Prosto spod suszarki
Najprościej mówiąc – The Horrors. Że, przepraszam, co? The Horrors. Coś więcej? Moje najgenialniejsze odkrycie, objawienie, miłość od pierwszego wejrzenia, usłyszenia, zasłuchania. Zaczęło się ponad miesiąc temu, tak przypadkiem, między suszarką a telewizorem. Tak, tak MTV2. Suszę włosy, oglądając telewizję. Nuda, nic, reklama. I nagle teledysk – „Count In Fives” – lepszy niż kawa.
Powtórzę – The Horrors. Najfajniejsi panowie w mieście, pieszczotliwie określani mianem najgorszych nocnych koszmarów. Cudowne dzieci Londynu, odpowiedź na lepsze czy gorsze klony spod znaku „the …s”. Manifest znudzonych dwudziestolatków, którzy chcą pokazać kolegom z branży, jak się robi muzykę w roku pańskim 2006. Nie muszą bawić się w powielanie indie – rockowych schematów. Patrzcie i uczcie się. Nie mają własnej strony internetowej. Nie mają zbyt wielu uroczych fotek w Internecie. Ich koncerty trwają zaledwie 20 minut, a piosenek też nie mają za dużo. Do czasu. Mają osobowość. A raczej 5 osobowości. Precyzyjna układanka złożona z pięciu elementów – Faris Rotter, Tomethy Furse, Joshua von Grimm, Spider Webb, Coffin Joe. Wymienieni jednym ciągiem, na jednym oddechu, bo nie ma przodu i tyłu, jest szereg. A czubki butów żadnego z nich nie przekraczają cienkiej, intuicyjnej linii medialnej prostytucji. Owszem błogosławi im New Music Express, błąkają się gdzieś w okolicach piątego miejsca w Red Button Chart. To by było na tyle. Jak to się dzieje, że publiczności na koncertach nie brakuje? Tych pięciu facetów w czarnych, obcisłych spodniach, z tapirami dedykowanymi chyba Robertowi Smithowi, trzęsie klubami Londynu.
Może to Faris – charyzmatyczny wokalista? Lubi dziewczyny w głupich kapeluszach i lubi jeść, dopóki nie poczuje, że chce mu się wymiotować, ładnie to ujmując. Albo Joshua von Grimm, wyższy od swojego taty, ale nie tak wysoki jak Faris. Marzy o spotkaniu z Harrym Potterem i jest leworęczny. Czy to ważne? Jego kolega, Tomethy Furse, tkwi w przekonaniu, że leworęczni, to dzieci szatana. On sam urodził się w roku 1901 i tego będzie się trzymał. Chce umrzeć szczęśliwy, chudy i dobrze ubrany. Coffin Joe tańczy, no, chyba że akurat gra na perkusji. Spider Webb kolekcjonuje winyle. Panowie wyglądają tak, jakby zanim założyli zespół, siedli i narysowali swoją osobowość. Wykręcając ją we wszystkie strony, dodając lekko schizofreniczne zawijasy. Biała kartka i czarny długopis. Jednak wszystko, co chcą pokazać światu, jest zupełnie szczere. Szczeniacko świeże, ale przemyślane. Dojrzałe. Dopasowane, jak każdy szczegół ich stroju, jak kamizelka w grochy Farisa, jak spodnie Joe. Nie wiem, z jakich związków biorą się takie dzieci. Inspiracji, źródeł jest tyle, że wymienianie ich zdaje się być bezsensowne. Kiedy widzisz takich młodzieńców na usta ciśnie się pytanie: „A gdzie w tym czasie byli rodzice?”. W grobie? Bynajmniej się nie przewracali.
Panowie zdają sobie sprawę, że najgorsze, co może ich spotkać, to bycie gdzieś pośrodku. Wiedzą, że albo się podobają, albo nie. Nie planują kompromisów, ustępstw na rzecz masowego pochlebstwa. Są ze sobą tak szczęśliwi, że absolutną zbrodnią byłoby pozbawić ich wizerunku, stylu. Takich rzeczy się nie robi, to nieetyczne, niesmaczne, żenujące. Nie muszą nagrywać płyty z obowiązkowymi elementami – szybki kawałek czy jakiś smętny wyciskacz łez. I wypełniacze. Oni spotykają się i grają, póki nie powstanie coś dobrego. Mniej więcej tak powstał singiel „Count In Fives”, który ukazał się 30 października.
Na koniec przypomnę – The Horrors. Zróbcie im miejsce gdzieś w głowie, póki jej wam jeszcze nie ukradli. Wiem, że chcielibyście mieć takich kolegów. Pewnie snują się gdzieś po deszczowym Londynie w swoich czarnych płaszczykach czy obcisłych kurteczkach. Dobrze wiedzą, że są nieźli.
Autorka dziękuje drugiej fance The Horrors, która dała się jej zarazić i nawet nie protestowała. Na chwilę obecną jest ona starym wyjadaczem i za to między innymi ładnie dziękuję. (Nie ma ona na imię Andrzej, chociaż obie słyszałyśmy, że Andrzej od tyłu to szatan).
Grafika
http://img.photobucket.com/albums/v304/artysmokes/music/horrorsiniD.jpg
Komentarze [13]
2006-12-11 14:14
hm, napiszę tak, takowej muzyki nie słucham, no jeśli Muse się wlicza, to będzie :D. Ale recenzja/artykuł godna uwagi :)
2006-11-30 18:16
kocham ich! nareszcie ktoś z rodaków ich docenił :) bardzo się cieszę. to ambitny zespół, choć garściami czerpie z przeszłości, łączy w sobie kwintesencje tego, co było najlepsze :) i do tego ten styl, mrrah :D
2006-11-12 10:40
jacek, poki istnieje subkultura ludzi przebierajacych sie za stworzenia z mangi to ja wierze w indi roka (ej widzialem na ulicy taka niby-ze japonska uczennice w kusym mundurku i kocimi uszami oraz ogonem ;( poza tym indi rok nie istnieje no.
2006-11-11 22:05
Niezła jesteś. Prawdziwe odkrycie tej jesieni.
2006-11-11 17:59
jezu maly, skumales ze indi rok sie skonczyl? fajnie napisane ale to jacys frajerzy. jakby nie mogli sie normalnie ubrac ;(, juz wole tokio hotel.
2006-11-11 10:44
ja bym nie chcial miec komenatrzy osob co ci napisaly komentarze. no kolejni chlopacy w paskach, piosenki ostrzejsze niz gladsze i jakiestam wlasne teksty ale to wlasciwie juz bylo. ja nie lubie tego rodzaju ekspresji jak to nie pastisz, czesc.
2006-11-10 16:01
A niby dlaczego z tym czekać??? Dziewczyna ma potencjał, pisze z polotem i pomysłem. Zdecydowanie jest najbardziej widocznym tegorocznym ,,narybkiem”. Nawet jeśli potem zdarzy jej się pisać gorzej, to wątpię, że spadanie poniżej pewnego poziomu.
2006-11-09 18:42
Fajnie piszesz recenzje, ale z tym odkryciem sezonu to ja bym poczekała jeszcze. Może jakieś felietony, reportaże? Da się?
2006-11-07 18:14
kjut janur… jak zwykle :D
2006-11-07 17:24
aa i zgadzam się ze Slavkiem
2006-11-07 17:12
nie są źli, raczej przeciętni… zdarzają się ciekawsze odkrycia. ale jak zwykle napisane po mistrzowsku :)
btw: mamy poobny gust ;)
2006-11-07 15:53
Brawo;) Jednym słowem – miodzio. ; )
2006-11-06 20:57
Jestem pierwszy:D Janoszka – odkrycie sezonu 2006/7. Jestem pod wrażeniem. Życzę Ci abyś pisała dalej tak jak piszesz a dojdziesz daleko.
- 1