Przedostatni list
Witaj (nie)mój kochany!
Jak to zwykle na początku listu chyba powinnam Cię pozdrowić, ucałować, ale na początek tylko grzecznie, w policzek oraz zadać tak trywialne pytanie „co u ciebie?“. Nazwałabym to swoistą grą wstępną do tych znajdujących się na dnie duszy myśli wylewanych atramentem na kartkę, uwerturą do istoty rzeczy. Ale w listach do Ciebie zwykle pomijam te grzecznościowe, na siłę uprzejme zwroty.
Uważam, że w tym przypadku nie muszę podchodzić małymi, nieśmiałymi kroczkami, bo dotrzeć do najgłębszego sensu. Jesteś mi tak bliski, że przed tobą nie chcę niczego ukrywać. Pragnę, byś znał cał prawdę o mnie już od początku, choć wiem, że prawda dla każdego jest inna.
Kochany postanowiłam, że to będzie mój przedostatni list do Ciebie. Dlaczego akurat przedostatni? - pytasz. Postaram wytłumaczyć Ci to w taki sposób, w jaki ja sama to rozumiem. Bo widzisz, ustalając, że ten list będzie przedostatni, określiłam limit, dzięki któremu nie będę odwlekać momentu rozstania się z tą mimo wszystko piękną, choć przez wielu uważaną za dziecinną tradycją. Będę mogła przygotować się lepiej na chwilę zakończenia ostatniego listu, a jednocześnie chyba najważniejszego rozdziału w moim życiu. Z drugiej strony dzięki takiej decyzji zapewniam sobie pewien komfort. Gdybym postanowiła, że ten list będzie ostatnim, jaki napiszę, musiałabym zmieścić w nim wszystko to, co chcę Ci jeszcze przekazać. Pewnie nerwowo przekreślałabym kolejne zdania, rozdzierałabym kartki papieru pełne niezgrabnych, niewystarczająco podniosłych i pięknych słów. Teraz jeszcze nie muszę powiedzieć Ci wszystkiego. W zapasie mam ostatni list.
Wiesz, jest już wieczór. Zawsze zaczynam pisać listy do Ciebie wieczorem, gdy już wykąpana i ubrana w za dużą na mnie, męską koszulę siedzę w łóżku. Wiesz, wyobrażam sobie, że ta własnie koszula należała kiedyś do Ciebie, dzięki temu jest mi jakoś tak odrobinę cieplej na sercu. Otulam się kołdrą i popijam gorącą czekoladę, choć pewnie to niezdrowe. Piszę do Ciebie przy blasku świec, w łagodnym półmroku. Żarówka zniszczyłaby cały klimat, a te listy muszą powstawać w intymnej i nastrojowej atmosferze. To w końcu mój bezgłośny szept w twoją duszę. Gdybyś kiedykolwiek dostał ten list, zapewne poczułbyś jaśminową woń dymu, bo świece o takim właśnie zapachu zapalam. Zobaczyłbyś też ciemnobrązowe plamki na kartce, gdyż przez własną nieuwagę zawsze rozlewam trochę czekolady na papier. Ale pewnie nigdy nie będziesz miał okazji, by tego doświadczyć. Nie mam na tyle odwagi, by moja przesyłka dotarła w końcu pod właściwy adres.
Przedostatni list to jakby wstęp do pożegnania, dlatego chciałabym Ci powiedzieć: byłeś, jesteś, będziesz. Tak, będziesz, nawet gdy listy do Ciebie przestaną powstawać. Nie zapomnę Cię do końca życia. Takich ludzi jak ty ani serce, ani umysł nie jest w stanie i nie chce zapomnieć. Choć w sumie uważam, że w twoim przypadku „do końca życia“ jest zdecydowanie za krótkie, jednak na razie tylko tyle mogę Ci obiecać.. Jeszcze nie wiem, czy niebo istnieje, a jeśli istnieje, czy można tam pamiętać nasze ziemskie życie. Jeśli jednak tak, możesz być pewien, że pamięć o Tobie przetrwa wieczność. Jesteś - dowodem tego jest choćby ten list, do którego poszukuję odpowiednich słów, znaczeń, byleby tylko jak najpiękniej przekazać Ci cząstkę z tej całej mojej miłości.
Byłeś - bo choć nie wiedziałam o twoim istnieniu w niepamiętnym, błahym kiedyś, objawiałeś się w moim sercu iskierką tęsknoty za czymś nieosiągalnym, nieznanym. Nawet, keidy powinnam być szczęśliwa, czegoś mi brakowało, do czegoś dążyłam, za czymś biegłam... Smuciłam się, niekiedy płakałam... Tęskniłam... Cholernie tęskniłam bez powodu i wtedy strasznie mnie to uczucie irytowało, chciałam za wszelką cenę je zniszczyć, zapomnieć o tych dziwnych, niewyjaśnionych pragnieniach i pustce. Teraz wiem, że już wtedy podświadomie czułam w ten sposób Ciebie, istniałeś we mnie. Dzięki tobie wszystko znalazło swój sens, wyjaśnienie, nawet ta pozornie irracjonalna tęsknota. Moje życie ułożyło się w jednolitą całość. Tak naprawdę zawsze chodziło w nim tylko o Ciebie.
Wiesz, gdy tak piszę do Ciebie, czuję, że jesteś wyjątkowo blisko mnie, właściwie w takich chwilach najbliżej. Spotkaliśmy się parę razy, przypadkiem, na skrzyżowaniu spojrzeń, stykając się uśmiechem, łącząc się krótkim muśnięciem ramion. Właściwie te nasze spotkania nigdy nie trwały dłużej niż ułamek chwili. Tak, ułamek, nigdy nie byliśmy ze sobą przez pełną chwilę. Dlatego też właśnie teraz jesteś najbliżej. Tym razem stykamy się duszami. Czy wiesz, że dotyk dwóch dusz jest stokroć bardziej czuły i przenikający niż nawet te najbardziej wysublimowane pieszczoty dwóch ciał? Tylko, gdy nasze dusze potrafią stać się jednością, możemy mówić o miłości. Pożądania i namiętności to tylko dodatek.
Już noc. Zawsze dzieje sie tak, że zaczynam list do Ciebie wieczorem, a kończę go bardzo ciemną, rozbudzoną nocą. Ale w nocy słowa schodzą na dalszy plan, nocą nie potrzeba nam tylu słów. To nie oznacza, że słowa tracą na znaczeniu. Wręcz przeciwnie, słowa są ważne przy porannej kawie i tuż przed „dobranoc“. Ale noc to pora najbardziej wymownego milczenia, pora snów i spełniających się pragnień. W sumie tych niespełnionych też, dlatego kończę swój list, tyle słów na dzisiaj. Nie wiem kiedy napiszę kolejny, już ostatni. Możliwe, że będę go wymyślać bardzo powoli, abym o niczym nie zapomniała. Zapewne codziennie będę dopisywać kolejne zdanie, które wybiorę i ułożę ze swoich przemyśleń, wiedząc, że to jeszcze nie wszystko.
Dlatego musisz trochę poczekać. Możliwe, że do ostatnich chwil mojego życia. A może to los sam dopisze zakończenie...
Dobranoc kochany. Szepczę je cicho niby w powietrze, wierząc jednak, że je usłyszysz.
Komentarze [2]
2011-12-01 18:09
bardzo mi się podoba:)
2011-11-03 14:42
niesamowite
- 1