Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Jak się uczyć, to od najlepszych   

Dodano 2011-04-17, w dziale relacje - archiwum

Jorg: 14 kwietnia, w deszczowy poranek, redakcja SGI Lesser wraz z towarzyszącymi nam webmasterami wybrała się na wycieczkę do Warszawy. Mieliśmy tam dwa cele: wizytę w redakcji Gazety Wyborczej połączoną ze zwiedzaniem i super seans w kinie 5D. Pogoda oraz godzina wjazdu (7.00) nie napawały zbyt optymistycznie i nie dodawały energii...

Mila: Na szczęście szybko się to zmieniło i już po chwili humor dopisywał wszystkim, a im bardziej zbliżaliśmy się w stronę Warszawy, tym robiło się cieplej. Zresztą była to chyba nie tylko sprawka słońca, ale i świetnej atmosfery jaka zapanowała w naszym busie. Tak więc do stolicy dotarliśmy zadowoleni - i nieco zgrzani (niektórzy nawet bardziej, bo musieli się nieźle namęczyć, aby skutecznie przywiązać do fotela naszego nowego redaktora naczelnego!).

J: Dość szybko przemknęliśmy warszawskimi ulicami pod siedzibę Agory mieszczącą się na ulicy Czerskiej. Budynek ten jest nawiasem mówiąc nieźle zakamuflowany wśród zwartej zabudowy Mokotowa, jednak wyróżnia się niezwykle nowoczesną architekturą, za którą od dnia swojego otwarcia (2002 r.) otrzymał już 6 prestiżowych nagród branżowych. Połączenie nowoczesnego biurowca ze szkła i aluminium z elementami drewnianymi wygląda naprawdę imponująco i oryginalnie. Jednak jeszcze większe zaskoczenie czekało na nas w środku.

M: Bo właśnie w środku zobaczyliśmy jeszcze ciekawsze połączenia i aranżację przestrzeni. Z jednej strony przywitały nas drewniane podłogi, szkło i aluminium, którym otoczone były miejsca pracy dziennikarzy, a z drugiej strony sufit, który sprawiał wrażenie jakby trochę niedokończonego. Goły beton, pod którym widać było rury instalacji przeciwpożarowej. Co ważne, przestrzeń zajmowana przez pracujących była otwarta. Poza nielicznymi wyjątkami nie było tam zamkniętych biur czy sal. Kolejne działy oddzielały jedynie plastikowe ścianki, które miały około 1,5 metra wysokości (dowiedzieliśmy się później, że w siedzibie tej redakcji kręcono już sceny do kilku polskich seriali i filmów fabularnych, w tym do znanej nam wszystkim komedii romantycznej "Nigdy w Życiu", w której główna bohaterka pracuje przecież w gazecie oraz jeden z najnowszych teledysków Dody). Była jeszcze trzecia strona... w końcu nazwa projektu budynku, "dżungla", musiała się skądś wziąć. Nie tylko budynek Agory otoczony jest różnymi drzewami, ale i w środku można również dostrzec wiele roślin ozdobnych, w tym egzotycznych.

J: Każdy zmęczony stresującą pracą dziennikarz może więc kontemplować piękno natury przy wysadzanych m.in. bambusem skwerach. Tym, którzy preferują aktywne formy spędzania czasu, redakcja oferuje własny basen oraz klub fitness. Oprócz tego pracownicy mają do dyspozycji firmową kawiarnię i restaurację. Marcin Osojca - pracownik dodatku "Co jest grane" i "WO", który zaopiekował się naszą grupą i oprowadzał nas po budynku Agory – opowiadał nam między innymi o idei, która przyświecała architektom, i z powodu której siedziba Agory nie jest dziś klasycznym wieżowcem. Mianowicie chodziło o to, aby redaktor naczelny, zarząd spółki i pozostali pracownicy urzędowali na jednym piętrze - w przeciwieństwie do wieżowców, w których ludzi sytuuje się warstwowo z uwzględnieniem hierarchii ważności. Dowiedzieliśmy się także, że niepełnosprawni nie napotkają tu żadnych barier utrudniających im poruszanie się, mogą więc swobodnie pracować w tym budynku jako dziennikarze. Co potwierdzają zresztą fakty, bo na wózku porusza się przecież znana dziennikarka Ewa Milewicz. Po krótkiej rozmowie w bambusowym gaju udaliśmy się więc dalej.

M: Po chwili dotarliśmy w dość osobliwe miejsce. Tu mieliśmy okazję posłuchać (i zobaczyć), jak wygląda praca profesjonalnego dziennikarza w redakcji. Zatrzymaliśmy się bowiem w miejscu zwanym potocznie przez dziennikarzy "ścianą płaczu", gdzie zobaczyliśmy jak powstaje kolejny numer gazety (przed korektą i graficznymi poprawkami). Okazało się, że człowiek jest tylko człowiekiem i nawet pracując w takim piśmie jak Gazeta Wyborcza - zdarza mu się popełniać błędy. Obejrzeliśmy sobie teksty zawieszone na ścianie płaczu przez dziennikarzy, w tym i te po korekcie redaktorów prowadzących działy. Czego tam nie było. Błędy ortograficzne, interpunkcyjne, literówki, ale zdarzały się również błędy stylistyczne (w sumie to obserwacja ta bardzo poprawiła nam początkującym dziennikarzom samopoczucie). Dowiedzieliśmy się od pana Marcina, że wszystkie teksty z błędami wracają oczywiście do dziennikarzy, którzy je napisali, aby ci dokonali korekty i ponownie zawiesili je na ścianie płaczu. Wszystko to musi wydarzyć się do określonej godziny, zwanej w slangu redakcyjnym „deadline”, kiedy to musi zostać skompletowany cały materiał kolejnego numeru gazety. Myślę, że czytelnicy nie zdają sobie generalnie z tego wszystkiego sprawy, gdy rano kupują w kiosku idealne wydanie gazety. Przysłuchując się temu wszystkiemu, łatwo można było dojść do wniosku, że praca w redakcji to naprawdę ogromny stres, niezwykła presja, czyli inaczej mówiąc ciężki kawałek chleba.

J: Trzeba być ustawicznie na bieżąco, bo nigdy nie wiadomo, co wydarzy się w ciągu najbliższych pięciu minut i o czym trzeba będzie błyskawicznie napisać tekst do najbliższego wydania. Dlatego w redakcji znajduje się wiele wielkoformatowych ekranów plazmowych, na których dziennikarze śledzą nieustannie wszystkie renomowane serwisy informacyjne. Dowiedzieliśmy się również, jak można zostać dziennikarzem GW. Otóż okazało się, gazeta organizuje każdego roku staże dla studentów. Niekoniecznie musi to być jednak dziennikarstwo (co ciekawe w stołecznym dodatku nie pracuje obecnie ani jedna osoba po tym kierunku). Chętni muszą jedynie wykazać się wiedza z historii i WOS-u (co sprawdzane jest odpowiednim testem) oraz intelektem, błyskotliwością i talentem publicystycznym. No i najważniejsze - odpornością na stres.

M: Zdarzają się jednak mniej stresujące posady do objęcia w Gazecie Wyborczej. Pan Marcin opowiedział nam na przykład o tym, jak wspaniale jest być krytykiem kulinarnym. Taki pan (albo pani) krytyk odwiedza różne stołeczne bary i restauracje, zamawia mnóstwo jedzenia, a potem ocenia w gazecie skonsumowane dania. Bardzo ważne jest w tym wszystkim i to, że koszt tego biesiadowania pana dziennikarza spada na gazetę. Na koniec naszego spotkania zostaliśmy jeszcze obficie obdarowani prezentami za co dziękujemy.

J: Po wizycie w Gazecie Wyborczej udaliśmy się do Galerii Handlowej Fort Wola, w której mieści się kino 5D (jedno z nielicznych w Polsce). Aby tam dotrzeć, musieliśmy przedrzeć się przez stolicę zakorkowanymi w godzinach szczytu ulicami. Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że do zarezerwowanej projekcji mamy jeszcze około dwie godziny. Ruszyliśmy więc do galerii, aby upolować coś do jedzenia. Niestety, przekonaliśmy się bardzo szybko, że Fort Wola jest dosyć małą galerią z niezbyt bogatą ofertą kulinarną i handlową. W końcu wybraliśmy z Milą jedną restaurację z tradycyjną polską kuchnią, w której zamówiliśmy ruskie pierogi, a co.

M: Po wyjściu z tej restauracji zahaczyliśmy jeszcze z Jorgiem o kawiarnię, bo przez wczesne wstawanie z łóżka czuliśmy się bardzo sennie i poczuliśmy ogromne zapotrzebowanie na kawę. To zapotrzebowanie trochę zmalało, gdy zobaczyliśmy cenę. Caffe latte - 16 złotych. Smacznego. Wybrnęliśmy jednak z sytuacji i zamówiliśmy inną kawę, sześć złotych tańszą, ale równie pyszną i pobudzającą. Potem pokręciliśmy się jeszcze przez godzinę po galerii. Moim zdaniem był to słaby punkt wycieczki - zamiast odwiedzić jakieś ciekawe miejsce (przecież w Warszawie jest takich pełno!), łaziliśmy po galerii bez celu. Cóż, przynajmniej nie spóźniliśmy się do kina. A wizyta tam warta była tej godziny nic nierobienia.

J: W kinie 5D obejrzeliśmy seans specjalny składający się z 3 różnych filmów. Pierwszym był horror przedstawiający podróż po nawiedzonym domu z perspektywy kota. Oczywiście oprócz trójwymiarowego obrazu byliśmy poddawani takim atrakcjom jak ruch foteli odpowiadający sytuacji na ekranie, podmuchy powietrza i pryskająca w twarz woda oraz zapach. Duże wrażenie zrobiły na mnie dysze umieszczone przed ekranem, z których buchały nad głowy widzów w odpowiednich momentach filmu prawdziwe płomienie. Miałem przyjemność siedzieć w pierwszym rzędzie, więc czułem całym ciałem ciepło ognia, np. w momencie, gdy zionął nim w moją stronę smok. Najbardziej jednak przestraszyła mnie scena, w której po podłodze wokół mnie biegały szczury, a ja poczułem jak coś dotyka moich łydek. Właściwie nie było chyba minuty podczas tego seansu, w której nie słychać byłoby histerycznych pisków i okrzyków przerażenia moich koleżanek. Drugim filmem, który wybraliśmy była, dostępna także na serwisie Youtube, animowana historia Polski nakręcona przez Tomasza Bagińskiego, którą prezentowano podczas EXPO w Szanghaju. Oceniam to dzieło pozytywnie, ponieważ jego twórcy skupili się na podkreśleniu pozytywnych osiągnięć Polaków, redukując martyrologiczne wątki do niezbędnego minimum. Warto docenić też pomysłowe i profesjonalne wykonanie tego filmu oraz przystępną dla międzynarodowego odbiorcy formę.

M: Trzeci film „Tsunami” miał nam przybliżyć grozę wydarzeń sprzed miesiąca w Japonii. Nie był to oczywiście długi film, jednak te kilkanaście minut wystarczyło absolutnie, aby zrobić na nas wszystkich niesamowite wrażenie. Pierwszy film doprowadził mnie do takiego stanu, że trzęsłam się ze strachu. Ten zapamiętałam chyba najlepiej. Bo nie tylko obraz, ale także wszystkie efekty działały tu niesamowicie na wyobraźnię. Słuchając w marcu informacji na temat klęski żywiołowej w Japonii, nie miałam tak naprawdę najmniejszego nawet wyobrażenia, co mogą czuć ludzie, którzy doświadczyli na własnej skórze trzęsienia ziemi i fali tsunami. Film nie dał nam oczywiście pełnego obrazu tego kataklizmu, ale i tak przerażał. Fotele zapewniły nam trzęsienie ziemi, woda na ubraniach i bańki mydlane w powietrzu - tsunami, a wspomniany wcześniej ogień fantastycznie imitował pożary dookoła. Wszystko to sprawiało piorunujące wrażenie. Byłam tak zdezorientowana, że trudno mi było zebrać myśli, ale teraz wiem, co może czuć człowiek, widzący walące się dookoła domy gigantycznego miasta – wiedząc jednocześnie, że i jego chwile na tej ziemi mogą być policzone. Wszystko było jeszcze bardziej realistyczne dzięki zapachom - na przykład turlających się po ulicy pomarańczy. Bardzo dramatyczne.

J: Masz rację, dzięki temu filmowi naprawdę wczułem się w dramatyczną sytuacje Japończyków i muszę przyznać, że szczerze wzruszyłem się ich losem. Gorąco polecam każdemu wizytę w kinie 5D. To był jednak już ostatni punkt naszej wyprawy, po którym ruszyliśmy w drogę powrotną. Pomimo zmęczenia znaczna część drogi powrotnej minęła nam na dyskusjach, szczególnie ożywionych na przedzie autobusu, gdzie siedział oczywiście nasz ukochany profesor.

M: To prawda. Zdołaliśmy omówić problemy miłosne i literackie, razem i osobno, zresztą wszystkie inne chyba też. Okazało się również, że nasi chłopcy (webmasterzy) mają całkiem sprawne palce i w pewnym momencie chyba wszyscy zajęli się wykonywaniem breloczków z FiloFun-u (ach, ten urok dzieciństwa!). Nad głowami latały nam wykonane przez nich nieco wcześniej papierowe samoloty (które w końcu zagarnął nam na swoje lotnisko profesor Ryba, nad czym wszyscy ubolewaliśmy, bo niestety odlotów stamtąd nie było) i do domu wróciliśmy stosunkowo wcześnie, nad czym także ubolewam, bo tego dnia była w naszej szkole wywiadówka i... mama nie była niestety jeszcze w łóżku.

J: Krótko mówiąc, wycieczka była bardzo udana, szkoda że dla mnie już ostatnia, ale tak sobie myślę, że może niektórzy złapali bakcyla i w przyszłości spróbują załapać się do pracy na Czerskiej...

Grafika: własna

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /40 wszystkich

Komentarze [5]

~Luca
2011-04-19 14:50

Nie wiem, co was śmieszyło, kiedy we 4 przywiązywaliście mnie do fotela… :/

~Mila
2011-04-18 17:31

też słyszeliście strzały?! o.O
(dobra, dobra, już się nie odzywam!)

~leaf
2011-04-18 17:14

pamiętajmy, że na lotnisku była mgła !! ;)

~Mila
2011-04-18 13:56

Jejku, przepraszam! Damn, jak to pisaliśmy to właśnie zaznaczyłam, że mogłam coś przekręcić, ale tak mi się wydawało coś! x.x kurczę, przepraszam raz jeszcze, bo głupi błąd ;)

~fenrir
2011-04-18 10:51

Mila, może nie zauważyłaś, ale przez cała wycieczkę byłem nieskrępowany. Związany to był Luca ;) Ja do tego palca nie przyłożyłem.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 96luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Gutek 22gutek

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry