąga on Neymara nosem. W tym sezonie statystyki są dla Walijczyka jednak fatalne. Zdobył zaledwie 13 goli przy 22 Brazylijczyka. Jego wkład w grę był niewielki, ale to ponoć kwestia tego, że koledzy rzadko do niego grali. A nie grali do niego, bo widzieli jego słabszą dyspozycję. I tak koło się zamknęło. Teraz czas na Benzemę. Benzemę, którego krytykowałem przez cały początek sezonu. No, cóż. Odszczekuję to, co wcześniej powiedziałem. Benzema prezentuje się dziś najlepiej z całej tej trójki. Zdobywa gole, asystuje i co najważniejsze jest widoczny na boisku przez całe spotkanie. A jak napastnik strzela gole, to chyba wszystko jest w porządku – nieprawdaż? Sam gram w ataku i dobrze wiem, jak to jest. Karim zdecydowanie się poprawił i to on jest z całej tej trójki najbardziej nietykalny. Na koniec został Cristiano Ronaldo. Ten od momentu zdobycia Złotej Piłki znacznie obniżył loty. Duży wpływ na to miało chyba rozstanie z Iriną Shayk. Swoją drogą na jego przykładzie widać najlepiej, jak ważne dla piłkarza jest posiadanie poukładanego życia. Na szczęście dalej jest na dobrej drodze do zdobycia tytułu króla strzelców ligi, a co za tym idzie kolejnego Złotego Buta. Patrząc jednak na jego zaangażowanie w grę, to wszyscy niestety widzą, że Messi go zdecydowanie wyprzedza. Nie będę zaskoczony, jeśli to właśnie Argentyńczyk otrzyma piątą Złotą Piłkę. Ale to tylko takie gdybanie, bo na ten moment nie umieściłbym CR-a nawet w pierwszej trójce kandydatów.
Teraz pozostała tylko walka o Ligę Mistrzów, bo porażka 2-1 na wyjeździe znaczy tyle co nic. Boję się jednak, że jak dojdzie do finałowego pojedynku z Barceloną, to mogą go sromotnie przegrać. A ja potrójnej korony dla Blaugrany mogę nie przeżyć.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?