Teodycea
Marność nad marnościami a w tej marności jeszcze większe piekło
Ja spoglądam w dół tej marności i wydzieram z ziemi życia sedno
Wznoszę je ku górze jak jabłko z edeńskiego raju
Wznoszę i odgryzam połowę
Widzę śmierć ludzkiego rodzaju
I czuję jak grunt pod stopą człowieka się wgniata
Jak serce pulsuje wstrętem do Nieba i brata
A korona cierniowa pęta bólu zaciska
A jadowity wąż wypełza z błotnego grzechu cmentarzyska
I widzę jak padają na ziemię świętych głów posągi
Jak gnije Matka Ziemia i goreją rządzą łąki
Jak na pustyni z głodu zdychają miliony
Jak kapłani na głowy złote kładą korony
Pękają Niebios mury
Lucyfer z hukiem na łeb spada
Spadająca świeci gwiazda
Miażdży Mojżesza faraońska jazda
Izaak z zimną krwią zabija Abrahama
Świat nad głowę wznosi z cukru barana
Teraz wznoszę głos ku Niebu, pytanie grzmi w przestworzach
I świat krzyczy głosem epok...
Trzęsie Niebios rozpadliną
Gdzie byłeś jak kroczyłem ciemną doliną?
Zła się uląkłem bo nie byłeś ze mną...
Komentarze [1]
2014-04-16 20:05
Dobry wiersz, o wiele lepszy niż poprzednie. Tak trzymaj. Najważniejsze, że jest o czymś, zawiera jakąś myśl, w miarę czytelną, a tego we współczesnej poezji ze świecą szukać.
- 1