Uśmiech
Szła ulicą skulona, ciasno obejmując ramionami swoje drobne ciało. chociaż na dworze panowało łagodne, wiosenne ciepło. Swoją opuszczoną do granic możliwości twarz zasłaniała woalką rozpuszczonych włosów w kolorze poszarzałego blondu. Smutnych oczu nie powinno pokazywać się nikomu. To jej prywatne cierpienie, nikt inny nie ma wstępu do tego świata, który odbija się w jej spojrzeniu.
Czasem zastanawiała się, co ludzie o niej myślą, mijając ją na ulicy. Czy są zaciekawieni jej postacią? Czy fascynuje ich, co może kryć się we wnętrzu tej kruchej, ubranej w szarą sukienkę dziewczyny? A może w ogóle nic nie myślą? Przecież jest tylko małym człowieczkiem, jednym z wielu na tej ulicy, w tym mieście, na tym świecie... Może tak jest nawet lepiej. Może dobrze, że nikt nie próbuje odgadnąć jej małych, wielkich tajemnic. Nie zrozumieliby i pewnie by nią pogardzali.
A tak... tylko ona sama tak naprawdę wie, kim jest. Nikt inny nie zwiedza jej serca - mieszkania wspomnień, złudzeń, pragnień. Tylko ona każdego wieczoru udaje się w podróż. Czasem nie może odnaleźć drogi powrotnej do stabilności przez godziny. Bywa, że dopiero świt wkraczający bladą jasnością do jej pokoju wyprowadza ją z tego labiryntu, a może po prostu z jej prawdziwego, lepszego, idealnego świata. I wtedy często zdarza jej się płakać. Głównie z powodu tego, że nie wie, w co może i powinna wierzyć. Czy warto wierzyć w jej baśniową fikcję? Czy kryje się w niej jakaś naiwna prawda? A może powinna z bezpiecznym dystansem traktować to, co serwuje jej wyobraźnia? Może jedynie w namacalne krawędzie rzeczywistości należy wierzyć?
A później musi wyjść na ulicę do rozwrzeszczanego, obcego jej tłumu, by tam zmierzać się z jej największym wrogiem - obojętnością. Patrząc w płyty chodnikowe, umacnia się w swojej niepewności. Jej wątpliwości stają się coraz większe, coraz głośniejsze. Nie zagłuszy ich nawet odgłos mocnych, zdecydowanych kroków...
Kiedyś, gdy była jeszcze małym człowieczkiem, zbierała uśmiechy innych ludzi. Wierzyła w ich prawdę, w ich wyjątkowość, w ich siłę, w ich moc. Uważała, że każdy z nich jest gwiazdą, że w chwili zabłyśnięcia na ustach, rozjaśni także niebo. Układała je starannie w sercu. I zawsze, gdy było jej smutno, brała któryś z nich, oglądała go ze wszystkich stron, popadając w zachwyt mieszany ze wzruszeniem.
Świat przecież nie może być zły, skoro ludzie potrafią się tak uśmiechać, skoro uśmiech ma na nim prawo bytu. Potem jednak wraz z upływającym czasem zaczęła baczniej przyglądać się swojej kolekcji uśmiechów. Odkrywała, że niektóre z nich były tylko maską, która miała przykryć smutek, złość, gniew. Pozbywała się ich stopniowo, wyrzucała z pamięci, tracąc nadzieję. Nie wychodziło jej także zbieranie nowych uśmiechów, bo dostrzegała już więcej niż kiedyś. Przestała ufać uśmiechom i ludziom, którzy je rozdawali. Przestała wierzyć w ich moc.
Pewnie dlatego teraz stale była smutna. Już nie mogła rozpamiętywać poszczególnych uśmiechów, by w jej sercu rozlała się choć odrobina ciepła. Świat wokół niej - bez magii szczerego uśmiechu - stał się oziębły, a ona w nim obca. Dlatego tak uporczywie próbowała się ukryć. Jeszcze nie daj Bóg ktoś zauważyłby jej tęsknotę za dawnymi dniami. A ona wolała tęsknić w swej własnej samotności.
Nagle poczuła, że właśnie się z czymś lub z kimś zderzyła. Cichutko, niemal szeptem powiedziała "Przepraszam" i chciała już odejść, nie podnosząc nawet głowy, ale coś ją tchnęło, by obdarzyć postać, którą potrąciła, choćby przelotnym spojrzeniem. A tam... odkryła uśmiech. Prawdziwy, szczery, jaśniejący na pomarszczonej przez czas twarzy. Wpatrywała się urzeczona w usta układające się w ten wyjątkowy uśmiech, aż jego posiadaczka powiedziała:
- Dziecko, wyglądasz tak, jakbyś cud zobaczyła. A na tak już zużytej twarzy to chyba niemożliwe - zakończyła ze śmiechem.
- Bo zobaczyłam. - odpowiedziała wciąż jeszcze zadziwiona dziewczyna.
To był jeden z takich momentów, które choć z pozoru wydają się mało istotne, zmieniają życie. Dzięki niemu doszła do wniosku, że prawdziwy uśmiech jeszcze istnieje, że jeszcze może go odkryć i dołączyć do swojej kolekcji. Musi tylko uważnie patrzeć, obserwować twarze i już nigdy nie chodzić z opuszczoną głową. Inni ludzie kryją w sobie mnóstwo ludzkiego ciepła, uczuć, przeżyć, a ona teraz na nowo musi nauczyć się to w nich odkrywać. To może być trudne zadanie, ale warto spróbować zaprzyjaźnić się ze światem. I samemu uśmiechać się jak najwięcej, by inni ludzie także w niej mogli odnaleźć cud zwany uśmiechem.
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?